piątek, 6 stycznia 2012

10.11. Doktor i Barbara, czyli (Nie)Szczęśliwy (i Nielogiczny jak cholera) Paradoks

Witajcie Kochani!
Haha! Myśleliście, że to koniec? Niedoczekanie wasze!
Poprzednia aŁtorka nie dała rady skończyć swojego „dzieła”, więc ściągnęła kogoś do pomocy. Mamy nadzieję, że był to tylko jednorazowy wyskok, bo już dłużej możemy nie zdzierżyć... Poduszki trzymajcie w pogotowiu!
W dzisiejszym odcinku będą: bardzo pokrętne tłumaczenia, trochę lepszy styl, za to jeszcze mniejsza znajomość serialu (tak, to jest możliwe!) i Johnny na skraju załamania nerwowego.
A ponadto, zakończenie które powinno się Wam bardziej spodobać!
Miłego czytania!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział XV - Szczęśliwy paradoks
Ten rozdział jest autorstwa ASTRONI i umieszczam go za jej zgodą [Tak, Drodzy Czytelnicy. Nie dość, że ktoś przeczytał wcześniejsze czternaście rozdziałów tego opka, to jeszcze stwierdził, że kontynuuować go to dobry pomysł! A w następnym odcinku usłyszymy o zaletach rzeżączki...]. Jestem pełna podziwu dla niej, gdyż zadała sobie tyle trudu i napisała cudowny ciąg dalszy przygód Doctora i Barbary po ataku Daleków. Nawet ja sama nie potrafiłabym tego tak wspaniale przedstawić. Może jednak wrócę do kontynuacji tego bloga przy współudziale ASTRONI [nie wróciła. Wszechświat nas nienawidzi, ale nie AŻ TAK bardzo].
___________________________________________________________________________

W pewnym momencie Doctor i Barbara zniknęli. Zginęli czy też zostali „eksterminowani”, jak to określają Dalekowie... Ale sprawa nie była taka oczywista - od pewnego momentu sytuacja zależała już tylko i wyłącznie od perspektywy [to... nawet niezłe zdanie].

Pocałunek urwał się i Barbara poczuła gorąco laserów otaczające ją i Doctora. Nie rozumiała, czemu nie towarzyszy mu ból - czyżby wystarczył jeden całus Doctora, żeby już nie robiła sobie nic ze śmiercionośnych laserów Daleków? [Doktor „Usta-Które-Leczą” Who!]
Wtedy usłyszała, jak dobiega do niej ledwo słyszalny szept ukochanego:
- Jestem przy tobie, więc już się nie bój, już wszystko będzie dobrze - mówił wprost do jej ucha. Po krótkim namyśle zdecydowała się otworzyć oczy i zobaczyła, że wszystko, co ją otacza, zatapia się w oślepiającym błysku.
- Nie przyleciałem sam. Mam ze sobą... pamiątkę po kimś, kto nie istnieje - tłumaczył, jakby sam nie rozumiał, co mówi. [No to faktycznie, tłumaczył jak cholera] - Już niczego się nie bój...
Szalenie biały wybuch opanował wszystko, co nie mieściło się w zasięgu ręki Barbary, tak że trudno było powiedzieć, czy istnieje jeszcze cokolwiek. Jedynie falbany jej sukni ślubnej tańczyły [O.O Rany! Toż to świadomość zdarzeń przeszłych! Astroni(a?) zachowała w pamięci tą małą scenkę, kiedy Barbara przebiera się w sukienkę i wykorzystała to! To spójność akcji! To.... To...] na styku widzialnego z niewidzialnym, jakby chciały zerwać się do lotu w niemożliwe.
„A więc to tak wygląda” pojawiło się w jej głowie. „Zniszczenie każdej planety, każdego przejawu życia.”
