piątek, 30 grudnia 2011

10.6. Doktor i Barbara, czyli Marysujka Listy Pisze i O Koku Marzy

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy
A jednak się, psiajucha, nie udało!
Tak, nadal męczymy was (i siebie też) przygody Barbary Skupionej-Głównie-Na-Jedzeniu. Jest strasznie, żałośnie, ale przede wszystkim chyba jednak śmiesznie.
W tym odcinku czekają nas: timeskip, historie nigdy nie opowiedziane i metastrych!
Bierzcie i bawcie się z tego wszyscy!
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist
Rozdział X - Listy z przeszłości
Cztery lata później.
Zajęcia zakończyłam dziś wcześniej i wracając do mieszkania wynajmowanego wspólnie z koleżanką ze studiów, weszłam do sklepu spożywczego, aby kupić coś do jedzenie [pewne rzeczy się nie zmieniają, prawda?]. Odkąd opuściłam rodzinny dom i przeniosłam się do Londynu musiałam radzić sobie całkiem sama [I jeszcze żyjesz? Podejrzewam ingerencję Super Świnki...]. W zeszłym roku rozpoczęłam studia na kierunku astrofizyka [z tego, co się orientuję, żeby studiować astrofizykę, trzeba najpierw ukończy fizykę classic. Uwierzę, że istnieje machina czasu, ale żeby Barbara była dość inteligentna na naukę fizyki? To za dużo, nawet jak dla mnie!]. Ciągle nie mogłam zapomnieć moich podróży z Doktorem [Hm, naprawdę? Niezwykłe...]. Niby wydawały mi się tylko pięknym snem, ale czułam, że były prawdziwe. Nadal nie mogłam zrozumieć, dlaczego odstawił mnie wtedy do domu. Dlaczego zamknął drzwi Tardis i zniknął z mego życia? [… sprawdź sobie nasze analizy poprzednich rozdziałów, tam masz listę powodów...]
Na początku było mi trudno. Wróciłam do swojego pokoju, gdzie wszystko było takie samo jak tuż przed moim odejściem. Jednak ja byłam już inna. Miałam nadzieję, że Doktor zaraz wróci i przeprosi mnie za to pozostawienie [Ty to się ciesz, lala, że cię do drzewa przy autostradzie nie przywiązał. Ja bym nie była taka litościwa...]. Czekałam kiedy znowu usłyszę jego głos. Każdej nocy patrzyłam na gwiazdy i starałam się go tam wypatrzeć. Był gdzieś tam, samotny, smutny, milczący [...no, to najprawdopodobniej najodleglejszy od prawdy opis Doktora EVER. Według tego klucza, Aragorn jest tchórzliwym idiotą, Darth Vader jest Mężem i Ojcem Tysiąclecia a Harry Potter ma magnetyczną osobowość!]. I z podbitym okiem… [Siniaki robione przez MarySójki- przetrwają całe lata!] Tak, jakimś dziwnym trafem ciągle pamiętałam jego wyraz twarzy, kiedy mnie żegnał. Opuchnięte prawe oko dawało mi pewną satysfakcję, że w pełni sobie na to zasłużył. Jak mógł tak po prostu wyrzucić mnie ze swego życia? [Ej tam, tylko z TARDIS. Z traumy jaką byłaś wygrzebywał się jeszcze długo po tym...]
Z czasem myślałam o nim coraz mniej. Nadal był w mojej pamięci, ale przestałam wierzyć, że jeszcze kiedyś go zobaczę. Zajęłam się nauką i przygotowaniami na studia. W wolnych chwilach, w gwieździste noce, siadałam jednak przy oknie i pisałam listy. Listy do mojego Doktora. Wszystkie chowałam do pudełka po butach, łudząc się, że kiedyś je przeczyta [Wiecie co? W tym momencie serii na Ziemi są przynajmniej trzy organizacje, które wiedzą, kim jest Doktor. Jedna z nich to ONZ! Jeśli chciała coś przekazać Doktorowi, trzeba było wejść w kontakt z którąś z nich. W końcu by doszło. Ale to by zrobiło z Baśki postać, która coś próbuje osiągnąć, prawda? Poza tym, trzeba by uważać przy oglądaniu...].
