poniedziałek, 30 stycznia 2012

12.8. Badass i Mimoza powracają, czyli Krańcowe Stadium ADHD Kontratakuje

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy
Wróciłem! Cieszycie się, prawda? Ithil pracowała cały zeszły tydzień ponad normę i jestem z niej bardzo dumny. Ale nadszedł czas, i oto znów jestem. Wraz ze mną powracają Badassowata Bella I Mimozyjny Edward. Ciesz... Nie. Nie cieszycie się.
W dzisiejszej analizie: Alice szaleje, dziewczyny wywożą chłopców w odludne miejsce, dowiadujemy się (nie)ciekawych rzeczy o bohaterach, bronimy ikony science-fiction za pomocą klipu z youtube'a, a także nowe wersje klasyków literatury!

Ps. Pewnie zauważyliście już, że na Ministerstwie pojawiły się dwa nowe bannery - jeden to odnośnik do Akcji "Pajacyk", a drugi - do protestu przeciw ACTA, do którego to przyłączamy się z Ithil całym sercem. Klikajcie na oba z równą werwą!

Miłej zabawy!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Chapter 08
*BPov*
W niedzielę obudziłam się cholernie wypoczęta. Nawet nie miałam kaca, a to nowość jak na po imprezowe poranki.
O
[, ależ ze mnie jest niesamowita i kompletnie bezwstydna] kurwa!
Dopiero teraz to do mnie dotarło. Impreza, zajebiście seksowny Edward, macanie się z Jacobem, widzący to i uciekający Cullen, nasz pocałunek w moim pokoju, ssanie jego fiuta, jego kurewsko zajebistego fiuta!
[Wiecie... poza tym, że to po prostu obrzydliwe to jest to też najgorsze streszczenie wydarzeń/przeżyć wewnętrznych bohatera/cokolwiek to miało być jakie kiedykolwiek czytałam. Serio] Ha. Od początku wiedziałam, że facet jest nieźle obdarzony przez naturę, ale to co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania [Te gigantyczne palce! To owłosienie na stopach, którego nie powstydziłby się hobbit! Te pory skóry, szerokie jak Wielki Kanion! Ta dżungla włosów w nosie!]. Długi, gruby i mega podniecony [permanentnie]. A na dodatek Edward jest prawiczkiem! Tak właściwie to nigdy nie spałam z prawiczkiem. Każdy mój facet był doświadczony i dawał mi niesamowitą przyjemność swoim kutasem [Rany, serio robi mi się gorzej jak to czytam...]. Ale cholera. Dla Edward zrobię ten pieprzony wyjątek i poświęcę się dając mu cudowny pierwszy raz [Skądś to znam. Jak widać między Badassowatą Bellą a Badassowatym Edwardem zachodzi więcej podobieństw niżbyśmy się spodziewali. Nawet sformułowania mają podobne. Ciekawe kiedy jakiś randomowy stary znajomy będzie ją zaspokajał oralnie w slow motion]. Co ja pierdole? Poświęcę się? To jest jedyna rzecz, której teraz pragnę i zrobiłabym to gówno [DO ŁAZIENKI WON! TU CZYTAJĄ PORZĄDNI LUDZIE!], nawet gdybym musiała mu zapłacić [Ale ją ciśnie... Bello, weź kup wibrator, parę Świerszczyków i przestań męczyć, co?].
Z fantazjowania wyrwała mnie Alice wbiegająca do pokoju.
-Bells, co ty taka podjarana, co? - zapytał wszystkowiedzący chochlik. - Wiem! Edward! Opowiadaj mi w tej chwili wszystko! - krzyczała, skacząc po pokoju jak opętana
[odbijając się od ścian i lampy na suficie] [*klik*!].
- Alice...- wyjęczałam, na co ona skoczyła jednym zwinnym ruchem na moje zaspane ciało w łóżku.
[I bardzo słusznie! Dlaczego to ciało się wylegiwało zamiast obsługiwać Bellę?!]- Cholera jasna. Twoja nadpobudliwość mnie kiedyś zabije! - warknęłam.
- Nie zmieniaj tematu, tylko się spowiadaj. W tej chwili!
[Powiedziała Alice wciągając przez głowę sutannę i na próbę stukając w krzesło]
Ponownie jęknęłam, ale nawet ten dźwięk nie zdołał zlikwidować rozmarzenia na mojej twarzy. Alice była strasznie ciekawską i upierdliwą osobą, ale zawsze dostawała wszystko co chciała
[Bo jej to dawałaś, niemądra osobo]. Nie było sensu się z nią kłócić, dlatego zaczęłam mówić.
- Alice, kurwa, on jest prawiczkiem! I ta jego niepewność i nieśmiałość jest kurewsko seksowna! A jego fiut..mmmm...
[Coraz bardziej mam wrażenie, że dla niej każdy penis byłby „mmmm”. Dla niej chyba nawet ogórek na straganie byłby „mmm”... ;/] [Albo kaszanka! :3]
- Spałaś z nim? Wiedziałam! Wy się pieprzyliście na górze jak króliki, a ja spałam wygodnie na kolanach Jaspera. Zajebiście! - prawie zaszlochała w moje ramie
[„budowaliśmy bliskość zdrowe relacje” zachlipała Alice „Rozumiesz to? Jak ja się w domu pokażę...”}.
- Nie spałam z nim! Kurwa, nie dał się, kminisz to? - zrobiłam kwaśną minę i spojrzałam w jej wielkie, ciemne oczy.
- To jak? Skąd wiesz jaki jest jego kutas? - zdziwiła się
[usiłowała go zgwałcić ze szczególnym okrucieństwem, aż w końcu uległ. Jak zwykle].
- Po prostu musiałam jakoś pomóc jego kurewskiej erekcji, Al
[prawdziwa dobra Samarytanka z ciebie, Be]. A, że moim ustom nie miał nic przeciwko to doprowadziłam go do najlepszego [bo prawdopodobnie jedynego] orgazmu w jego życiu.
- Jak myślisz, kiedy się w końcu złamie?
[Paradoksalnie im szybciej tym lepiej dla niego...]
- Mam nadzieję, że szybko. Choć z drugiej strony, nie chce go naciskać. Wiesz, skoro to ma być jego pieprzony pierwszy raz, to musi to być coś, no nie?
- Bells, czyżbyś była zakochana? - na jej twarzy pokazał się ogromny uśmiech
[Ogromny uśmiech wylazł z łóżka, przeciągnął się, ziewną potężnie, bo czym wylazł na jej twarz powłócząc nogami i z kubkiem kawy w ręku], a w oczach zaczęły skakać wesołe iskierki.
- Chyba cię pierdolnęło, Al. Ja? Zakochana? W Edwardzie? To, że uważam, że jest seksowny i ma olimpijski rozmiar penisa, nie znaczy, że go kocham!
[są gorsze powody...]
- A ma olimpijski rozmiar?
[a jaki to jest olimpijski? W kształcie tyczki? Czy może z pięcioma pierścieniami różnych kolorów?] Cholera, mam nadzieję, że to u nich rodzinne! Mimo tego i tak uważam, że Edward Anthony Cullen [*wertuje „Zmierzch” w poszukiwaniu drugich imion wampirów* Anthony?!] [Mnie bardziej zastanawia, skąd Alice ma takie informacje...] zawładnął twoim kamiennym sercem, Isabello Marie Swan!
- Ty miej może nadzieje żeby Jasperek nie okazał się taką samą cnotką jak Eddie - pokazałam jej język, na co ona zaczęła nawalać mnie poduszkami.
Po tym jak mnie już trzy razy zabiła
[bardzo uroczy ten Element Komiczny, zaprawdę. Możemy już iść?], w końcu się wydostałam spod jej silnego ciałka. Oczywiście wychodząc z łóżka potknęłam się o coś niewidzialnego i wylądowałam tyłkiem na podłodze [O, kolejny. AŁtorka sypie nam elementami komicznymi jak z rękawa...] [Czekaj, czekaj, a co to za krwawe ochłapy?] [?] [No tu, na podłodze] [A, to! To moje zerwane ze śmiechu boki. Nie przejmuj się].
- Kurwa mać! - syknęłam, pocierając ręką o pośladki.
- Dobrze ci tak - powiedziała pod nosem Alice.
- Słyszałam to! I lepiej złaź na dół sprzątać to całe gówno po imprezie, bo Charlie wróci za...- spojrzałam na zegarek. - Ja pierdole, już prawie szesnasta?!
[Czym Bella była tak zmęczona, że spała do szesnastej?] [Ciągłym gadaniem/myśleniem o seksie] [Ma sens!]
- Spokojnie zakochańcu, dom już błyszczy!
- Alice kocham Cię, dzięki!
- Oczywiście, że mnie kochasz. Mnie nie da się nie kochać! - powiedziała uśmiechając się od ucha do ucha.
W odpowiedzi wysłałam jej równie promienny, choć całkowicie nieszczery uśmiech i pokazałam fucka
[a ta wzięła swoje legsy za belta i runęła po stairsach!... Czy my jesteśmy w Chicago?].
***
Niedziela minęła nam na resztkach sprzątania i plotkach. Al była trochę zawiedziona imprezą, ale nie dziwie się, bo najebana pada praktycznie od razu
[Bella tak się wczuła, że cofnęła się w czasie do początku imprezy?]. Za to ja nie miałam na co narzekać. Gdy Alice użalała się nad sobą i twierdziła, że nigdy nie weźmie już takiej ilości alkoholu do ust [zawsze może potem pić przez słomkę...], ja po prostu sobie gwizdałam, cholernie ją tym wkurzając.