Jednak tylko Doctor wiedział, że nie jest to eksplozja spowodowana przez Daleków, ale coś bez porównania bardziej potężnego [Spójność akcji spójnością akcji, ale jeśli się okaże, że ocaliła ich siła Miłości albo coś równie bzdurnego to wychodzę]. Złe roboty [FAIL! Każdy, kto zadał sobie odrobinę trudu i zrobił krótki research o serialu wie, że Dalekowie to zmutowani Kaledowie (prawie-ludzki gatunek z planety Skaro) zamknięty w pancerzach bojowych. O!] rozbijały się teraz w bezsilny pył niczym dmuchawce i niknęły w szczelinkach między wymiarami i światami, których dotychczas nigdy nie było.
Było tak głośno, coraz głośniej, tak że po kilku nieskończenie długich ułamkach sekund [dobra, ja rozumiem, przenośnia... Ale ułamek sekund trwa dokładnie tyle – ułamek sekundy! Praw fizyki pani nie zmienisz, i nie bądź pani rura!] nie dało się na chwilę nie ogłuchnąć i Barbarze pozostało tylko podziwianie obrazu - białych konturów na białym tle [A to się dziewczyna napatrzy!]. Były one coraz wyraźniejsze, jednak kiedy wreszcie wystarczająco się wyostrzyły, nie przypominały już tego, co Barbara widziała w ich miejscu przed sekundą.
Próbowała się otrząsnąć - czy zamknęła oczy choć na chwilę? Czy pozwalała obrazowi oddalić się choć na mgnienie?
I najważniejsze - kiedy wypuściła Doctora z objęć? Prawie wpadła w panikę - gdzie on jest?
Zrozumiała, że stoi teraz na środku swojego własnego pokoju, a jej suknia ślubna wisi, jak gdyby nigdy nic na wieszaku, mimo to wciąż się rozglądała się bezwładnie [… rozglądała... bezwładnie] nie mając odwagi nazwać czegokolwiek snem lub jawą. Uspokoiła się dopiero, kiedy jej wzrok padł na sylwetkę narzeczonego, który czekał cierpliwie tuż za nią [tak, bo obecność Doktora sugeruje, że jest to z całą pewnością jawa, a nie np. ostatnie wizje gasnącego umysłu...]. Typowy dla niego uśmiech po brzegi wypełniony niefrasobliwością niewiniątka mówiący, że już wszystko w porządku, sprawił, że Barbarę ogarnęła wręcz niewysłowiona ulga i nie umiała zareagować inaczej niż rzucić mu się na szyję i z całych sił uściskać, co Doctor z całego serca odwzajemnił.
Prawda jest taka, że nie chciała o nic pytać, nie chciała nigdy, przenigdy więcej słyszeć o Dalekach.
Ale mogli wrócić [A jednak nie ma spójności akcji -.- Wróćmy o kilka akapitów: „Złe roboty rozbijały się teraz w bezsilny pył niczym dmuchawce i niknęły w szczelinkach między wymiarami i światami (...)”].
- Co się stało? - podniosła na niego oczy.
- Wywołałem paradoks [„przekonałem wszechświat, że naprawdę ja, Doktor, mógłbym kochać takie bezużyteczne beztalencie jak ty”]- odpowiedział od niechcenia, choć nie bez pewnej tajemniczości i natychmiast zaczął się krzywić. - Co prawda kontrolowany paradoks, ale jednak... Oh, cóż za oksymoron mi wyszedł! "Kontrolowany paradoks!" Znów gadam za dużo mądrych rzeczy, co? [Zaiste, „kontrolowany paradoks” jest bardzo mądry i poprawny]- w tej chwili musiał przerwać, ponieważ Barbarę opanowała niepowstrzymana ochota sprawienia mu wielkiego całusa. - Taaaaak, wiem, że to bardzo nieładnie tak wywoływać paradoksy, żeby pozbyć się paru natrętnych Daleków, ale jestem leniwy, a głupio byłoby zginąć w dniu własnego ślubu [zwykle, kiedy serialu pojawiają się paradoks, jest źle – całość czasu dzieje się naraz, wielkie czasosmoki zaczynają pożerać ludzi... A tutaj po prostu zadziałał jak Deus Ex Machina. Ale i tak plus dla nowej aŁtorki za mniej-więcej poprawne użycie słowa „paradoks”]. W dodatku przed powiedzeniem tego słynnego sakramentalnego „tak” - podsumował i nagle ze zdziwieniem zrozumiał, że mimo wszystkich obaw, jakie targały nim ostatnimi czasy, mimo kojarzenia samego siebie już wyłącznie z wieczną samotnością, naprawdę tego chce, naprawdę nie marzy o niczym innym jak wspólne życie z Barbarą do samego końca [Barbara mistrzem telepatii? Czekam aż Doktor sam da jej do ręki smycz, włoży obrożę i wręczy wszystkie swoje karty kredytowe wraz z kluczami do TARDIS].