W zeszłym roku, wraz z moją przeprowadzką do Londynu, nastąpiły zmiany w życiu całej mojej rodziny. Rodzice uznali, że dom jest dla nich za duży i aby być bliżej mnie kupili sobie niewielki domek na przedmieściach stolicy [„Całej rodziny”- czyli jaka rewolucja się wydarzyła z ciotką? O reszcie rodziny nie wspominając?]. Mogłam częściej do nich wpadać, a i oni mieli na mnie oko. Nasz stary dom został wystawiony na sprzedaż, ale na razie nie znalazł nabywcy. Było mi go żal bo tam zostały wszystkie moje wspomnienia. Nawet listy do Doktora, które schowałam na strychu [Nie mogłaś ich po prostu wziąć ze sobą?] [Cichaj, pewnie w tym momencie to pudełko rozrosło się do całego wagonu pudełek- wszystkie z wyznaniami miłości do Davida Tennanta]. Pewnie gdy kolejny właściciel je znajdzie, wyrzuci po prostu do kosza. Trudno.
W sklepie spożywczym było sporo ludzi i musiałam stać w kolejce. Nie lubię takiego marnowania czasu. Czasu… Znowu wspomniałam Doktora. Chyba będzie mnie prześladował do końca życia [Ale i tak mówisz „Nie wróci po mnie? Trudno” oraz „Zabiorą moje listy w których zapisałam pół mojego życia i wiele ważnych rzeczy? Trudno!” O tak, bardzo wierzę!]. Po zakupach wróciłam do małego mieszkanka, którego jedyną zaletą był niski czynsz [Jesteś studentką- zaletą tego mieszkania są ściany i dach! A jeśli masz tam kibelek, kuchenkę i kaloryfer w pokoju, nie musisz robić paleniska, to już w ogóle szał ciał i uprzęży]. Jako studentka musiałam się liczyć z każdym groszem. Marthy nie było w domu, pewnie znowu poszła na jakąś randkę. Wszystkie dziewczyny ode mnie z roku latały za chłopakami i tylko ja jedna stałam zawsze z boku. Owszem, miałam powodzenie, ale żaden z moich wielbicieli nie dorównywał Doktorowi [oczywiście, tylko TruLower jest godny Marysujki! To nie jest tak, że można... po prostu poznawać ludzi i dobrze się bawić! Kontakty międzyludzkie są głupie!] [I śmierdzą]. Trudno, pewnie zostanę starą panną. Zgorzkniała i wredną dla innych. Kupie sobie stado kotów i razem będziemy spoglądać na gwiazdy. Jak mogłeś mi to zrobić Doktorku? [Jak mogłeś pokazać jej świat pełen cudowności, a potem zwrócić jej życie w stanie nienaruszonym! Ty bydlaku! Mogłeś przewidzieć, że będzie marnować swoje życie na robieniu dokładnego przeciwieństwa tego, co próbowałeś ją nauczyć! Ja ci nie wstyd, Doktorze!]
***
Niebieska budka wyłoniła się z oparów mgły [Zapewne była właśnie pełnia i księżyc świecił niezwykle jasno. Zgadłam?]. Stawała się coraz wyraźniejsza, aż w końcu nabrała realnych kształtów [A wcześniej miała... nierealny kształt? Kształt potwora błotnego? To skąd wiedziałaś, że to niebieska budka? A tak serio: niebieski jest kolorem najgorzej widziany na odległość na palecie kolorów. Gdyby TARDIS była czerwona albo chociaż żółta- wtedy mogłabyś ją zobaczyć z daleka (choć niezbyt dużego)]. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Doktor. Przez te cztery lata nie zmienił się nic. Zresztą dla niego cztery lata wydawały się chwilą [poza tym, dla niego mogła faktycznie minąć chwila. Albo dziesięć lat. Albo sto. Piszesz o podróży w czasie, aŁtorko! Weź to wykorzystaj!] [AŁtorka: „NIEEEEEEEE!!!”]. Wyszedł z budki i popatrzył na dom. Pamiętał Barbarę, nie mógł o niej zapomnieć. Miał wyrzuty sumienia, że kazał jej odejść. Wiedział, że była dla niego kimś szczególnym, może aż nazbyt szczególnym [Zakochany Doktor? Niech przemówi Lord Vader]. Przestraszył się wtedy tego uczucia i dlatego zdecydował się ją odesłać [Tak swoją drogą to urocze, że Doktor stał się tu osobą w klasyczny, holiłudzki wręcz sposób uciekającą przed uczuciami. AŁtorko, pamiętasz Marthę Jones? Ona też się kochała w Doktorze. Wiesz, jak Doktor rozwiązał ten problem? ...Wcale go nie rozwiązał, bo nic nie zauważył. TO jest Doktor!]. Żałował swojej decyzji i zamierzał ją zmienić [A mało to dziewczyn na Ziemi? Musiał akurat do niej? Serio, od tamtego czasu Doktor poznał i Donnę, i Marthę, i Ace, i Susan, i Sarah Jane, i Jo Grant... No, rozumiem, że do Donny już nie wróci, ale ma taki wybór! Czemu się uparł na tę wywłokę?!]. Dosyć już miał samotnych wypraw lub chwilowych towarzyszy podróży [*parsk!* Przepraszam, czy tylko mi „chwilowi towarzysze” kojarzą się z przygodnymi partnerkami?] [A w takim razie co z „samotnymi wyprawami”?] . Dlaczego miałby nie skorzystać z okazji? Barbara była wyjątkowa i mogłaby zostać z nim na zawsze.