***
Pogoda w poniedziałek strasznie mnie zaskoczyła. Słońce w Forks? To zdarza się tylko raz na kurewski rok
[Ciekawe ile trwa kurewski rok? Bo dla nich z tego, co się orientuję, to sezon trwa zawsze?], dlatego wyciągnęłam z dna szafy swoje ukochane jeansowe szorty i cienką grafitową bluzkę ze sporym dekoltem i 3/4 rękawami. Połowa uczniów naszego liceum była podobnie ubrana [i teraz nie potrafię przestać się zastanawiać, jak wygląda Emmett w bluzce „ze sporym dekoltem” i trzema rękawami ze czterech...], a druga połowa chodziła praktycznie nago [i teraz nie potrafię przestać się zastanawiać, jak wygląda Rosalie...]. Pieprzone dziwki z młodszych klas [nie to, co ty, o Strażniczko Cnoty i Obrończyni Idei Małżeństwa]. Ale wracając do pogody stwierdziłyśmy z Al, że trzeba korzystać ze słoneczka i postanowiłyśmy zjeść lunch w naszym ulubionym miejscu za szkołą.
Na parkingu spotkałyśmy nie kogo innego tylko oczywiście Cullenów
[Nagle zrośniętych w jedną osobę]. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale współczuję Edwardowi przebywania z Chochlikiem, który będzie go o wszystko wypytywał.
- Cześć chłopcy! - Al pobiegła do nich z drugiego końca parkingu i zaczęła wrzeszczeć jak psychopatka
[funkcjonalna socjopatka, do your research!].
Gdy tylko znalazłam się przy nich posłałam szeroki, uwodzicielski uśmiech Edwardowi
[z dodatkowym mlaśnięciem], który odwdzięczył się nieśmiałym uśmieszkiem.
- Jak wam się spodobała nasza impreza?! - zapytała Alice.
Edward spłonął słodkim rumieńcem i odwrócił od nas głowę, na co dostał od szczerzącego się Jaspera sójkę w bok
[Jasper dał mu sójkę w bok i powiedział przez zaciśnięte zęby „Nie spuszczaj wzroku. Nie okazuj strachu. Jak wyczują, że się boisz od razu rzuca się do ataku. Na nas obu...”].
- Alice.. - syknęłam jej do ucha. - Hej, idziemy zjeść lunch w takim świetnym miejscu za szkołą, idziecie z nami? - zapytałam chłopaków
[takim kompletnie odludnym, w którym nikt was nie znajdzie? Taaak, ja bym się bał...].
Al nie czekając na ich reakcję porwała rękę Jaspera i pociągnęła go w stronę naszej polany
[Rany, taką to strach wypuścić z klatki...]. Zostaliśmy z Eddiem sami, więc uśmiechnęłam się do niego słodko i zapytałam:
- Idziesz?
- Jasne - odwzajemnił mój uśmiech.
Wzięłam jego dłoń i dogoniliśmy tych pojebańców. Ku mojemu zaskoczeniu Edward nie puścił mojej dłoni tylko nadal ją mocno trzymał. Popatrzyłam na niego z podniesionymi brwiami
[„No, rypanko w lasku to ja rozumiem. Ale trzymanie się za rączki? Ty perwersyjny osobniku!”] na co on się ponownie zarumienił i rozplótł nasze palce.
- Wiecie już, że dostaliśmy się z Eddiem do drużyny footballowej? - powiedział dumnie Jasper.
[No i nawet powinni być dumni. Z tego, co wiem amerykańskie drużyny futbolowe to jeden mały, zwinny facet i dziesięciu basiorów. Ani Jasper ani Edward nie są jakoś specjalnie potężnej budowy więc powinni sobie pogratulować, że trener nie zauważył, że ich jest dwóch... (Choć z drugiej strony czy to aby na pewno dobrze?)]
- Ha! Wiedziałam, że się dostaniecie! - krzyknęła podniecona Al i rzuciła się na szyję biednego Jazza. Prawie stracił równowagę gdy oplotła nogami jego talię i zaczęła go namiętnie całować
[zawczasu przywiązał się do drzewa, czy jak? Innej możliwości nie widzę...] [„Będziesz się taplał w błocie z innymi facetami- TO TAKIE PODNIECAJĄCE!!!”].
Wow. Czegoś takiego to się, kurwa, nie spodziewałam
[łamaliśmy już prawa logiki i dobrego smaku, trochę miąchania z grawitacją nie powinno cię dziwić...].
Postanowiłam, że to dobra okazja żeby podroczyć się trochę z Edwardem, więc przysunęłam się do niego, stanęłam na palcach i liżąc oraz przygryzając płatek jego ucha, szepnęłam uwodzicielsko:
- Gratulację
[co zabrzmiało tak: „Ghatuace *ślup-ślurp-ślurp*”] [Oj tam, oj tam- Edwardowi i tak stanie...].
Chłopak wyraźnie się tego nie spodziewał, dlatego lekko zesztywniał, a po chwili odchrząknął dziękując
[Zróbmy próbę: *KHE KHE*] [Och, nie ma sprawy! ^^].
Pocałowałam go jeszcze w policzek i dopiero teraz zauważyłam, a raczej poczułam, że dzisiaj się nie ogolił i na twarzy miał lekki zarost, z którym wyglądał zajebiście gorąco
[Wyglądał tak hiper-hot ale zauważyłaś to dopiero, kiedy wyczułaś, że powinien? Doskonale].
- Mógłbyś częściej się nie golić. Wyglądasz tak kurewsko seksownie
[Zdecyduj się! Kurewsko albo seksownie?] - ponownie wyszeptałam do jego ucha.
- Ty też wyglądasz seksownie - odpowiedział strasznie szybko
[„Niezjedzmnie niezjedzmnie niezjedz...”].
Wow. Cullen, czy ty właśnie powiedziałeś, że wyglądam seksownie? Ha, to przebija nawet to sobotnie 'perfekcyjnie'
[No, nie powiedziałabym, ale to widać tylko ja... :/ (poza tym średnik i cudzysłów to nie to samo...)].
- Tak uważasz? - stanęłam do niego przodem i przyległam do niego całym ciałem. Jęknął, gdy moje biodra otarły się o jego erekcję
[jak niby? Ona chyba faktycznie gwałci mu nogę...].
Haha, koleś jest niezły. Dopiero co zaczęłam, a on już jest zwarty i gotowy
[„Niezły”, czy może raczej „chory”, albo „zaburzony”?]. Uśmiechnęłam się do niego.
- Mmm. Chyba rzeczywiście tak uważasz.
- Hej, gołąbeczki. Jesteśmy już na polanie! - przerwała moją małą zabawę Alice.
[Wait! Czyli oni to całe ocieranie się i skakanie uskuteczniali... cały czas... idąc?!]
- Ładnie tutaj - zauważył nadzwyczaj spostrzegawczy Jasper.
- Naprawdę? Nie zauważyłam Jazzy - powiedziałam ironicznie, na co chłopak prychnął.
Al i Jazz usiedli na środku polany i od razu zaczęli się migdalić. Zerknęłam na Edwarda i zauważyłam, że intensywnie wpatruje się we mnie swoimi zielonymi tęczówkami
[białka i źrenice tkwiły wpatrzone w pobliskie drzewa].
- Siadaj - powiedziałam do niego
[Podaj łapkę! Poproś! Daj się przelecieć!].
- Jakaś przestrzeń osobista by nam się przydała, czy coś! - powiedziała moja przyjaciółką, gdy usiedliśmy koło nich.
- Pierdol się - powiedziałam do niej słodko i wzięłam zdezorientowanego Edwarda za rękę.
Wciąż trzymając się podeszliśmy pod wielki dąb i tam usiedliśmy.
Milczeliśmy jakby nam, kurwa, w jakiś magiczny sposób odjęło mowy
[Fascynuje mnie ta potrzeba ciepania niecenzuralnych słów w sceny, w których one ewidentnie nie pasują. Nie wiem, czy Ałtorka wsydzi się, że pisze coś romantycznego? Bo zauważcie, że ta goła (pardon) „kurwa” pojawia się głównie w takich sytuacjach...]. Nie była to oczywiście niezręczna cisza, pełna jakiegoś napięcia. Ale po prostu przeszkadzała mi.
- Edward powiedz mi coś o sobie
[TERAZ jej się zachciewa...].
- Um.. co chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Nie wiem. Wszystko? Nie wiele o tobie wiem. Oprócz tego, że grasz na pianinie własne kompozycje i jesteś prawiczkiem
[To się nazywa istotne informacje... Ciekawe, co by było gdyby wszyscy się tak przedstawiali? „Cześć, jestem Zbysław, gram w zespole rockowym i mam hemoroidy”] - chłopak znowu spłonął uroczym rumieńcem, ale po chwili odpowiedział.
- Hm.. Od urodzenia mieszkałem w Los Angeles, tutaj przeprowadziliśmy się, ponieważ Esme źle się czuła w takim wielkim, zatłoczonym mieście i marzyła o domku na jakimś zadupiu. Mój ojciec, Carlisle, jest lekarzem, a Esme prowadzi dom. Jasper jest ode mnie starszy o 10 miesięcy. Urodził się w styczniu, a ja w listopadzie
[Ja też z listopada T.T]... Lubię czytać książki, słuchać muzyki, oglądać filmy.. [Ok, standardowy opis nastolatka zaliczony, mamy poczucie, że znamy głównego bohatera i teraz możemy przejść do scen seksu]