- Dokładnie, inwazja Daleków nie jest wystarczającym powodem, żeby wykręcić się od pójścia przed ołtarz - Barbara pogroziła mu palcem wyraźnie czując, jak z każdą sekundą wraca do siebie. - Ale... a niech mnie, jaki paradoks? Co to znaczy? [ASTRONI (mamy to pisać wielkimi literami, jak AŁtorka Prime?) doskonale uchwyciła też charakter Barbary...]
W odpowiedzi Doctor wyciągnął spod płaszcza mały ładnie związany pukiel cudownie kręconych włosów o jasno złotym kolorze.
- Dalekowie myśleli, że przyleciałem tutaj od razu, kiedy cię porwali. Ty też tak pewnie myślałaś. Ja tymczasem spędziłem trochę czasu w przeszłości, przyszłości i innych teraźniejszościach [ponownie, FAIL! Alternatywne wszechświaty pojawiły się w serialu, ale nie można do nich tak po prostu przeskoczyć. Więcej roboty niż to warte...] szukając rozwiązania...
- To ty się gdzieś włóczysz po innych teraźniejszościach - przerwała mu gwałtownie, choć nie było w tym już tyle pretensji, co przeważnie, kiedy się na niego wścieka - a ja tutaj...
Cóż to będzie za kilka lat? Zwykli mężowie znikają na kilka godzin na piwo tłumacząc się, że mieli nadgodziny w pracy, a jej Doktorek będzie pojawiał się po pięciu minutach tłumacząc się, że na tydzień utknął w innym wymiarze, bo źle skręcił przy mgławicy Andromedy [no to co za problem? Skoro dla ciebie minęło tylko pięć minut?].
Ale nie, zaraz! Przecież on będzie wtedy z nią, cały czas z nią! Będą razem latać TARDIS, razem wędrować po linii czasu, razem gubić się w czasoprzestrzeni i razem odnajdywać.
- Włóczyłem się [„włóczyć się” - podróżować bez określonego celu. Czyli że Doktor postanowił przespacerować się z rok czy dwieście, zanim pójdzie ratować Barbarę? Hmmm...] i znalazłem rozwiązanie - mówił tymczasem Doctor bardzo poważnie. - W przyszłości, w której byłem, żyła taka osoba, która nie pojawiłaby się na świecie, gdyby nie my. Nigdy nie pojawiłaby się w tym świecie, ponieważ Dalekowie zabiliby nas [Sieć Czasu jakoś by załatwiła tę sprawę.]. Jednak oszukałem linię czasu: wziąłem od tej osoby kosmyk włosów sprawiając, że musi pojawić się w tym. A więc nie możemy zginąć. [Witaj, braku ciekawej historii!]
Barbara mrugała oczami. Jak ona to uwielbia! Jej kochany Doktorek mówi coś tak mądrego, że Einstein by tego nie zrozumiał i mówi to do niej.