Podczas swojej ostatniej podróży na planetę Zachodzącego Księżyca Kasjopei [planeta księżyca?] [Nie czepiaj się. Planet of the Moon brzmi trochę jak tytuł z klasycznej serii...] spotkał pradawną istotę zwaną Prawdą Życia, która zdradziła mu sekret [Ihihihi... To tak głupie, że nawet nie wymaga komentarza, broni się samo. Ja tylko nadmienię po cichutku, że jak powszechnie wiadomo są trzy prawdy: Cała Prawda, Tyż Prawda i … no właśnie!]. Dzięki niemu mógłby zatrzymać Barbarę przy sobie. Wtedy zdecydował, że wróci. I wrócił [Halo? Interesujący fragmencie fabuły? Gdzie jesteś?].
Dom Barbary wydawał się opuszczony. Doktor przy pomocy swojego sonicznego śrubokręta otworzył drzwi wejściowe i wszedł do środka. Pusto. Brak mebli. Szedł zdziwiony rozglądając się po opustoszałych pomieszczeniach. Wszedł na górę, tam gdzie znajdował się pokój Barbary. Tu także nic nie było. Przestraszył się, że być może znowu zagubił się w czasie. A jeśli jej pieśń dobiegła już końca? Jeśli minęło zbyt wiele lat? [To się weźmie i cofnie w czasie. Bo ma machinę czasu i może robić takie rzeczy. AŁtorko? Czy podczas oglądania serialu zwracałaś uwagę na coś innego niż kształtny tyłek Tennanta?]
Pomyślał o strychu. Tam zawsze wszyscy gromadzili ślady swojej przeszłości [a jeśli ktoś nie miał strychu? Ja nie mam... Czy istnieje jakiś metastrych, na który trafiają ślady przeszłości całej reszty?]. Może i Barbara zostawiła tam coś, co pozwoli mu poznać jej historię. Nie pomylił się, w tym pustym domu, tylko strych zastawiony był przeróżnymi rupieciami. Wśród stosu kartonów, starych obrazów, zardzewiałego dziecinnego rowerka [który był tak stary, że nie wynaleźli jeszcze wtedy chromowania?] i zakurzonych książek, jego wzrok wyłowił proste, podłużne pudełko z nalepką, na której równym starannym pismem ktoś wykaligrafował „Dla Doktora” [*facepalm* Wiecie, to jak pisać pamiętnik w zeszycie opatrzonym okładką „Ściśle tajne! Nie czytać!”]. Barbara pamiętała o nim i zostawiła mu wiadomość.
Wziął pudełko do rąk i usiadł na starym, bujanym fotelu. Ostrożnie otworzył zakurzone wieczko [„... I poprawił na nosie okulary na łańcuszku. A następnie zza pleców wyciągnął swoja robótkę na drutach” ^^]. Wyjął z środka plik listów. Na chybi trafi rozwinął pierwszy z brzegu. [Siedzicie wygodnie? A zatem zaczynam!]