Położył się na trawie i przestał mówić, więc wywnioskowałam, że skończył swoją opowieść. Chwile gapiłam się na jego zajebiste włosy i przystojną twarz, ale gdy otworzył swoje szmaragdowe oczy postanowiłam ciągnąć dalej naszą rozmowę.
- Jakiej muzyki słuchasz?
- Wszystkiego po trochę. Nie mam ulubionego gatunku
[hej? A „Claire de lune”? Zmierzchowy kanon będzie się musiał udać na jakąś terapię... „Cześć, jestem Zmierzch, piszą o mnie fanfiki...”].
- To dokładnie jak ja - uśmiechnęłam się lekko i położyłam obok niego. Ziemia była zimna i kurewsko niewygodna, dlatego postanowiłam położyć się na Edwardzie. Spiął się lekko, gdy położyłam się na jego torsie
[cała? Z nosem utkwionym w zadku?] [Albo Edward to taki brat Pudziana który już zwiększył masę i z jeszcze bardziej rozrośniętym ego]. Głowę położyłam na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałam się w lekko przyśpieszony rytm jego serca. Zaciągnęłam się głęboko tym typowo edwarodwym zapachem, a on w tym samym czasie zanurzył swój zgrabny nosek w moich włosach. Moja lewa ręka powędrowała pod jego t-shirt i wykonywała powolne ruchy na jego seksownie umięśnionej klacie. Swoją dłonią zaczął przejeżdżać po moich plecach [Wziuuuum! Ostry zakręt i palimy gumę!]. Cholernie zaskoczył mnie ten gest, ale równie mocno mi się podobał.
Zapytałam go jeszcze o ulubione piosenki, książki i gatunki filmowe. Zaskoczył mnie fakt, że mamy podobne gusta w tych dziedzinach
[Edward też czytał tylko Kamasutrę i „1000 upojnych nocy sułtana”]. Oczywiście Edward zaczął się ze mną wykłócać, że "500 dni miłości" to denna komedia romantyczna z prostym przekazem. Niech się pierdoli, to mój ulubiony film! (Oczywiście pierdoli tylko ze mną, żeby nie było niedomówień. [niedomówienia? Przy tobie? Chciałbym...]) Ja za to zaczęłam wyśmiewać jego miłość do "Gwiezdnych wojen". Nigdy nie zrozumiem jak można to gówno oglądać [aŁtorko, UMRZYJ. TERAZ.].
Jak się potem okazało Cullen nie jest takim kujonem, za jakiego go brałam i mamy mnóstwo wspólnych tematów do rozmów i żartów. W jego towarzystwie byłam w stu procentach sobą
[ojej, przykro mi...], byłam odprężona i spokojna. Poza tym jego ramiona wokół mojego ciała dawały mi dziwne poczucie bezpieczeństwa.
Między nami znowu nastała ta pieprzona cisza, choć tym razem nie grała mi tak na nerwach. Była całkowicie odprężająca. Oczywiście ten błogi stan musiał zostać przerwany przez jebane wibracje w moim telefonie.
- Co jest, kurwa, Alice? - zapytałam po odebraniu.
- To wy nadal tam siedzicie? - zaświergotała do telefonu.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Ci idioci zostawili nas tu, a sami spierdolili do szkoły. Zajebiście
[aŁtorko, serio – po co te przekleństwa? Czy one poprawiają w jakiś sposób tę scenę? Czy czujesz się dojrzalsza mogąc ich używać? A jakby prawdziwi pisarze myśleli w ten sposób, to co by było?] [„Jeden dla Władcy Ciemności na wykurwiście ciemnym tronie, w krainie Mordor, gdzie zapierdalają cienie?”] [„Dzieckiem w kołysce kto łeb ujebał hydrze, ten młody rozkurwił centaury?”] [„Humpty Dumpty na mur się wpierdolił // I Humpty Dumpty z muru się spierdolił // I nie sprawią wszystkie jebane konie i żołnierze // Że się Hupty Dumpty w jedna całość znów zbierze // Kurwa!”] [„Raz w jebanej głuchej dobie, gdym zjebany siedział sobie, usłyszałem pochujane, głuche ciche napierdalanie, jakby u drzwi moich tuż”?].
- No, a czemu wy spieprzyliście?
- Haha, czemu? Bells złotko, jakbyś się nie zdążyła zorientować to właśnie skończyliśmy lekcje.
- Co kurwa?! - wykrzyknęłam do telefonu i zerwałam się na równe nogi, a ze mną Edward
Wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami. Spojrzałam na zegarek na jego nadgarstku i myślałam, że jebnę jak zobaczyłam, że wskazówki na nim wskazują 14:30! Nawet nie zauważyłam kiedy ten cholerny
[tylko cholerny? Obsuwasz się, aŁtorko. Na pewno jest mnóstwo bluzgów, które mogłyby znaleźć się w tym miejscu!] czas zleciał.
- Czemu nas tu kurwa, zostawiliście? Tak trudno było podejść i oznajmić, że skończyła się przerwa? - warknęłam wkurwiona do telefonu.
- Nie dramatyzuj, kurwa. Po prostu tak słodko wyglądaliście wpatrzeni w siebie i objęci na tej trawie, że nie miałam serca żeby was rozdzielić
[„plus, kiedy podeszłam, zaczęłaś warczeć i pokazałaś mi zęby! Nigdy nie mówiłaś, że masz ich dwa rzędy...”].
- Pieprz się - oznajmiłam jej opanowanym już głosem.
- A propos pieprzenia się. Zawiozę Jazza swoim autem, a Edward podwiezie ciebie. Miłej zabawy, gumki masz w środku torebki! - rozłączyła się.
Położyłam się z powrotem na niewygodnej trawie
[od kiedy trawa jest niewygodna? Niewygodne mogą być rzeczy W trawie, jak kamyczki czy gałęzie. Świeża trawa jest mięciutka, a w porę roku bez świeżej trawy nikt mądry nie biegałby do lasu...] i westchnęłam. Zamknęłam oczy i zastanawiałam się czy Eddie zdaje sobie sprawę, że uciekliśmy z dwóch ostatnich lekcji. Ha, pewnie to jego pierwsze wagary w życiu!
- Co jest? - zapytał Edward dziwnie głośno.
Otworzyłam oczy (kiedy ja je tak właściwie zamknęłam?) i zauważyłam, że chłopak siedzi obok mnie z pochyloną twarzą w moją stronę. Podparłam się na łokciach i nasze wargi dzieliły już tylko milimetry
[bardzo wygodny sposób prowadzenia konserwacji, że tak powiem...].
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale byliśmy nieobecni na 2 lekcjach. Właśnie wszyscy wyszli ze szkoły - powiedziałam delikatnie muskając swoimi ustami jego.
- Wiem - powiedział szeptem i docisnął swoje miękkie wargi do moich
[Muy sexy!].
Edward całował mnie bardzo wolno i delikatnie. Tak cholernie zmysłowo. Przeszły mnie po plecach ciarki, oczywiście z przyjemności, a ja oddałam tą
[tę! Mór, zaraza, franca i trąd, TĘ!] seksowną pieszczotę.
Nie wiem jak długo trwaliśmy w tym słodkim pocałunku, ale gdy się wreszcie od siebie oderwaliśmy nasze oddechy były przyśpieszone, a usta Edwarda lekko podpuchnięte i bardziej czerwone
[UGRYZŁA go! Ja nie mogę, ugryzła!]. Popatrzyłam mu głęboko w oczy i uśmiechnęłam się. Gdy to odwzajemnił, a my zaczęliśmy miarowo oddychać, nie mogłam się powstrzymać i złapałam mocno za jego kark i przyciągnęłam do siebie. Moja druga ręką powędrowała do jego zajebistych, miękkich włosów, natomiast jedna dłoń Edwarda była oparta na łokciu przy moim boku, a druga trzymała mój policzek.
Ten pocałunek nie był już taki subtelny. Był gorący i pełen naszego wzajemnego pożądania. Rozpalał niesamowity ogień w moim ciele
[płoń, wiedźmo! PŁOŃ!] [pocałunek Edwarda wywoływał ZGAGĘ?! To chyba niedobrze...] i najwyraźniej w ciele Edwarda również, bo czułam [jak mu dym idzie uszami? Jak mu się włosy fajczą?] jego erekcje przyciśniętą do uda. Jego ręką zsunęła się z mojego policzka i powędrowała w dół mojego ciała na moje odkryte udo. Zachęcona tym. Zassałam lekko jego dolną wargę, a następnie ją przygryzłam. Cullen wziął ze mnie przykład i zrobił dokładnie to samo z moją górną [To niewiarygodne, ale na serio zrobiliśmy to z Johnnym. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak śmiesznie to wygląda. No i- oczywiście- nic a nic nie jest erotyczne ani podniecające].
Nasz nagły pokaz namiętności trwał długo
[poukrywani w krzakach sędziowie dali im po dziesiątce za samą wytrwałość], ale nadal nie wystarczającą ilość czasu. Eddie odsunął się ode mnie i jęknęłam na utratę tego kontaktu. W jego oczach igrały ikierki podniecenia [jako mężczyzna i analizator mogę z całą pewnością powiedzieć, że żadne ikierki nigdy mi nie igrały, ani w oczach, ani gdzie indziej!], a na ustach widniał wielki uśmiech, który szczerze odwzajemniłam.
- Cholera, naprawdę
[oO Na mą duszę!] cię lubię Cullen.