- A... A co się stało z Dalekami? - wydukała w końcu oceniając, że nie będzie umiała zapytać o nic bardziej skomplikowanego przy okazji nie robiąc z siebie idiotki. - Czy oni wrócą?
- Nie tamci. Oni już nie istnieją. Są oczywiście inne społeczeństwa Daleków, inne kolonie... [FAIL. Jest JEDNO społeczeństwo Daleków. Na tym to polega. Kiedyś były dwie grupy (te po stronie ich stwórcy i te przeciwko) ale prowadziły WOJNĘ DOMOWĄ. Na wielka skalę] Ale nie bój się. Oni wszyscy są daleko i... lepiej żeby nie ważyli się tu pokazywać. - dokończył groźnie i Barbara dostrzegła w jego głosie ostrzeżenie dla każdej rasy w kosmosie, której ewentualnie przyjdzie do głowy stawiać na drodze ich wspólnemu szczęściu.
- To co się z nimi stało?
- No więc [Od „no więc” nie zaczyna się zdania] próbując zniszczyć nas, pomimo istnienia tego kłębka włosów, który trzymałem w ręce, uderzyli w miejsce zetknięcia się dwóch alternatywnych rzeczywistości i wypadli z nich obu. Padli ofiarą paradoksu, sprzeczności wydarzeń i znaleźli się w... hmm... czymś co można nazwać miniaturką wszechświata - jego śmieszne miny i to jak burzył włosy dłonią szukając najprostszych słów, rozczulało Barbarę. - Wszechświata, w którym Dalekowie mogą zabić ciebie i mnie, bo tamta osoba nigdy się w nim nie pojawiła [nawet w dobrych dniach nic nie jest takie proste...]. Jest tam ich siedziba, bo ją pamiętają, kawałek galaktyki [taki malutki, z piędziesiąt systemów gwiezdnych...] i nawet Ziemia, bo oczekują, że tam jest, ale... zupełnie pusta. Skałka, na której nigdy nie powstało życie i której zniszczenie nie zrobi nikomu przykrości. Więc także nas nigdy tam nie było, to był właśnie paradoks - a na koniec spytał zupełnie niespodziewanie o coś, o co jeszcze nigdy nie pytał. - Rozumiesz? [Timey-wimey, jasne]
- Nie jestem pewna - zastanowiła się. - Nie, nie rozumiem zdecydowanie, ale za to cię kocham [Taak, dokładnie takiej kobiety Doktor potrzebuje – nic nie rozumie, nie ma sensu tłumaczyć, za to gapi się po mistrzowsku!].
Wpatrywała się w niego i przypomniała jej się jeszcze rzecz:
- Co to była za osoba?
Jednak Doctor zamiast odpowiedzieć spojrzał na nią w bardzo niezwykły sposób [jak? Zrobił zeza?]. I nic nie powiedział. Prawdopodobnie zastanawiał się już wtedy wiele razy, czy powiedzieć to wprost, ale ostatecznie stwierdził, że Barbara sama zrozumie.
"Nie pojawiłaby się na świecie, gdyby nie my" powtórzyła sobie w głowie Barbara, bo na pierwszy rzut oka kompletnie nie mogła pojąć aluzji i nagle dostała olśnienia [Nie].
Jej oczy rozjaśniły się i zaczęła spoglądać z niedowierzaniem na narzeczonego, to na maleńki kosmyk, który wciąż zaciskał w swojej dłoni [Błagam, niech to nie będzie to, co ja myślę!].
- A więc... to jest naprawdę możliwe... - wyszeptała.
A więc to prawda! Te kilka włosów jest dowodem na to, że jej marzenia naprawdę się spełnią, że to, co mimo wszystko wciąż aż do tej chwili wydawało się kruche i niepewne, naprawdę się wydarzy, że jest już faktem już zapisanym na trwałe w przyszłości.