***
Zjadłam kolację, jak zwykle w doborowym, własnym towarzystwie. Nawet lubię takie towarzystwo. [„Samochwała w kącie stała i tak wciąż opowiadała:”] Inteligentne, światowe, obyte no i bardzo kulturalne [„Zdolna jestem niesłychanie, najpiękniejsze mam ubranie!”]. Chciałabym dodać że i bardzo piękne, ale o tym to i tak wszyscy wiedzą [„Moja buzia tryska zdrowiem!”]. W końcu jestem cudną blondynką o błękitnych oczach . No tak, moje włosy są farbowane, ale kto by się przejmował szczegółami [„Jak coś powiem, to już powiem! Jak odpowiem, to roztropnie...”]. Dodatkowo jestem wysoka, szczupła i bardzo seksowna [„... W szkole mam najlepsze stopnie! Świetnie jeżdżę na rowerze!” I tak dalej, i tak dalej...]. Widzę jak faceci na mnie patrzą [myśląc „słonko... makijaż się zmywa, a nie nakłada wciąż nowy...”] To miłe, ale ja bym wolała aby ktoś inny tak na mnie patrzył. Ale jego nie ma i nie będzie… Trudno… Staropanieństwo też ma swoje dobre strony. Przynajmniej dla kotów. Zawsze miałam dobre serce i chętnie przygarnę całe zastępy mruczących przyjaciół [Taaak... czemu cały zamysł kojarzy mi się z tym rysunkiem?]. Tylko na mleko będę wydawać fortunę [Hahaha!... Nie. Większość kotów nie toleruje laktozy zawartej w krowim mleku. Upsik]. Chociaż to i tak pewnie taniej wyniesie niż utrzymanie np. własnego maleństwa. Takie bobasy to albo ryczą po nocach, albo trzeba im zmieniać cuchnące pieluszki, albo karmić papkami, które uwielbiają wypluwać na swojego opiekuna. Wiem coś o tym, bo przez dwa lata byłam opiekunką do dzieci [Pytanie pierwsze: Kiedy? Pytanie drugie, ważniejsze: Co za sadysta oddał swoje niemowlę muszące jeszcze ssać cyca mamy obcej, NIEWYKFALIFIKOWANEJ nastce?]. Koszmar. A gdy takie potworki dorastają zaczynają domagać się mnóstwa rzeczy. Wszystko jest im niezbędne, wręcz konieczne do życia, a wszystko to kosztuje fortunę [Kto to w ogóle pomyślał, żeby dziecko jadło codziennie? Albo piło? Ach, to współczesne, miękkie wychowanie...]. Więc w gruncie rzeczy, mój wybór aby posiadać stado kotów jest bardziej ekonomiczny.
Zawsze byłam genialna i to mi zostało. A pewnie będę jeszcze bardziej, jak skończę studia. Zostanę panią profesor i wszyscy będą mi się kłaniać. Wreszcie to ja będę postrachem. Ha, ha. Uwielbiam to. Szkoda tylko, że Doktor tego nie zobaczy. Pewnie by się zdziwił. Ta Barbara, która pakowała się w niebywałe kłopoty zostanie stateczną panią profesor z kokiem na głowie i kociakami na smyczy [straciłem całą wiarę w szkolnictwo wyższe w Europie...] [*zaczyna obmyślać wstęp do listu do Obrońców Praw Zwierząt”*].
Zrobiło mi się smutno. To nie jest to czego pragnęłam. Mówi się trudno i żyje się dalej.
***
Doktor złożył ostatni, przeczytany list. Teraz już znał prawdę. Musiał ją odnaleźć. Może jeszcze miał czas. Czas? Przecież ma go całe mnóstwo! Jest w końcu Władcą Czasu! [Time Lord Victorious? Nibi już o tym wspominała w komentarzach – to się może dziać po odcinku, w którym Doktorowi odbiło i chciał manipulować historią. To by wyjaśniało tak wiele...]
Dziękuję za pomoc w pisaniu tego rozdziału Prithice. Pomysł był mój, ale dzięki Twojej pomocy nabrało to ładniejszego kształtu. Dzięki Mamo. [A analizatorzy zrobili „Awwww!” :3]

czwartek, 29 grudnia 2011

10.5. Doktor i Barbara czyli Wreszcie Się Nażarło Złe

Dobry wieczór, drodzy moi
Dziś kolejna część analizy o przygodach Barbary w kosmosie. Zaiste będzie się działo gdyż: poznamy wcielenie Mistycznego Odkurzacza Siedmiu Wichrów, dowiemy się, jak wspaniałą osobą jest boCHaterka i zaznamy wielkiej nadziei. Poza tym- burdel. Fajnie, nie? ^^

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział IX - Pani już podziękujemy
Uczta była wspaniała. Siedzieliśmy przy zastawionym stole i jedliśmy. Kucharz musiał być prawdziwym mistrzem. Żałowałam, że nie uczył gotowania mojej mamy. Oj przydałoby się jej, przydało. Nie żeby przygotowywała niesmaczne potrawy – po prostu wszystkie były takie zwyczajne. Uwielbiam bogactwo smaków. Może poproszę Doktora abyśmy odwiedzili tego kucharza i wezmę kilka przepisów? [A po co poznawać nowe cywilizacje i kultury, oglądać niesamowite rzeczy i zdobywać krzepę uprawiając bieg z przeszkodami? Przepisy są ważne!]