piątek, 27 stycznia 2012

13.5. Moda na Lwy czyli "Powrócimy tu jeszcze..."

Dobry wieczór!
Dziś ostatnia analiza przed weekendem, z tego (i paru innych o czym się przekonacie jak doczytacie do końca) powodu jest odrobinę dłuzsza od swych poprzedniczek z tygodnia. A i dzieją się w niej rzeczy... cóż, może nie ciekawsze... W każdym razie dzieją się rzeczy ^^ Będą na przykład gumowe motolwy z pustyni, klasyczna aŁtoreczkowa amnezja oraz słów kilka o dojrzałości i małżeństwach władców państw.
A reszty dowiecie się jak przeczytacie ^^

Adres bloga: http://happy-lionking.blog.onet.pl/
Zanalizowała: Ithil

XIII rozdział - Zrospaczona Tani [Zrobiona ze spaczonej rosy, dobrze rozumiem?]
URU: - Hmmm...Kovito, niewiesz gdzie sie podział Tinn?
KOVITA: - Podobno uciekł [*parsk* No spoczko. Książę uciekł na sąsiednie ziemie. Kto by się tym przejmował]
URU: - CO?!
KOVITA: - Twoja matka mi powiedziała. Na Rajską Ziemię. Jest tam z Febe.
URU: - Z Febe?! Zdradził Tani dla Febe?! [No, to faktycznie kluczowe jeśli się zauważy, że w tej sytuacji Zła Ziemia jest pozbawiona następcy...]
KOVITA: - Niewiem czy zdradził...w każdym bądż razie to bez znaczenia.
URU: - Bez znaczenia?! To mój brat!!!
KOVITA: - Spokojnie, wróci. A jak Ci sie układa a Ahadim? [„Anyway, how is your sex life?”]
URU: - Zaraz do niego ide... A jak tak Kimba?
KOVITA: - Już wiesz?
URU: - Od dawna.
KOVITA: - Hmm...myślimy o Potomstwie [Mam niejasne wrażenie że coś mnie ominęło...]
URU: - My też. Ok, ja ide [przerwa na kawę jej się skończyła]
KOVITA: - Powodzenia [„przy robieniu dzieci. Nie żebyśmy mieszkały razem czy coś...”]
Uru była zaskoczona.
URU: - Ahadi...jak ty urosłeś! [Też jestem zaskoczona. Od tak dawna nie widziała TruLoFFera że ma przywidzenia?]
URU: - A jak ty! [Chyba tak...]
AHADI: - Cieszę się, że znowu Cię widzę.
URU: - Ja też. A jak tam Twój ojciec? [„A co tam u żony?” Hej, bez jaj, czytając ich porywające dialogi mam wrażenie, jakbym czytała stenogram z rozmów w „przerwie na papieroska” w stereotypowej firmie. Tylko dać im do łap piankowe kubki z kawą xP]
AHADI: - Nie najlepiej, choruje na coś. Zjadł chyba chorą zebrę...
URU: - Ty ją upolowałeś?
AHADI: - Tani.
URU: - Chyba nie zrobiła tego celowo?
AHADI: - Niewiem...mogła chcieć pomścić matkę. I jest roztrzęsiona. [Pewnie w ciąży]
URU: - Chodzi o Tinna?
AHADI: - Tak.
W tym czasie obok przeszła Tani.
AHADI: - Co zrobiłaś ojcu [suko]?! [*sturluje się z krzesła*]
Uciekła
URU: - Uspokuj się Ahadi. Ma na oku mroczny znak. Jest wściekła i zrospaczona [Czemu? Bo przecież śmierć matki Tani miała głęboko w zadzie. Czyżby TruLoFFerska plotka znów założyła siedmiomilowe buty?]. Jednym słowem: ma mrok w sercu. Tak jak Tinn.
AHADI: - Tinn? Nie sądzę
URU: - Słuchaj, kiedy wreszcie będziemy razem?
AHADI: - Już nie długo. Wydaje mi sie, że mój ojciec już długo nie pociągnmie. [Stary niedługo wyciągnie kopyta] - westchnął - a wtedy ja zajmę miejsce na tronie...
W tym czasie usłyszeli ryk... [to ja ryczałam. Kuriozalność tych dialogów doprowadziła mnie na skraj rozpaczy]


XIV- Śmierć króla
AHADI: - Ojcze...OJCZE!!! [Niezły jest. Usłyszał ryk i od razu wie, że coś się stało jego ojcu... Wniosek: Maczał w tym palce a teraz udaje świętego!]
Ahadi biegł na Lwią Skałę ile sił w łapach. Uru biegła za nim [na Lwią Skałę]. Gdy dobiegli na Lwią Skałę, ujrzeli ojca Ahadi'ego, bezradnie leżącego na [lwiej] skale, ledwo żyjącego. Obok niego stanęły lwice ze [skały?] stada [Ooooch...].
AHADI: - Tato! Co Ci się stało?!
OJCIEC: - Synu...Ahadi. Ty jesteś królem, ty z Uru [Stary ogarnął, że jest w opku i nie ma dla niego ratunku, bo jako rodzic musi umrzeć]. Życzę Wam szczęścia w życiu. Kres mojego panowania zaszedł [Kres zaszedł? Chyba w ciążę...], a wz[e]szedł dla Ciebie. Jako nowego króla. Jesteś moim synem i jedynym prawowitym Władcą Lwiej Krainy [Wyczuwam zbliżające się „Ahadi... Jestem twoim starszym bratem! I prawowitym władcą Lwiej Ziemi! (A to moja żona i nasza dwudziestka dzieci...)”]. A ty...Uru...opiekuj się Ahadim.
URU: - Oczywiście.
OJCIEC: -Żegnaj, synu...
AHADI: - Tato, proszę, nie umieraj!!! [Aha, czyli Ahadi już sobie radośnie zapomniał, że jego ojciec ubił matkę bez żadnego powodu, bo mu ciśnienie skoczyło?]
Ale było już za puźno. Król odszedł. Ahadi łkał żałośnie. Nie mógł się z tym pogodzić.
URU: - Spokojnie. Teraz ty jesteś królem. Jesteś Królem Lwem!!! [„Czanić ojca- dorwałeś się do stołkaaaa!”]
Te słowa dodały Ahadi'emu otuchy. Zauważył, że z boku siedzi Tani. Podszedł do niej wściekły.



XV rozdział – Wygnanie
AHADI: - Wiesz...gdybyś nie miała tej szramy to ja bym Ci ją zrobił. [?!]
Nie odpowiedziała nic. Ahadi zwrócił się do lwic ze stada. Wszystkie oddały mu pokłon.
AHADI: - To ona, moja rodzona siostra, zabiła swojego własnego ojca [Hej, a co to za daleko idące wnioski? Uważaj jak szafujesz oskarżeniami, bo dla mnie to ona sobie spokojnie siedzi a ty ubiłeś starego a teraz odwracasz uwagę oskarżając innych!]. Otruła go. Zamordowała króla!
Lwice były zdezorintowane [„Gdzie jest krzy... król!?”], nie wiedząc co mają robić, rzuciły się na Tani [Eee... Aha. „Nie wiesz co zrobić- popełnij morderstwo!”]. Wystraszona lwica rzuciła się do ucieczki.
URU: - Co ty wyprawiasz?!
AHADI: - [„Nie widzisz? Usuwam niewygodnych świadków i ewentualną konkurencję. Lepiej już zacznij pakować walizkę bo jesteś następna w kolejce”] Ja nie jestem zdolny do morderstwa. Lwice mają zadanie ją wypędzić.
Ahadi wszedł na skalny wystep, pod którym znajdowała się otoczona Tani. Lwice już chciały się na nią rzucić, kiedy Ahadi krzyknął:
AHADI: - NIE! Ja nie jestem nią! Nie zabijecie mojej siostry. Ja ją skarze. Teraz wydam wyrok. WYGNANIE! WYNOŚ SIĘ STĄD I NIE WRACAJ! NIGDY!!!
URU: - NIE! [„Ona nie jest już jeeeedną z nas!” Hoc, hoc, hoc! *Ithil przytupuje nóżką*] To nie tak miało być! Celem życia jest zjednoczenie ziem, a nie wyganianie z nich!!!
AHADI: - Przykro mi. Zdania nie zmienię [Ergo: Tak naprawdę wcale nie jest ci przykro. Jakby było spróbowałbyś naprawić błąd].
Uru była zawiedziona. Tani natomiast odeszła bez słowa.



XVI rozdział - Wyprawa Tani
Nie wiedziała co ma robić. Czy iść na Złą Ziemię? Wrócić i stawić czoła bratu? Nie. Najpierw musi znaleźć Tinna [A co to za imperatyw?]. Wyruszyła na Rajską Ziemię.
Zrobiła błąd - nie szła wąwozem z prawej tylko z lewej strony [To straszne- ale czy coś z tego wynika?]. Z dołu wspięła się na górę [Z dołu na górę? Niezwykłe...]. Potykając się o kamienie, wpadła z prędkością w kolczaste krzaki [A, już rozumiem. Tani wpadła w te krzaki bo biegła z lewej strony wąwozu. Jakby jechała, jak Prawo Drogowe przykazało, prawą stroną jezdni to byłoby wszystko cacy...]. Cała pokłuta jakoś przeszła [Opony jakoś wytrzymały]. Dostała się na Pustynną Ziemię [Teraz wchodzimy w tryb „Rajd Dakkar”]. Udało się jej jeszcze dojrzeć Lwią Skałę, poczym zemdlała z upału [Hej, ale przecież ta skała na Rajskiej Ziemi to była podobno tylko bardzo podobna? Czy może to te ziemie u nich takie wielkości chusteczki?]. A kilka kroków dalej już była Rajska Ziemia...
Tinn ujrzał sępy zwabione ciałem Tani. Postanowił je przegonić, aby dowiedzieć się, po co przyleciały.
TINN: - Wrrraął!!! [„Wrzasnął Tani dosiadając swego oswojonego guźca a surykatka strzeliła lejcami”]
Wszystkie sępy odleciały, ukazując ciło Tani [Tani była oclona? Przez kogo, o Manwe?!].
TINN: - Ta...Tan...TANI!!!
Tinn pobiegł do niej ile sił w łapach. Żyje. [O, skok czasowy. Tęskniłam za tobą] Odetchnął z ulgą. Zaniusł ją szybko dowody. Otknęła się.
TANI: - Gdzie...TINN!
Lwica radośnie pisnęła. [-.- Piszcząca lwica. Pewnie gumowa. Idealna zabawka do kąpieli dla twojego dziecka]
TANI: - A jednak Cię znalazłam!
TINN: - Po co mnie szukałaś? [Chce zakończyć wszystkie swoje sprawy i iść na nowe. Nie wiem czy pamiętasz, ale zostawiłeś ją bez słowa]
TANI: - Mój ojciec zmarł, a Ahadi wygnał mnie z Lwiej Ziemi.
TINN: - Co? Co się stało Twemu ojcu? I czemu Ahadi Cię wygnał?
TANI: - Ja zabiam ojca. Upolowałam dla niego zatrutą, chorą antylopę [Czy mogę wiedzieć z jakiej paki po sawannie hasała zatruta antylopa (i kto ją zatruł)? Poza tym lwy zazwyczaj zabijają chore zwierzęta- bo najwolniej przed nimi uciekają]. Ahadi jest królem, wie o tym że zabiłam ojca, miał prawo mnie wygnać.
TINN: - A Uru jest...? [To kluczowe. „Zawaliło Ci się całe życie. Czy moja siostra jest już ustawiona?”]
TANI: - Tak.
TINN: - No nie! Moja rodzona siostra! Jak matka się dowie, to nie będzie miło. [Hi hi, ależ słitaśny eufemizm. „Opuściła nas następczyni tronu, zdradziła swoich ludzi w imię faceta z dużym... orszakiem poddanych a ja jedyne co mogę zrobić to przywlec do domu znalezioną na drodze dziewczynę- będzie niemiło”]
TANI: - Słuchaj Tinn. Dowiedziałam się o Tobie i Febe...
TINN: - Yyy...
TANI: -...i błagam Cię, wróć ze mną na Złą Ziemię! [oO] Ja jestem już sama, nie mam nikogo!!! [Wow... Ta dziewczyna to nawet na półce nie stała obok godności!]
TINN: - Tani, ja...
TANI: - Błagam!!! [Kochanie, imaginuj, że on cię zostawił, uciekł do sąsiedniego kraju i żyje z obcą księżniczką. Po pierwsze: kim by nie był, w takiej sytuacji tekst „błagam (!), wróć do mnie” po prostu nie działa, bo nie da się kogoś zmusić do miłości a między wami ewidentnie nie zaskoczyło, skoro cię rzucił w tak obrzydliwy sposób. Po drugie: Jak już wspomniałam to książę, który zdezerterował. W takiej sytuacji nie sądzę, żeby w ogóle mógł wrócić do kraju, nie wspominając o chęciach. Po trzecie: bawi mnie w ogóle sama wizja takich stosunków między państwowych: „Ta flama, księżniczka francuska zostawiła mnie dla króla hiszpańskiego! Dziś wyślę swego posłańca żeby nasikał im do butów!”]
TINN: - Dobrze. Wrócę z Tobą... [… Zapomnij, że w ogóle coś mówiłam]
TANI: - Dziękuję Ci!
TINN: -...ale najpierw muszę zawiadomić Febe [Powiało grozą]. Choć ze mną...



XVII rozdział - Walka i powrót na Złą Ziemię
FEBE: - Tinn! W końcu jesteś...z kim ty idziesz?! [Przecież one się poznały?]
TINN: - Febe...to jest Tani. Moja narzeczona.
FEBE: - CO?!
TINN: - Wszystko wyjaśnię. Ojciec Tani zmarł, Ahadi ją wygnał, jest sama, całkiem sama. Ma tylko mnie. [To żaden powód. Na świecie jest w pytę samotnych lwic- Tinn przygarnia każdą? Co on jest, fundacja charytatywna „I ty możesz mieć własne królestwo”?]
FEBE: - I co zamierzasz?!
TINN: - Wrócę z nią na Złą Ziemię.
FEBE: - A nie interesuje Cię to, że teraz ja będę sama?! [oO Nie, aŁtorko, nie wmówisz mi, że to jest właśnie największy problem przy związkach między państwami!]
TINN: - Ty masz Kimbę.
FEBE: - NIE!!! Kimba jest z Kovitą!
TINN: - No to przykro mi. My idziemy. [xD Cięta riposta jest cięta (A dojrzałe związki bardzo dojrzałe)]
FEBE: - O nie! Nie pozwole na to!
I rzuciła się na Tani. Obie lwice walczyły zawzięcie, dopóki Tinn ich nie rozdzielił [Rozumiem, że to jedno zdanie ma nam starczyć za cały opis tej strasznej walki?]. Febe miała nadgryzione gardło i łapę, a Tani niesprawny ogon i nadgryzione ucho. Uciekli na Złą Ziemię. Po powrocie do domu, matka Tinna przyjacielsko ich powitała [*wsadza do chlebaka najpotrzebniejsze rzeczy, zdjęcie Johnny'ego i książkę po czym wyrusza na poszukiwanie aŁtorki żeby nauczyć ją pisać porządne opisy*].
MATKA: - Cieszę się, Tani, że należysz do naszej rodziny!
TANI: - Ja też się cieszę.
Tani opowiedziała, co zrobiła swemu ojcu i kto ją wygnał. [Osoba, która wygnała Tani mieszka w domku z żółtym dachem a jej sąsiad czyta Timesa i ma papugę]
MATKA: - Nie wierze, że Uru przeszła na dobrą drogę!
TINN: - Ja też nie! Ale przynajmniej ja i Tani władamy Złą Ziemią!
MATKA: - Tak...Tani, czy mogę Cię traktować jak córkę? [Oho, matka już stawia fundamenty pod „ale przecież jestem waszą matką, nie możecie mnie wywalić na zbity pysk! Tani, córeczko, ty mnie chyba rozumiesz?”]
Po policzkach Tani popłnęły łzy. Przypomniała sobie swoją matkę. [Ciekawe: śni jej się kolejne morderstwo czy incest?]
TANI: - Oczywiście!
MATKA: - Och...szkoda że ojciec tego nie widzi... Atakujemy zaraz po tym, gdy Wasze przyszłe potomstwo dorośnie [xD To ciekawe! A co zaplanowałaś na wieczór?]. Pośpieszcie się więc! [„No. ...No!” „Co?” „No nie mówcie mi, że potrzebujecie prywatności!”]
TINN: - Atakujemy? Potomstwo?
TANI: - Tak! Wymordujemy wszystkie lwy z Lwiej Ziemi!
TINN: -Nie! Po co mamy atakować! [Z tego oburzenia aż pytajnik zgubił... Czy może to z ochoty?]
MATKA: - By pomścić ojca i zdobyć kolejne Ziemie!
Wszystkie lwice zebrały się w okół. [Wszystkie w jednym oku? Że też nie było im ciasno...]
MATKA: - Nasze stado jest ogromne, niedługo będzie jeszcze większe... [„A teraz nadstawiajcie kupry” kontynuowała MATKA „Mój syn będzie zapładniał!”]



XVIII rozdział - Król i Królowa
AHADI: - Uru, prześpij, się dzisiaj ze mną [xD W sumie to niezły tekst. Przynajmniej nie owija w bawełnę...], w moim domu, jutro wytłumaczysz się matce.
URU: - Myślisz, że byłby to dobry pomysł?
AHADI: - Oczywiście! [Wyobraźmy sobie taką scenę: przychodzi książę Karol do królowej Elżbiety i mówi „Mamusiu, to jest Diana. Czy może dziś u nas spać?”]
URU: - I tak w ogóle nie martwisz się o Tani?
AHADI: - Na pewno poszła na Złą Ziemię. Dam głó[k]wę. [*ma zbereźne myśli. Nie sądziła, że przydarzy jej się to do „Króla lwa”*]
URU: - Hmm...raczej nie. Biegła w stronę wąwozu.
AHADI: - Oh, daj spokój, na pewno nic jej nie będzie!
I poszli spać. [So wrong on so many levels...]

Ranem [Ran to... rana płci męskiej? Właśnie wyobraziłam sobie Uru odchodzącą w stronę zachodzącego słońca i powiewającą takim wielkim strupem... To było złe] Uru pożegnała się z Ahadim i z wielkim smutkiem odeszła z Lwiej Ziemi, by powiedzieć matce, że już nie wróci [Wraca żeby powiedzieć, że nie wróci- czy tylko ja widzę w tym coś nieznośnie... kobiecego?].
URU: - Matko, muszę z tobą poroz...Tinn! Co ty tu robisz?!
TINN: - Chyba raczej co TY tu robisz. Zdradziłaś nam! [CO im zdradziła?]
URU: - Tak jak ty zdradziłeś Tani! [Aha, czyli zdezerterowała ze swojego królestwa w akcie jakiejś dziwnej solidarności jajników?]
Tani wyszczerzyła do niej kły.
MATKA: - Po coś tu wróciła?!
URU: - Żeby powiedzieć, że więcej mnie już nie zobaczysz. Jestem królową Lwiej Ziemi. Dziś ja z Ahadim bierzemy "ślub". [Jak się zaraz okaże- Ahadi jeszcze o tym nie wie xP]
MATKA: - Więc co tu jeszcze robisz?! Wynoś się!
Uru szybko obróciła się, by ukryć łzę [Pojedynczą?]. Nie wierzyła, że jej matka może być tak okrutna... z jaką nienawiścią do niej mówiła. [Co jest dla nas bardzo dużym zaskoczeniem po tym, jak sama mówiłaś, że twoja matka jest zła i pała nienawiścią do wszystkiego co dobre. Ale skoro bardzo musisz robić dramę... To się nie krępuj]
AHADI: - Uru, coś się stało?
URU: - Nie, nic. [>.<]
AHADI: - Jesteś przygnębiona!
URU: - Raczej zła na matkę.
AHADI: - Spokojnie...to kiedy bierzemy "ślub"? [Ten „ślub” z cudzysłowem czy bez niego niesamowicie mnie śmieszy. Nie potrafię zdefiniować dlaczego konkretnie ale jest w nic coś tak... opkowatego, tak dziecięco naiwnego...]
URU: - Teraz! Zwołaj wszystkich!
AHADI: - Już?!
URU: - Tak, pośpiesz się! [Bo co, dni płodne jej miną?]
Ahadi pobiegł [poturlał się] zwołać [poklepać] lwice [ptaki] i pawiana, mandryla, Rafiki'ego [Bożydara], szamana [rybaka]. Uru wraz z innymi lwicami już czekały [I on z nimi wszystkimi miał wziąć „ślub”? ...To byłoby sensowne. Bo wiecie, lwy są poligamiczne...]. Była tak radosna... W tej chwili przybiegł Ahadi, a tuż za nim szedł Rafiki. Pawian pobłogosławił kijem "nowożeńcom" [Wykrzykując pradawną weselną inkantację „A pudzies ty, a pudzies! A gdzie w szkodę lezie!”]. Przechodzili przez rząd lwic, który oddawały in pokłon. Stanęli na skalnym występie i zaryczeli radośnie. Po nich reszta lwic ze stada. Rafiki ukłonił się. [Przygniotła go do ziemi świadomość jak kiepsko została opisana scena kończąca drugą część „Króla lwa”...]
AHADI: - Uru, ja mam dla Ciebie prezent...
URU: - Oh, naprawdę? Jaki?
AHADI: - Kiedyś, moja mama dała mi go na szczęście. - i pokazał lwicy przepiękny wisiorek z kamieniem.
URU: - Och, jest cudny! - mówiąc to założyła go na szyję [Chyba siłą osobowości, bo raczej nie łapami...]. Wyglądała w nim ślicznie.
URU: - Hmmm...właściwie ja też mam dla Ciebie prezent.
AHADI: - Oooo....jaki?
URU: - Jestem... w ciąży!!!
AHADI: - CO?!
c.d.n.

To zakończenie nie wymagało chyba komentarza, co? ^^ Tak swoja drogą to niezła jest- on jej biżuterię a ona jemu dziecko... Chyba bym nie poszła na taka wymianę
Oto koniec Tygodnia z Ithil. Oczywiście nie jest to koniec opka i jeśli kiedyś Johnny znów będzie niedysponowany poznacie dalsze przygody wesołej gromadki. Póki co jednak- od poniedziałku wracamy do Badassowatej Belli (yay!). A na zakończenie garść komentarza ogólnego:
Johnny odmówił komentowania tego opka ze względu na to, że dziewczyna stwierdziła, że to niemądre i zawiesiła działalność. Ja stwierdziłam, że co z tego i okazało się, że miałam rację, bo w czas potem niedługi znaleźliśmy łudząco podobne opko i istnieje podejrzenie, że napisała je ta sama Satini. Przyznać jej jednak trzeba kilka rzeczy, przede wszystkim to, że faktycznie użyła Worda do poprawienia błędów, choć nie wszystkie wyłapała. Po drugie, co odkryliśmy dopiero dzisiaj, faktycznie zrobiła risercz gdyż w „A Tale of Two Brothers” (Opowieść o dwóch braciach) faktycznie władcą Lwiej Ziemi jest Ahadi, faktycznie jest ojcem Skazy i Mufasy a jego żona faktycznie nazywa się Uru. Skłoniło nas to do odnalezienia reszty imion z tego opka i dowiedzieliśmy się paru ciekawych rzeczy:
W suahili „Tani” znaczy „siła”
Tinn” nie znaczy nic, bo to imię aŁtorka wymyśliła. Podobnie jak „Kovita”, „Febe”, „Natu” i „Nikka”
Ahadi” znaczy „obietnica”
Uru” to „diamenty”
Ale za to „Kimba” znaczy... „łajno”. Albo „zwłoki”, co wolicie. Ciekawe, czy to było zamierzone xD
I tym pozytywnym akcentem żegnam się z państwem, życzę miłego weekendu i odwiedzajcie nas częściej (i zostawiajcie KOMCIE! KOOOOMCIU-KOMCIU!)

czwartek, 26 stycznia 2012

13.4. Moda na lwy czyli "Kelner, w mojej TruLoFF jest por!"

Dobry wieczór, mili
Nie wiem jak wy, ale ja ciesze się, że jutro ostatnia (póki co ostatnia, tak naprawdę to opko ciągnie się jeszcze i ciągnie) „Mody na Lwy”. Jednak póki jeszcze jest dziś spotkacie Kościół Olśniewającego Pora i kolwieki, poznacie także kolejne nieznane dotąd fakty z życia Mufasy i weźmiemy udział w lekcji geografii według aŁtorki.
Miłej zabawy

Adres bloga: http://happy-lionking.blog.onet.pl/
Zanalizowała: Ithil

X rozdział - Oni i my to jedno
Uru po powrocie nie miała miłego powitania...
MATKA URU: - Gdzie ty sie włóczysz [opowiadając] o tych porach?! [Uru była bowiem gorliwą wyznawczynią Kościoła Olśniewającego Pora (w skrócie KOP) i wystarczyło na chwilę spuścić ją z oka a do razu wymykała się z domu by nawracać gazele na sawannie. Pukała do ich drzwi i pytała „Przepraszam, czy mogę zainteresować państwa porami?”]
URU: - To nie Twoja sprawa, matko.
MATKA: - Jak śmiesz!
I już chciała pacnąć w Uru, kiedy przybiegł lew... [Chyba jestem zbyt plebejska żeby zrozumieć dlaczego ją to powstrzymało...]
MATKA: - Co...? Kim ty jesteś?!
LEW: - Jestem Kimba, a ty niemasz prawa bić Uru! [SZOOOOOOK!]
Lew był tak potężny [mimo, że jest w wieku Uru], że matka Uru wycofała się. Kimba puścił oczko Uru, po czym pobiegł do Kovity [(nie Uru)] i zniknęli w mroku. Tinn [(chłopak Uru)] właśnie wrócił z kolacją [dla Uru. Nie dowiemy się dlaczego Tinn polował, prawda?].
MATKA: - No, chociaż ty się na coś przydjesz!
TINN: - Hej, ale matko...to moja kolacja!
Tinn pożałował, że nie zjadł tego sam, wcześniej. [Nasza postać pozytywna!]
URU: - Hej Tinn.
TINN: - Hej Uru.
URU: - Jak Wam się układa?
TINN: - Dobrze. A Wam?
URU: - Myślimy o potomstwie... [*wraca do tej sceny* No kto by pomyślał...] 

TINN: - Już?!
URU: - Taaak...
TINN: - Ciesz się, że matka tego nie słyszy!
URU: - A czy sądzisz, że kiedyś będziemy musieli ze sobą walczeć? [*parsk* „Jak się miewasz? Jak tam związek? Czy wiesz, że kiedyś Cię prawdopodobnie zabiję?”]
TINN: - To oczywiste, że tak.
URU: - Ale ja niechce.
TINN: - Och, jesteś ode mnie starsza, a zachowujesz się jak bachor. [„Kto to widział tak nie chcieć pozbawiać swojego brata życia, no naprawdę!? Ogarnij się wreszcie!”]
URU: - Bez przesady!
TINN: - My pujdziemy na Złą Ziemię. Zło tkwi w moim sercu. [Że tak zacytuję „Jest wpół do trzeciej, matka bije mnie kablem od żelazka”]
Będziemy walczyć, założymy własne stado. [Zarz zaraz, skoro oni już wiedzą, że Uru i Ahadi będą rządzili Lwią Ziemią a Tinn i Tani- Złą to po cholerę w ogóle mają walczyć?]
URU: - Chcerz pomścić ojca?!
TINN: - Tak.
URU: - To bez sensu. [Fakt, ten kawałek jest bez sensu]
TINN: - Wcale nie!
URU: - A więc zabijesz własną siostrę i przyjaciół bo masz mrok w sercu?!!! [*klik*]
TINN: - Nie dokładnie oto mi chodziło...
URU: - A właśnie że oto! [„Wiem lepiej o co ci chodziło, w końcu siedzę w twojej głowie i znam każdą twoją myśl! (Przy okazji- przystopuj proszę z tymi małpimi pornosami, ok? Masz po nich naprawdę obrzydliwe fantazje, ostatnio nie mogłam przez to jeść przez tydzień)”]
TINN: - A jaki ty masz cel w życiu?
URU: - Chcę zjednoczyć wszystkie stada, by wszyscy się wzajemnie miłowali i szanowali! [„Chcę, żeby był pokój na świecie! *machu* *machu* *machu*”] Powiem ci coś, co kidyś, gdy byłam mała, powiedział mi ojciec: "Oni i my to jedno" [Dzięki temu opku dowiedziałam się bardzo wielu rzeczy o Mufasie. Nie dość, że był transwestytą, mówił „hi hi hi” i był psychopatą to jeszcze zdradzał Sarabi!]. Dziękuję Ci. Przed chwilą jeszcze tego nie rozumiałam, ty pomogłeś mi to zrozumieć [Mogę wiedzieć w jaki sposób? Poza tym dla mnie „Oni i my to jedno” jest dość proste do zrozumienia].




XI rozdział - Ratunek Febe
Następnego dnia Tinn wstał szybko [Zazwyczaj wstawał w slow motion].
Poleciał do wogopoju [Miejsce do pojenia... Vogonów? (Mam ochotę powiedzieć, że wagin i że to bardzo sympatyczna nazwa dla męskiego lupanaru ale...)], by przejrzeć sie w wozie [Wóz drabiniasty znam. Wóz strażacki też. Ale wóz lustrzany?]. Grzywa wyrosła już na klatce piersiowej, grzbiecie i głowie. [Znów ekspresowo]
TINN: - ,,Pobiegnę na Rajską Ziemię, muszę spotkać Febe!" - pomyślał. [„Ona musi się nauczyć poprawnie zapisywać dialogi” pomyślała Ithil pogryzając solone paluszki]
Nie wiedział, że obserwuje go bacznie jego matka.
Był już pustej, Pustynnej Ziemi., [Cholera, ile oni tam mają tych ziem? Poza tym w ogóle ukształtowanie terenu w tym opku jest dość szczególne: lwy w dżungli, pośród sawanny pustynia a pośrodku tej pustyni wąwóz...] doszedł do wąwozu gdy zobaczył Febe...spadającą ze skały wąwozu! [I tak sobie spadała i spadała czekając aż ktoś ją wreszcie zobaczy i uratuje]
TINN: - Feeeeeebeeeeeeeeeeee!!!
Tinn nie wiedział kto ją zepchnął. By ją ratować sam rzucił się w dół.
MATKA: Tinn! Nieee!!!
Tinn nie przejmował się krzykiem matki. Wiedział, że musi ją uratować. [A nie był zaskoczony bo co? Ma matkę wbudowana w siebie samego, jak w „Psycho”?]
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Gdy był już na dole [w sensie... spadł w wąwóz? oO], zaczął jej szukać. Wszędzie unosił się kurz, więc trudno było coś kolwiek [co to są kolwieki i skąd wzięły Cosie?] wypatrzeć [AŁtorko, patrzEsz czy patrzysz?]. Nagle ją zobaczył! [A nie patatjała nad nią gazela?]
TINN: - Febe..FEBE!!!

Leżała całkowicie bezbronna. Chciał jej pomóc...
Jego rozwścieczona matka, która zepchnęła Febe, kopnęła w kamień, który z taką prędkością spadł
na dół [spadanie pod górę szło mu bowiem nieco opornie], przy tym ocierając się o inne skały, że zaczął się palić! [Płonący kamień? Ależ oczywiście!]
A z nim inne skały [-.- AŁtorko, którą KONKRETNIE część skały uważasz za łatwopalną?] i wysuszone rośliny. Wystraszony Tinn chciał podnieść Febe, ale za tumanami kurzu, pyłu i ognia wyglądał strasznie [A tu się nie będę śmiała, ja też się boję tumanów ognia. Czymkolwiek są] ...przerażona Febe zemdlała [Czyli po upadku z urwiska była przytomna? Czy to są lwy z kauczuku?]. Podniósł ją na plecy i begł [*szuka na swoim ciele begła* Ooooch, jestem wybrakowana... :c]. Niechcący jednak się potknął i wpadł z nią do jeziora... [Wpadanie do jeziora w trakcie pożaru wydaje mi się całkiem sensowne...] Udało mu się ją "wyłowić" i wypłynął na brzeg. Gdy obejrzał się za siebie ujrzał... NAJPIĘKNIEJSZĄ KRAINĘ NA ŚWIECIE! [No, była taka... spalona. Sam seks]
Lwica otknęła się... [Czyliii... coś ją tknęło?]
FEBE: - Kim...kim ty jesteś?
TINN: - To ja, Tinn.
FEBE: Tinn..?
TINN: - Tak.
[„FEBE: Więc to Ty, Tinn?
TINN: Tak, to ja, Febe!
FEBE: Naprawdę, Tinn?!
TINN: Oczywiście, Febe!
FEBE: Ale czy naprawdę to ty, Tinn?
TINN: Tak, Febe!
FEBE: A więc to naprawdę Ty, Tinn!
TINN: Tak, to ja, Febe!
FEBE: Ale to ja jestem…! Zaraz, czekaj…]
Radosna lwica przywitała się z Tinnem. [Radosna... Ze śmiercią jej pewnie do twarzy...]
FEBE: - Z kąd ty się tu wziołeś?!
TINN: - Ja...
I w tym momencie usłyszał ryk lwa. To był ojciec Febe.
OJCIEC: - Po co tu przyszedłeś?! - zapytał z goryczą. [„Chciałem się pozbyć smarkuli a tu o!”]
FEBE: - Ojcze, on uratował mi życie!
OJCIEC: - Czyżby?!
FEBE: - Tak.
OJCIEC: - To za kogo ty się uważasz, że masz prawo ratować moją córkę?! [… Serio? AŁtorko, jaja sobie ze mnie robisz]

TINN: - Jestem Tinn, książę Złej Ziemi.
OJCIEC: - Więc czego szukasz tutaj?!
TINN: - Ja nie jestem już z nimi. Odszedłem. Przymij mnie proszę do swego stada... [*klik* Tylko, że tutaj miało to sens]
OJCIEC: - Nie! Nie przyjmujemy obcych lwów! [„Zapisy skończyły się tydzień temu! Tydzień temu, chłopcze! Nieee, teraz musisz czekać aż znów ogłosimy nabór!”]
FEBE: - Tato, on uratował mi życie! - powturzyła
Ogromny lew zaczął krążyć, namyślając się.
FEBE: - Tato, proszę...
OJCIEC: - Dobrze. Możesz iść z nami. Ale bez żadnych sztuczek!
TINN: - Oczywiście panie. [… Panie?! To mówi napałany nienawiścią do świata książę sąsiednich terenów?!]



XII rozdział - Miłość w raju [Jak dla mnie to brzmi dość pornolowato ale ja w ogóle zdegenerowana jestem...]
Po chwili doszli do skały, tylko troche podobnej do lwiej. 

Tinn chciał wejść do środka, ale ojciec Febe zaszedł mu drogę. 
 OJCIEC: - Jeszcze Ci nie ufam! [A co ma piernik do wiatraka? (Tak, ja wiem co, ale to dlatego, że oglądałam film i rozpoznaję ten jakże przemyślnie ukryty motyw)]
Zasmucony Tinn poszedł spać w cień skałki [Ekhem, jaka jest pora dnia? Jeśli noc, to nie było tam żadnego cienia. Jeśli dzień- po cholerę wszyscy wchodzą do jaskini i idą spać?]. Po chwili podeszła do niego FEBE. 
FEBE: - Czemu nie wejdziesz do środka? 
TINN: - Twój ojciec mi nie ufa. [To wszystko wyjaśnia!]
EBE: - Grrrr! - warknęła [O rly?]- Nie przejmuj sie nim [„To tylko władca tych ziem który w każdej chwili może nam obojgu zrobić z dupska jesień średniowiecza- ale jak każdy rodzic jest głupi i śmierdzi i w ogóle się nim nie przejmujmy, bo przecież wiemy lepiej!”]. 
TINN: - Spokojnie, moge spać tu. 
Febe polizała go na dobranoc. 
 Następnego ranka Tinn wstał bardzo wcześnie. Wiedział dobrze, że Febe go kocha [eee... Tak? Rany, biedny Kovu, a on się tyle męczył nad uwiedzeniem Kiary...], on ją też, ale przecież nie może zostawić Tani... [Przy Kovicie mu to nie przeszkadzało...]
FEBE: - O czym tak myślisz?
TINN: - Wooow, aleś mnie wystraszyła! 
FEBE: - Słuchaj Tinn, musimy pogadać. Widzę, że coś Cię męczy... 
TINN: - Tak, masz rację. Porozmawiajmy... 
FEBE: - Ja pierwsza - chcę iść z Tobą na Złą Ziemię. [A tak w ogóle to nie zapominajmy, że to nadal nastolatki. Rany, jaka ja muszę być niedojrzała- ja w gimnazjum/liceum nawet nie myślałam o mieszkaniu z moim chłopakiem i o dzieciach...]
TINN: - Ja...CO?! 
FEBE: - Chcę iść z Tobą na Złą Ziemię - powturzyła. 
TINN: - Ale ty...nie możesz!!! 
FEBE: - Dlaczego? Nie chcesz, żebym z Tobą szła?    
TINN: - Nie, nie oto chodzi, chcę, bardzo! Ale...    
FEBE: - Więc w czym problem?    
TINN: -...ale ja i Tani jesteśmy parą.    
FEBE: - Bład - byliście. Teraz my jesteśmy parą. [A tak konkretnie to co o tym świadczy?]
TINN: - Nie, Febe ty nierozumiesz.. 
Pocałowała go. [Tia. Swoimi wery seksi wargami]
TINN: - Wiesz...może zostanę jeszcze troszkę z Tobą tutaj. 
Resztę dnia spędzili razem [Śpiewając o tym, że hipopo tu i hipopo tam i nosorożcach ruszających w tan].