Para stojąca samotnie w niedużym pokoju ponownie przytuliła się do siebie. Dziewczyna już miała pewność - nic nigdy nie stanie im na drodze, bo on to powstrzyma, pokona wszystko, co będzie chciało zmienić ich przeznaczenie, choćby miał przy tym wywrócić wszechświat do góry nogami [a na pewno wszystko, co fani kochają w serialu, na podstawie którego postanowiła napisać opko]. I spełni wszystkie jej marzenia. Jej jedyny wyjątkowy Władca Czasu o imieniu, które nie zna nikt prócz niej.

A teraz, dla mojej własnej rozrywki – zakończenie, które powinniśmy dostać!

Barbara kiwała się lekko na swoim krześle, bardzo zadowolona z siebie. Doktor patrzył na nią trochę niewidzącym wzrokiem, ale to było do przewidzenia. Był pod wpływem trzech różnych środków psychoaktywnych i musiał przyjmować swoje tabletki średnio co pół godziny, żeby utrzymać go w stanie otępienia potrzebnym do zachowania wrażenia, że ją kocha. Barbara zachichotała. Teraz już zawsze będą razem!
Ciche pyknięcie przerwał jej niezbyt wysublimowany tok myślenia. Odwróciła się. Stała przed nią niewysoka, ładna kobieta z burzą jasnych loków. Przy pasie trzymała coś, co z całą pewnością byłą jakimś typem broni energetycznej. Obok wisiał soniczny śrubokręt, ale nie był to model, który Barbara kiedykolwiek widziała.
Kobieta uśmiechała się. To nie był dobry uśmiech.
- Kim jesteś? - zapytała Barbara. Instynktownie popatrzyła na Doktora, szukając pomocy. Władca Czasu ślinił się nieco i trochę nucił pod nosem. „Może nie powinnam dawać mu wszystkiego, co miałam w domu” pomyślała „Ale przecież musi mnie kochać. Do tego stworzył go Wszechświat!”
- Jestem River Song, słonko. - kobieta podeszła kilka kroków i popatrzyła prosto w oczy Barbary – A ciebie nie powinno tu być. A już zwłaszcza z nim.
- Ale... Doktor jest mój! I jeśli będę musiała jeszcze raz sprowadzić na ziemię Daleków, żeby szok i strach osłabiły jego odporność na środki, które mu podaję, to zrobię to znowu! - Barbara tupnęła swoimi kremowymi kozaczkami dla większej emfazy – Nasza miłość jest doskonała! JA jestem doskonała! Akurat dla Doktora!
- Nie jesteś doskonała. Jesteś... - River wycelowałą w nią soniczny śrubokręt. Barbara zamknęła oczy, wierząc, że jeśli nie zobaczy światełka, nic się nie stanie. Myliła się. - Według tego jesteś Malaformą z planety Mar-Su 3. Pozornie tylko ludzką istotą, żywiącą się śniadaniami, błędami logicznymi i ludzkim cierpieniem. – River westchnęła i schowała śrubokręt. Prawie natychmiast w jej dłoni pojawił się miotacz. - Mnóstwo takich jak ty się teraz pojawia, ale nie muszę się ich pozbywać. Są od tego inni ludzie. Tobą zajmę się dla osobistej satysfakcji.
Barbara próbowała uciekać, ale nie mogła sobie przypomnieć, jak korzysta się z nóg.
River wycelowała w nią miotacz i strzeliła raz, drugi i trzeci.
Odgarnęła stopą spopielone szczątki, wzięła Doktora za rękę, poprowadziła go do TARDIS, położyła w ambulatorium i pozwoliła maszynie zająć się skołowanym Władcą Czasu. Wiedziała, że nie będzie zbyt wiele pamiętał, kiedy już z tego wyjdzie, ale te kilka tygodni musiało być dla niego koszmarem. Na koniec nalała mu szklankę wody, postawiła ją obok jego łóżka i pocałowała go w czoło. Po czym odeszła, z poczuciem dobrze spełnionego zadania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz