poniedziałek, 2 stycznia 2012

10.7. Doktor i Barbara, czyli "Zostaw, ach całuj mnie, ty brutalu"

Dobry wieczór, kochani Czytelnicy
Załoga Ministerstwa Głupich Tekstów wita was w nowym, 2012 roku! (Nie cieszcie się, 21 grudnia i tak wszyscy umrzemy xP)
Ala zanim umrzemy… cóż, umrzemy szybciej. Może to niezbyt optymistyczne, ale co zrobić, kiedy aŁtorka dokłada wszelkich starań, żeby ten właśnie efekt osiągnąć?
Dziś przed wami: szablony do nauczycieli, szkoła Belli Swan, historie nieopowiedziane oraz… nie, sami zobaczycie. Mimo wszystko chcę, żebyście przeczytali tę analizę. Ale wiecie, dam wam radę: zanim zabierzecie się za czytanie jej na serio połóżcie na swoich biurkach (czy gdzie tam zamierzacie to robić) poduszki. Przynajmniej dwie.
Bezpiecznej zabawy!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział XI - Dowód zaufania
Miałam dość wszystkiego! Przede wszystkim beznadziejnego wykładu profesora Wrighta na temat cząstek elementarnych, który wprowadził mnie w stan skupienia nazywany pospolicie błogą nieświadomością [moja ty przyszłości astrofizyki! Najbardziej użyteczna będziesz, jeśli wykorzystają cię jako wieszak na kitle...] [Od kiedy „błoga nieświadomość” jest stanem skupienia? Jestem humanistką, więc mogę się mylić, ale stany skupienia to ciało stałe, ciecz i gaz- ewentualnie jeszcze plazma. O „błogiej nieświadomości” nic mi nie wiadomo... I Guglowi też nie]. Owszem byłam obecna na zajęciach i z wielce zainteresowaną miną wpatrywałam się w łysiejącego, grubego jegomościa, w kraciastej marynarce i spodniach z przeraźliwie niemodnymi szelkami [wycięłaś go sobie z szablonu?], jednak cały mój umysł, wszystkie zmysły, szybowały gdzieś daleko od tego miejsca. Gdzie? Sama nie wiem. Po prostu jak najdalej od tej sali [nasza boCHaterka SAMA NIE WIE O CZYM MYŚLI. Tego jeszcze nie grali!].
Profesor gadał i gadał. Czasem podchodził do tablicy i pokazywał coś na niej długim wskaźnikiem. Szkoda, że nie miał śrubokrętu sonicznego – wtedy mógłby pokazywać wszystko wiązką jego światła [to tak, jakby ktoś używał kałasznikowa jako drapaczki do pleców!]. Znowu ten Doktor! Dlaczego wszystko kojarzy mi się z tym chudym typkiem, z wiecznie zadziwionym spojrzeniem? [Ekhm, mości studentko, mam nadzieję, że to było jednak pytanie retoryczne!] Gość mnie wkurza totalnie. Nie dość, że zostawił mnie dwa razy zupełnie samą, nie dość, że ładował w nie lada kłopoty, to jeszcze prześladuje moje myśli. Pewnie jest taką cząstką elementarną, będącą podstawowym budulcem mojej świadomości [znaczy, myślisz i żyjesz wyłącznie swoim TruLawerem? Ktoś tu uczęszczał na kursy „Szkoły Dla Dobrych i Posłusznych Żon” Belli Swan...].
Ale w gruncie rzeczy Doktor był przystojny, nawet bardzo przystojny. I te jego oczy… Może faktycznie miał trochę zadziwione spojrzenie, ale jego intensywność trafiała wprost do mego serca [Intensywność... Doktora... trafiała wprost do jej serca? *gwałtownie łapie się oburącz za usta* Niepowiemtegoniepowiemniepowiemniepowiem!]. I ten typek śmiał odesłać mnie na Ziemię! Mnie! [Tak, Ciebie. Doktor podróżował z wieloma osobami, niektóre były jego prawdziwymi przyjaciółmi (w przeciwieństwie do ciebie) i w końcu musiał rozstać się z wszystkimi. I uwierz mi, że w porównaniu ze skończeniem w innym wymiarze, utratą sporego kawałka mózgu i ŚMIERCIĄ, skończyłaś bardzo dobrze!] Tyle przez niego przeszłam. O mały włos nie pożarły mnie niebiańskie istoty, niewiele brakowało abym stała się darem ofiarnym złożonym na ołtarzu prastarych bogów. A wtedy, gdy zabrał mnie z domu i obiecał pokazać wszechświat miałam nadzieję, że stanę się dla niego kimś ważnym [Jak, do cholery, w „Pokażę Ci wszechświat” usłyszałaś „Będziesz moją żoną”?] [*nuci* „I ty, tylko ty, będziesz moją panią...”]. Polecieliśmy do Mgławicy Aszur, gdzie oglądaliśmy narodziny kolejnej planety. Doktor mówił, że za miliony lat pojawi się tam życie, tak jak i na Ziemi. Niesamowite uczucie. Patrzyłam jak z niebytu, z małych drobinek, kształtuje się zalążek czegoś wielkiego [A gdzie był wtedy BÓG, co?]. Byłam przy tym… Razem z nim.
Później odwiedziliśmy starożytny Egipt i przez chwilę podziwiałam urodę Kleopatry – tak na marginesie uważam, że blondynki są ładniejsze [Tak na marginesie: badania dowodzą, że Kleopatra była brzydka jak nieszczęście a opisywana i malowana była jako piękność przez swych poddanych chcących się przypodobać. Jakże mi przykro, aŁtorko]. Nawet jeden z kapłanów Ra uważał podobnie, gdyż porwał mnie do swojej siedziby [NIE! STOP! Chcesz wspominać jakąś historię, to ją opisz, aŁtorko! Ty leniwa, kompletnie niekreatywna osobo!]. Gdyby nie Doktor zostałabym jego wybranką… [Już zostałaś, przecież chyba nie porywał każdej dziouchy na jaką padł jego wzrok?] Uratował mnie wtedy pierwszy raz i tak się tym przejął, że postanowił odesłać mnie na Ziemię. Niestety coś mu się pomyliło i przez czysty przypadek trafiłam do alternatywnej rzeczywistości, gdzie byłam jedynym, żyjącym człowiekiem [Ciekawe, czy to oznacza, że cała reszta ludzi była martwa czy też to, co tam żyło, to nie byli ludzie. No i pytanie techniczne: nie wiem, jak długo tam byłaś, ale coś musiałaś przez ten czas jeść, pić czy choćby się załatwiać. Nie wierzę, że sama sobie zdobywałaś żarło więc: a) musiałaś mieć samonakrywajacy stoliczek b) ktoś jednak żył i zaopatrywał hipermarkety c) ta sama osoba obsługiwała też hydraulikę w wymarłym mieście żebyś nie musiała robić do dziury w ziemi. Chyba trochę ci zepsułam romantyczne wizje ale cóż- to się nazywa realizm sytuacyjny]. Oczywiście Doktor tego nie zauważył i odszedł, zostawiając mnie tam samą. Wtedy pojawiły się te paskudne stwory… [Hej! My tu tylko komentujemy!] Och jak się cieszyłam, gdy jednak po mnie wrócił. Kochane chłopisko.
Wreszcie! Profesor zakończył wykład, co zauważyłam tylko dlatego, że moi koledzy i koleżanki z roku, zgodnym chórem podnieśli się z ławek [Ruch dźwiękowy?]. Szybko uczyniłam to samo, aby nie wyjść na jakaś straszną kujonkę, która zostaje po zajęciach [I od razu widać, że aŁtorka jeszcze nawet nie stała obok studiów...]. W towarzystwie trzech moich ulubionych kumpli: Johna, Toma i Alvina oraz z nieodłączną [sWeEtAsHnĄ przyjaciółeczką] Marthą, moją współlokatorką, wyszliśmy z sali. Śmiejąc się i rozmawiając o planach na weekend, zeszliśmy po schodach na parter, a następnie udaliśmy się do głównych drzwi. To był koniec zajęć na dziś, wreszcie należał się nam zasłużony odpoczynek.
- To może skoczymy na piwo – zaproponował John. On zawsze miał takie genialne pomysły. Nawet nadaliśmy mu przydomek Johnem Piwonek [Hhh...hhha? Ha? Ha?].
- Jasne, czemu nie tylko ty stawiasz – zaśmiał się Tom.
- Ja wolę ciemne –zawtórował im Alvin.
Marta, która jest śmiertelnie zakochana w Johnie [...a jednocześnie jest rozchwytywana i praktycznie codziennie chadza na randki. Czy my mamy jej nie lubić? Bo ja ją mogę nie lubić, żaden problem...], oczywiście z ogromnym entuzjazmem poparła jego projekt. Ja nie mogłam jako jedyna wymigać się od wspólnego wypadu. Udałam niesamowitą, monstrualną wręcz radość i także zaaprobowałam pomysł kolegi.
Niestety, a może stety [-.-] nie było nam dane wypić tego browara [*BLAM* Nieszczęście! Literacka polszczyzna się postrzeliła!]. Ledwie wyszliśmy po za mury uniwersytetu, gdy nagle usłyszałam za swoimi plecami, ten tak dobrze znany mi głos. W pierwszej chwili pomyślałam, że to zwykłe przesłyszenie się – pewnie moja wyobraźnia płata mi kolejnego psikusa. Pogrążyłam się w rozmowie z Alvinem, nawet nie oglądając się za siebie.
- Barbaro – kolejny raz odezwało się moje przewidzenie, a raczej przesłyszenie [Problemem jest tylko to, że „przesłyszenie” to niedokładne usłyszenie jakiegoś realnego dźwięku a „przewidzenie” to halucynacja, omam, czyli- nie to samo, tylko w stosunku do innego zmysłu. Mniej więcej na tej samej zasadzie co „przesłyszenie” i „przeczucie”]. Tylko czemu tak wyraźnie?
W zwolnionym, w bardzo zwolnionym tempie, odwróciłam się do tyłu i zamarłam z przerażenia, cokolwiek oznacza to słowo [Niestety, takie coś działa tylko w filmach. W życiu nie występuje, a tekstach wygląda wprost pociesznie]. Po prostu ładnie dramatycznie brzmi i pasuje do opisu tej chwili [Możliwe, ale wciąż jest pocieszne]. W odległości około trzech metrów ode mnie stał nie kto inny tylko ten wredny, podły zdrajca Doktorek we własnej osobie [ciebie też miło widzieć?] [Wiem, że już to mówiłam ale: *chrup chrup chrup* Eeee... Co jest, Doktorku?]. Przez moment miałam ochotę rzucić się w jego kierunku i uwiesiwszy się na jego szyi, ucałować serdecznie w oba policzki. Powstrzymałam się jednak. O nie, mam swój honor. Podelec [Pudelek?] zostawił mnie samą, a teraz zjawia się po czterech latach i myśli, że na jedno jego słowo „Barbaro”, ja polecę do niego jak piesek? Niedoczekanie jego! [Bardzo... gimnazjalnie z twojej strony]
Obrzuciłam go pełnym pogardy, wyniosłym spojrzeniem i majestatycznie [jak słoń] odwróciłam się z powrotem w stronę w którą szłam.
- Hej, kto cię wołał? – zapytała Martha, która z natury jest bardzo wścibska. Oj miałaby temat do plotek, gdybym jej powiedziała.
- Nikt – wzruszyłam ramionami.
- Przecież słyszałam. Odwróciłaś się do niego. To tamten przystojniak nie? – ruchem głowy wskazała do tyłu na mojego Doktorka. – Skąd go znasz?
- O Barbara ma adoratora. Cichego wielbiciela – zaśmiali się chłopcy.
- Święta Barbara ma chłopaka – najbardziej śmiał się Alvin. Oj policzę się z tobą kolego. Policzę [„Nigdy nie znajdą ciała!”].
- Nie mam chłopaka. Nie znam gościa. Przyczepił się do mnie i za mną lata – musiałam coś powiedzieć, a to wydało mi się nad wyraz trafne określenie. W końcu Doktorek lata swoją budką…[Ach ty mistrzyni półprawd!]
- Oj to my mu zaraz wytłumaczymy, że nie wolno narzucać się damie. Prawda chłopaki – na pomysły Johna zawsze można liczyć, tym razem także nie zawiódł. Zatrzymał się w pół kroku, a pozostali chłopcy poszli w jego ślad. Odwrócili się i pomaszerowali w stronę Doktora [ciekawostka – Doktor jest mistrzem wenusjańskiego aikido. Tak tylko wspominam.].
- Ej chłopcy poczekajcie – próbowałam ich powstrzymać, ale Martha chwyciła mnie za ramie i pociągnęła zmuszając do przejęcia przez ulicę.
- A niech mu dadzą nauczkę – prychnęła gniewnie. – Nie lubię natrętnych adoratorów, nawet gdy są tak przystojni jak ten twój. A swoją drogą może zamiast ciebie wolałby zainteresować się koleżanką? [Może chciałby pobyć natrętnym wobec kogoś innego?] – wariatka śmiała wyskoczyć z takim pomysłem. Przez chwile wyobraziłam sobie mojego Doktorka patrzącego prosto w oczy Marthy i od razu przestałam ją lubić [...] [tak. Patrzenie w oczy to najbardziej inwazyjna rzecz, jaką można zrobić kobiecie!]. W mojej głowie pojawiło się mnóstwo sposobów na jak najszybsze pozbycie się współlokatorki, a każdy z nich był mega krwawy [Ja zaraz zrobię z ciebie coś mega krwawiącego jak mi natychmiast nie zaczniesz używać języka literackiego!]. Zarobiła u mnie minusa i to wielkiego jak Wielki Kanion. Czyżbym była zazdrosna? O Doktora? Absurd! [Wciąż nie mogę dojść czy to Element Komiczny czy kawałek naprawdę kiepskiego opisu uczuć]
- A jeśli zrobią mu krzywdę? – ta myśl przyprawiła mnie o palpitację serca. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? [Bo...!] [Spokój, Ithil, to było pytanie retoryczne... ...Chyba] Doktorek jest sam i nie dysponuje żadną bronią nie licząc śrubokrętu sonicznego, ale nim przecież nie przeciwstawi się trojgu rosłym młodzieńcom [Ehehehehe... A teraz spójrzmy: po jednej stronie Dalekowie, Sontaranie, Płaczące Anioły, Vashta Nerada, Zygoni a wreszcie Mistrz. Po drugiej- trójka studentów] [halo? Mistrz aikido? Czy aŁtorka jest świadoma klasycznej serii? Ja wiem, że nowa seria jest właśnie po to, żeby ludzie nie musieli przekopywać się przez trzydzieści lat historii... Ale jeśli o czymś piszesz, to musisz się na tym znać!].
- Zaraz krzywdę – skrzywiła się Martha. Jak ona paskudnie wygląda gdy się tak marszczy.[Bez wątpienia jej oddech śmierdzi czosnkiem. I jak to się mogło stać, że nie opowiedziałam wam jeszcze, że zawsze nosi futrzany sweterek w kolorze musztardy a pod niego różową bluzkę?] – Wytłumaczą grzecznie, że nie życzysz sobie więcej jego namolnej osoby i po sprawie.
Po sprawie? Wyszarpnęłam się z uścisku koleżanki i pędem pobiegłam [*przechadza się pędem* Seeeeerioooo?] z powrotem. Niestety, zielone światło dla pieszych w tej chwili zmieniło się na czerwone i sznur samochodów uniemożliwił mi przejście przez jezdnię. Rozglądałam się, chcąc wypatrzeć gdzieś Doktora i moich kolegów, ale nie było po nich śladu. Całe wieki minęły zanim zapaliło się znowu zielone światło. Przebiegłam ulicę i już za moment stałam w tym miejscu, gdzie niedawno widziałam Doktora. Nie było go. Nigdzie. [Zabrał tych twoich chłopców do TARDIS i teraz oni będą jego towarzyszami… i nie chodzi tylko o wspólne oglądanie odległych światów. A ty się martwiłaś o Marthę!] A jeśli to była ostatnia szansa? Jeśli już nie wróci? Jeśli chłopcy faktycznie przekonają go iż nie jest tu mile widziany?
- Co ty wyprawiasz? – Martha nie zostawiła mnie samej. [Faktycznie, a to podła: chce się dowiedzieć, czemu jej koleżanka i współlokatorka nagle zaczęła się miotać po ulicy jak ryba w sieci?! Niewybaczalne! Na stos z nią!]
- Nie ma go – wyszeptałam z przerażeniem. – Wrócił, a ja udałam, że go nie znam. Jaka ja jestem głupia! [No... tak]
- Nie będę się z tobą spierać – uprzejmie zgodziła się Martha, czym zarobiła kolejny ogromny minus. – To w końcu znałaś go, czy nie?
- Znałam – sama nie wiem kiedy, ale w moich oczach pojawiły się łzy i jakby na złość spłynęły po moich policzkach, a wszystko to w obecności nieocenionej plotkary roku. Już słyszę te wszystkie docinki i komentarze… O matko kochana, chyba zmienię kierunek studiów. Nie! Zmienię i kierunek i uczelnię i miasto i państwo… Byle jak najdalej od Marthy. [Jeszcze stronę temu była twoją najlepszą koleżanką. To się nazywa błyskawiczna degradacja!]
- No, no ładna historia – jej zainteresowanie było wręcz chorobliwe. Pewnie aż ją roznosi aby dowiedzieć się jak najwięcej. – Kimże więc [azaliż zaprawdę] był ten przystojniak, przed którym uciekałaś?
- Jestem Doktor – z za rogu wyszedł Doktorek w towarzystwie trzech moich kumpli. Wyglądali jak zgrana paczka przyjaciół.
- Doktor? Jaki doktor? – Martha odruchowo poprawiła włosy. To żmija jedna, chce mu się przypodobać [Na Manwego, nie dość, że się o ciebie troszczy to jeszcze nie chce wyglądać jak strach na wróble w obliczu przystojnego i najwidoczniej odtrącanego mężczyzny! Nieeee, stos to dla niej za mało! Na konwencję PiSu z nią!]. Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałaby martwa.
- Po prostu Doktor – podszedł do mnie, nie zwracając uwagi na moją zalotną koleżanką. – Witaj Barbaro. Przepraszam za wtedy. Nie powinienem cię zostawiać. Uświadomiłem sobie ile dla mnie znaczysz i się tego przestraszyłem. Nie byłem gotowy na związek. Myślałam, że najlepiej będzie jeśli zostanę sam. Że zapomnę i ty też zapomnisz. Myliłem się. W każdej chwili widziałem ciebie koło siebie. Zawsze byłaś ze mną. Słyszałem twój głos, tyle do mnie mówiłaś. Nie chciałem słuchać, próbowałem to zagłuszyć, ale nie potrafiłem. Wiedziałem, że jesteś dla mnie kimś szczególnie ważny. Bez ciebie jestem niekompletny. Proszę wróć do mnie. Nigdy więcej cię nie opuszczę. [w tle leci piosenka napisana specjalnie do tej sceny przez Bryana Adamsa/Celine Dion/Trubadurów, eksplodują fajerwerki, ludzie wybaczają sobie winy i obściskują się na ulicach a każdy, kto kiedykolwiek miał chociaż przelotną styczność z serialem „Doctor Who” robi WTF?!] [*pada trupem* Ja... Doktor... On... Oooonnn... *seria trzasków w ser...* EXTERMINATE!]
A to Martha będzie miała używanie! Historia jak z filmu. Może nawet książkę napisze i zostanie sławna. Oj Doktorek to w gruncie rzeczy romantyczny facet [EX...EX...EXTERMINATE].
- Daj mu szansę i zamknij te japę bo śmiesznie wyglądasz – John szturchnął mnie w ramię, uświadamiając mi tym samym jak ślicznie gapię się na Doktora, z wpółotwartymi ustami. Pospiesznie zamknęłam buzię i przełknęłam ślinę [*parsk* Rozumiem, że zanim John wszedł do akcji, Baśka stała z miną totalnej kretynki, ślina wyciekała jej na ubranie i była gotowa wydawać dźwięk typu „Duuuuuuuuuuhh, jaky ty jestesz ro-myn-ty-czny!”].
- Dasz mi szansę?– wyciągnął do mnie rękę uśmiechając się przy tym tak cudnie, tak cudnie… Tchu mi zabrakło od jego spojrzenia. Miałam wrażenie, że niebo się otwiera, a wszystkie gwiazdy lecą wprost na mnie [To mi brzmi jak koniec świata. To brzmi... adekwatnie]. Tak bardzo chciałam go przytulić, zapewnić że i ja o niczym innym nie marzę. Ale to by było zbyt proste. Zostawił mnie…
- Niby dlaczego miałabym ci zaufać? – zapytałam, starając się aby mój głos brzmiał nieprzyjemnie sucho. – Daj mi choć jeden powód, dla którego mogłabym ci zaufać? [nie wrzucił cię do aktywnego wulkanu. Ja bym tak zrobił.] [Raaaaaany, dziewczyno, obczaj ten motyw: Doktor to FACET. Oni, może Cię to zaskoczyć, też mają swój limit cierpliwości. Bierzesz go albo odtrącasz, ale zdecyduj się wreszcie i ODEJDŹ]
Zauważyłam jak Martha wstrzymała oddech, a i koledzy z zaciekawieniem popatrzyli na Doktora. On zaś spokojnie opuścił wyciągniętą dłoń i przestał się uśmiechać. Był smutny, przeraźliwie smutny. A jeśli właśnie go straciłam na dobre? [Granie Trudnej Do Zdobycia działa tylko w filmach! Jeśli normalna dziewczyna będzie się tak zachowywać (a przynajmniej zachowywać zbyt długo) facet zrozumie, że ona go nie chce, pójdzie do baru, wyjdzie po tygodniu i przez pół roku będzie totalnym wrakiem! Przestań stosować takie obrzydliwie nudne stereotypy, aŁtorko, ja cię bardzo proszę] Postąpił dwa kroki dzielące mnie od niego i stanął tak blisko, że czułam jego oddech [„Doktor przed chwilą jadł tuńczyki, a wcześniej czekoladę. Chyba naprawdę było mu smutno…”]. Smutek w oczach był jeszcze lepiej widoczny. Nagle gwałtownym ruchem pochylił się do mojego ucha i szepnął dwa słowa. Cichutko, bardzo cichutko. Tak cichutko, że nikt oprócz mnie nie mógł ich usłyszeć i nikt zapewne nigdy ich nie słyszał. W pierwszym odruchu nie zrozumiałam o co chodzi, gdyż te słowa nie oznaczały zupełnie nic, ale po chwili do mnie dotarło ich znaczenie. To było jego imię. Imię, które umarło wraz z jego planetą. Imię, które mógł zdradzić tylko osobie, którą kocha i z którą chce spędzić życie. Imię, które wyjawił mnie. [Witajcie, pożegniania Rose Tyler i River Song, nie za ciasno wam tak w jednej scenie? Wiecie co, właśnie załapałem, kim jest Barbara Kent – dziwaczną mieszaną Rose i River, tyle że bez uroku pierwszej i zajebistości drugiej!] [EX! TER! MI! NA! TE! EXTERMINATE! Przestań! Umrzyj natychmiast! Zaraz jeszcze mi powiesz, że on się jej oświadczył i teraz będą żyli długo i szczęśliwie jako Pan i Pani Władcy Czasu!]
Poczułam jak cała krew, z mojej głowy odpływa do serca [i tak za dużo tej krwi do mózgu nie docierało...]. To co zrobił Doktor było czymś tak niezwykłym, tak specjalnym… To było więcej niż zaufanie. To było oddanie całego siebie. Przymknęłam oczy starając się pamiętać o tym, ze trzeba oddychać [Szkoła Belli Swan, jako żywo]. Gdybym sobie tego nie przypominała udusiłabym się jak nic. Doktor powiedział właśnie, że mnie kocha! Nie powiedział tego w taki sposób jak mówią to sobie ludzie. Jego wyznanie miało większą moc.
- Co ci powiedział? – szept Marthy zbudził mnie z odrętwienia.
Otworzyłam powieki i znowu napotkałam jego smutny wzrok. Patrzył się na mnie z wyczekiwaniem, z nadzieją, ale i z obawą. W moich dłoniach złożył cały swój los.
- Ja ciebie też kocham – krzyknęłam nie zważając na wścibską koleżankę i zaciekawionych kolegów. Uczyniłam jedyną rzecz jaką mogłam zrobić. Przypadłam do niego i pozwalając moim uczuciom przejąć kontrolę nad umysłem, pocałowałam go prosto w usta [… Toś się natraciła tej kontroli, a niech Cię. Nie, żebym chciała, żebyś zrobiła mu coś więcej (po prawdzie to wolałabym, żebyś w ogóle trzymała się od niego z dala) ale jak już tak tracisz wszelkie hamulce…]. A co mi tam! Niech patrzą! Niech gadają! Ja i tak będę miliony lat świetlnych stąd! [gdybyś była, mogłabyś skończyć w przestrzeni kosmicznej, albo w czarnej dziurze, albo na planecie składającej się głównie z siarki. Proszę, nie rób mi nadziei]

3 komentarze:

  1. *bardzo bardzo mocno przytula pluszowego Daleka i szepcze mu do żarówki "strzelaj, STRZELAJ!"*
    wiecie, dziękuję za sugestię dotyczącą poduszek. nabicie sobie guza nie byłoby warte tej... tamtej, nie powiem wyraźnie której, bo takie słownictwo nie uchodzi w przyzwoitym towarzystwie.
    *chlipie* ja nawet Rose jako ukochanej nie potrafiłam zdzierżyć, a tu takie coś...
    głęboko zszokowana, jeszcze głębiej zniesmaczona i pałająca żądzą mordu na aŁtorce
    Nibi

    OdpowiedzUsuń
  2. "ja nawet Rose jako ukochanej nie potrafiłam zdzierżyć, a tu takie coś..."
    Mnie irytuje, że w całej historii "Doctora Who" (i mam tu na myśli również książki, audiodramy i co tam jeszcze było) jest może z pięć kobiety (plus Romana, bo tutaj było to znacznie subtelniejsze i bardziej otwarte na interpretacje), które czuły do Doktora coś więcej i KAŻDA była dobrze napisaną postacią, o której można by powiedzieć dużo dobrych rzeczy. Dlatego taka standardowa Mary Sue... boli dużo bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie, nie boli. po niej zostanie trauma może nie do końca życia, ale dłuuuuuugo.

    OdpowiedzUsuń