A właśnie Doktor. Po moim pocałunku zrobił się jakiś milczący i zamyślony. Nie chciałam przerywać jego zadumy, gdyż miałam coś innego do robienia (jedzenie) [(facepalm)], jednak kiedy nasyciłam głód i spostrzegłam, że jeszcze kęs a pęknę niczym balon, postanowiłam zająć się czymś, co odwróci moją uwagę od ciągle piętrzących się na stole pyszności. Możliwość miałam tylko jedną – Doktora [Oczywiście mogłabyś też porozważać to, że zostawiłaś swoją drogą mamę i ciotkę (a pewnie i resztę rodziny) bez słowa wyjaśnienia a każda przygoda z Doktorem to ryzykowanie życia – co wieszczy, że możesz już nie wrócić. Ale przecież jesteś tylko MarySue i zbrodnią byłoby oczekiwać, że będziesz się interesowała czymś poza michą i TruLawerem].
- Czy już ci podziękowałam za tę ucztę? – zwróciłam się do niego, ale biedaczek chyba mnie nie usłyszał, bo nawet na mnie nie spojrzał ["Jeśli będę patrzył w inną stronę i udawał, że nie istnieje to może naprawdę zniknie?"]. Nadal siedział taki milczący i [miał] smuty. Żal mi się go zrobiło, bo z natury jestem bardzo uczuciowym człowiekiem [*przewija stronę i czyta raz jeszcze jej głębokie przemyślenia na temat żarcia* Tak, faktycznie. Taka empatyczna i czuła]. Nie potrafię przejść obojętnie obok wszystkich potrzebujących, a w tym momencie Doktor wydał mi się takim nieszczęśnikiem. Zapewne potrzebuje mojego towarzystwa, rozmowy, serdeczności [a może właśnie nie jest tobą zainteresowany w żaden sposób i nie bardzo wie, jak to okazać? Pomyślałaś o tym?].
Wstałam z fotela i podeszłam do niego. Moja ręka jakoś tak mimowolnie sama wyciągnęła się w jego kierunku i pogłaskała go po głowie. A nie mówiłam, że jestem pełna współczucia? [No rzeczywiście, pogłaskałaś go po głowie. Matka Teresa właśnie sama się ugryzła w tyłek z zazdrości] Jestem rewelacyjne, cudowna, jedyna [a jaka skromna! Powinni o tobie zrobić film biograficzny!]. Doktor powinien być niezwykle szczęśliwy z faktu, że towarzyszę mu w podróży [Czego on jej dodał do żarcia? -.-].
Niestety bidulek nie znał się chyba na moim wspaniałym charakterze, gdyż gdy tylko poczuł mój współczujący dotyk [współczujący dotyk boli przez całe życie], natychmiast poderwał się na równe nogi i podskoczył jak oparzony. No widok był kapitalny – boki można zrywać. Poważny, zamyślony facet w garniturku, nagle podskakuje do góry, wrzeszcząc przy tym – Aaaaaaaa [Aaaa - Johnny pokiwał mądrze głową. Po chwili dodał - Ten opis ssie jak mistyczny Odkurzacz Siedmiu Wichrów!]. Przez moment poczułam się najokropniejszym stworem we wszechświecie, ale nie, przecież nawet na widok Daleków Doktorek nie robi takiej paniki [a jak się robi panikę? Mikserem?].
- Przepraszam - było mi głupio i najchętniej zapadłabym się pod ziemię, ale akurat pod moimi nogami nie było ziemi, tylko podłoga Tardis [Przeniknij przez nią i zapadnij się w przestrzeń kosmiczną PRRROSZĘ!].
- To ja przepraszam Barbaro. Byłem trochę zamyślony…
Może myślał o mnie? [Nawet nie bierzesz pod uwagę innych opcji, prawda?] Ciekawe…
- Zastanawiałem się czy powinniśmy odesłać stół i zastawę. Czy to nie zakłóci obrazu świata [Doktor nie wie, że jeśli nie odeśle stołu w odpowiednim momencie, Lady Gaga zostanie Prezydentem Stanów Zjednoczonych! Zgroza! Zgroza!].
No pięknie, rzeczywiście fajne myśli. Siedzi przy stole, w moim czarującym towarzystwie i rozważa, czy małe pożyczenie uczty nie zmieni przyszłości pewnego kucharza z przeszłości. Znowu poczułam się niedoceniona i w ogóle strasznie zawiedziona. Może ja też jestem takim przedmiotem, który należy odstawić? [ciebie należy odstawić jak butelkę złego bimbru - daleko i bez ceregieli]
Odechciało mi się rozmów. Potrzebowałam chwili spokoju. Poszłam do swojej maciupeńkiej sypialni i nawet nie zakładając piżamy, tak jak stałam, położyłam się do łóżka. Trudy dzisiejszego dnia dały mi się we znaki, bo momentalnie zasnęłam [Oto modelowy przykład śpiączki opkowej. Ale wiecie co? Tak naprawdę aŁtorki sięgają do wyższej kultury: w oryginalnej „Pięknej i Bestii” (nie tej Disneyowskiej) Pulcheryja też ze zgryzoty zasypiała. W „Pożegnaniu z Afryką” też była taka scena. Smutne, prawda?].
Śniło mi się, że boskie istoty, które naprawdę były obślizgłymi potworami, gonią mnie przez indyjski busz. Uciekam gubiąc buty. Nagle wpadam na dziedziniec piramidy i widzę wynurzające się z tunelu [przedsionki przedpokoi] postacie bogów [Bogowie mieli swoje własne postacie do przynoszenia kawy i masowania stóp? Wypas!]. Z jednej strony idą na mnie ziejące smrodem potwory, z drugiej zbliżają się, wymachując piętnastoma parami rąk uzbrojonych w sztylety, bogowie – zesłańcy z innych planet [planet? Myślałem, że ta cała banda była z jednej...]. Nie miałam gdzie uciekać. Stwory otoczyły mnie i rechocząc z radości zaczęły zacieśniać krąg wkoło mnie. Było coraz mniej miejsca. Ohydne oblicza pochylały się nade mną… Co miałam robić? [Lepiej opisać swoje starcia z nimi! AŁtorko, czy naprawdę uważasz, że będziemy się przejmować "powrotem" tych potworów, skoro do tej pory nic z nimi nie zrobiłaś?] Jedyna myśl jaka przyszła mi do głowy to obrona do końca. Zamachnęłam się ręką i z całej siły uderzyłam w oblicze najbliższego stwora [pozostawiając bez szwanku jego fizis, twarz i mordę].
Krzyk który usłyszałam, nie pochodził z mojego snu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Doktora stojącego obok mojego łóżka i trzymającego się za prawe oko.
- Ale masz cios! – jęknął masując bolące miejsce.
- Co tu robisz? Zakradasz się nocą do mojej sypialni? [„Zakradasz się do mojej sypialni, Davidzie Tennancie, a ja taka ubrana!”]
- Chciałem cię przeprosić, ale widzę, że nie mam szans błagać o wybaczenie.
- Przeprosić? – ta opcja bardzo mnie zainteresowała. Czyżby Doktorek zrozumiał, że źle mnie traktował? [Jak on śmiał, nakarmić cię, uratować od twojej własnej głupoty i zabawiać rozmową! Chamiszcze!]
- No tak. Wiesz odwykłem od towarzystwa. Nie lubię przywiązywać się do ludzi, bo oni odchodzą, a ja dalej zostaję sam. Jesteś wyjątkowa i jak dziś mnie pocałowałaś zrozumiałem, że bardzo cię lubię. [Doktorze... *wciska mu do ręki wizytówkę* Zadzwoń i powiedz, że ja cię przysłałem. To będzie znacznie lepsze dla ciebie, dla nas, dla czytelników...] [*nuci złowróżbnie* "Miłe panie..."]
Moje serce zatańczyło dziki taniec radości. Lubi mnie, o matusiu kochana, on mnie lubi. To już coś. Do tej pory nigdy mi tego nie powiedział. Chyba częściej będę się składać w ofierze bogom, a później dawać mu buziaki [...Odmawiam komentarza] [Ale skarb... Kontrakt...] [Gdzieś mam kontrakty! Moje zdrowie psychiczne ważniejsze!].
- Chyba nie mamy wyjścia.
Tak! Tak! Tak! Już widziałam napis „i żyli długo i szczęśliwie”. Jak w bajce. Uwielbiam takie zakończenia. Hura mój Doktorek naprawdę jest mój! Będziemy podróżować razem po świecie i wszechświecie. Będziemy odwiedzać przeróżnych kosmitów [„Ach, droga pani Dalek, cóż za sophsticated ciasteczka!”]. I będziemy razem! Razem! ["I będę go trzymać na takiej złotej smyczy i będzie miał miseczkę i będę go głaskać i czesać i będzie mi kupował drogie przedmioty i zabierał mnie do drogich restauracji! Jak z całą pewnością zawsze marzył!"]
Miałam ochotę uściskać go ze szczęścia, ale powstrzymałam się przed tym, gdyż Doktor z uwagą wpatrywał się w czubki swoich butów, tak jakby zobaczył na nich któryś tam cud świata, a przynajmniej coś równie interesującego. Dlaczego on się nie cieszy? Powinien być przeszczęśliwy. Mega szczęśliwy.
- W związku z tym pomyślałem, że najlepszym wyjściem będzie, jak odwiozę cię do domu – dokończył nie patrząc na mnie. [Czyżby?... Nie, to nie może być prawda...]
Halo? Chyba się przesłyszałam. Co on powiedział? Że najlepszym wyjściem będzie odwiezienie mnie do domu? Do jakiego domu? Do mojego, czy do jego? Ale przecież jego dom to Tardis, a tu już jesteśmy…[Jeśli zaraz zacznie szukać sypialni, to ja przestaję czytać!]
- Zbieraj się Barbaro – odwrócił się do mnie plecami i podszedł do drzwi. – Przyszedłem cię obudzić, gdyż znajdujemy się przed twoim domem. Wracasz do siebie [TAK! Rozsądek zwyciężył! Hurrrra!].
Do siebie? To wydawało mi się nieprawdopodobne. Pewnie żartuje! Wyminęłam Doktora i pierwsza wybiegłam z sypialni. Szybko [Zaraz, zaraz, WRRRRÓĆ! Johnny Zaitgeiscie, czy mogę wiedzieć skąd cie znają w takich miejscach?!] [Hm?] [...Komentarz kilka linijek temu...] [*sprawdza* Aaa! Wiesz... kiedyś... tego, przeprowadzałem zagubioną szwaczkę przez ulicę...] [*wzdych* Enyłej, jeszcze do tego wrócimy. A teraz: z powrotem do akcji!] znalazłam się przed drzwiami Tardis. Z nadzieją, że to tylko żart, otworzyłam je i zobaczyłam znajomy ogród. Na wprost znajdowało się wejście do mojego domu. Było ciemno, ale w świetle padającym z latarni wyraźnie widziałam okna swojego pokoju… Tuż obok sypialni rodziców. Kilka lat temu, pewnej nocy obudził mnie hałas dolatujący z zewnątrz. W samej koszuli nocnej wyszłam przed dom i zobaczyłam niebieską budkę policyjną, stojącą w naszym ogrodzie [Witaj, historio Amy Pond, spotykamy się w naprawdę ciekawych miejscach... Mam świadomość, że aŁtorka najpewniej pisała swoje dziełko przed piątą serią, ale podobieństwa są... niepokojące]. Jakże się wtedy zdziwiłam. Oglądałam ją z każdej strony, gdy nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich uśmiechnięty mężczyzna. Nie wiem dlaczego, chociaż to pewnie głupie, ale od razu uwierzyłam mu że jest kosmitą i może podróżować w czasie [i pewnie jeszcze obiecał ci cukierki?] [Tak, dla mnie jest to też dużo bardziej wiarygodna wersji niż to, że np. grupa podpitych studentów po sesji postanowiła zrobić ci kawał!]. No bo niby skąd znalazłby się w środku noc w naszym ogrodzie? I to w dodatku w zabytkowej budce policyjnej, jakie czasem widywałam na starych filmach. Zapomniałam o mamie i tacie i wsiadłam na pokład jego dziwnego statku. [*rozkminu rozkminu* Wyszła w samej koszuli nocnej i tak poleciała w pierwszą podróż, tak? W takim razie... czemu dwie sceny temu ubierała się w ciuchy Donny? Nie miała żadnych swoich rzeczy w TARDIS? Przez wszystkie ich przygody popylała w koszuli nocnej?]
- To noc, kiedy zabrałem cię w pierwszą podróż – Doktorek podszedł do mnie i spojrzał w tym samym kierunku co ja. – Minęło zaledwie kilka minut, chociaż tobie zdawało się, że trwało to całe lata [I co? Po drodze ją odmłodziłeś, albo cuś w tym stylu? Bo wiecie, czas w TARDIS płynie normalnie...]. Jesteś tą samą nastoletnią dziewczyną, którą ciekawość zaprowadziła na krańce wszechświata. Będę o tobie pamiętał, bo wniosłaś do mego życia dużo radości [„... kiedy w zaciszu swej sypialni płakałem ze śmiechu nad twą głupotą...”]. Miałaś niesamowite pomysły i energię, jakiej jeszcze nie spotkałem. Cieszę się, że mogłem cię poznać Barbaro Kent. Wracasz tam skąd przyszłaś i będziesz szczęśliwa. To jest twoje życie.
Odwróciłam się do niego. Jak łatwo przyszło mu rozstać się ze mną [Nie tak łatwo jak nam, UWIERZ]. Z satysfakcją spostrzegłam, że dookoła oka, które zdzieliłam pięścią pojawił się siniak. Szkoda, że nie walnęłam dwoma pięściami. Zasłużył sobie! Całe moje współczucie ulotniło się w ciągu sekundy.
- Żegnaj Barbaro – wyciągnął do mnie dłoń.
O nie Doktorku, to jeszcze nie koniec. [A właśnie, że tak! Prawda? PRAWDA?]

środa, 28 grudnia 2011

10.4. Doktor i Barbara, czyli Placki, Które Mają Sens

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy,
Ja się boję.
Serio. Odczuwam prawdziwy, pełnowymiarowy lęk, wymieszany z nutką rozpaczy i szczyptą dekadencji. Wszystko przez to, że czytając ten tekst, zaczynam uświadamiać sobie, jak wiele jeszcze istnieje opek, fanfików i innych farmazonów na temat nie tylko MOJEGO ukochanego serialu, ale także WASZEGO. Albo książki, albo filmu, albo budyniu. Bo doskonale wiecie, że gdzieś tam, w Internecie, jest człowiek, który lubi to samo, co wy, ale nie ma bladego pojęcia, jak to opisać. Jednym z efektów męczymy was od tygodni.
A zatem, bójcie się, kochani. Bardzo się bójcie.
A w dzisiejszej analizie straszyć nas będą zgapiony zwierz, postacie ze Shreka, sparklenie i świniak z jabłkiem w pysku.
Miłego!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział VIII - Złoty Doktor
Nie wiem jak to się stało. Wszystko trwało kilka sekund. Nie miałam szans uciec. Słonie były coraz bliżej. Dostrzegłam tylko jak Doktor kieruje w ich stronę swój magiczny, soniczny śrubokręt i oświetla je niebieskim światłem [dobra, ale to nie światło jest ważne przy śrubokręcie. Jest SONICZNY. Czyli DŹWIĘKOWY. To dźwięki mają znaczenie, a nie kolor światełka! Śrubokręty ze starej serii w ogóle nie miały światełka! Jedenastemu Doktorowi świeci się na zielono! To dźwięk jest ważny!]. Za moment słonie były na mnie… Nie chwila, nie na mnie. One przeniknęły przeze mnie. Myślałam, że zamienię się w placuszek rozpłaszczony przez tuzin dorodnych, wypasionych słoni [to były słonie na pełnej kurwie, brachu!], ale nic z tego. Nie czułam ich ciężaru, w ogóle nie czułam niczego. Stałam jak ostatnia ofiara i czekałam kiedy stado mnie przemknie przeze mnie. Ostatni, zagapiony zwierz przeniknął przez moje ciało [Hej, Ithil! Chodź, przeniknę cię moim zagapionym zwierzem!] [JOHNNY!] [Przepraszam! Nie mogłem się powstrzymać!]. Wzdrygnęłam się i osunęłam na kolana. Żyje! Znowu żyję! Matko kochana istne cuda [Cuda, panie, cuda w tej budzie!] [Ale oni są poza TARDIS?] [Oj tam, oj tam…]. To możliwe tylko przy Doktorku […].
- O tym właśnie mówiłem – Doktor podszedł do mnie i pomógł mi się podnieść.
- O czym? – byłam zbyt zszokowana, aby normalnie myśleć [nie jestem pewien, co u niej wchodzi na „normalnie”, ale uznam to za postęp]. Chyba mój umysł nie nadąża za wypadkami. Przeżyłam ofiarowanie w świątyni, przeżyłam atak rozszalałych słoni… No tak a wcześniej przeżyłam podstęp niebiańskich istot z piekła rodem [a nie były to aby brązowe wrota z drewna? Czy coś równie bezsensownego?].
- Musisz mnie słuchać – upomniał łagodnie. Wkurzała mnie ta jego dobroć i mądrość [Tak, twój Doktor jest bardzo dobry i mądry. Widziałaś już ptaszysko?]. Zawsze wszystko wiedział i zawsze był taki doskonały. Chodzący ideał [Nie, Barbaro. To TY jesteś Mary Sue. Doktor – taki prawdziwy, z serialu – jest po prostu dobrze napisanym protagonistą].
- Ależ ja właśnie cię słuchałam. Kazałeś mi iść to szłam – byłam oburzona [„Jak on może ratować moje życie!?”], zła i głodna. Znowu przypomniałam sobie o pustym żołądku. To chyba dlatego, że sama miałam stać się plackiem. Lubię placki, najbardziej z jabłkiem [Hej, nie sądziłem, że kiedy będą mógł powiedzieć to w kontekście, w którym ma sens... Lubię placki!].
- Same kłopoty z tobą – westchnął, doprowadzając mnie tym do szału [*skandują* Zostaw ją! Zostaw ją! Zostaw ją! Zostaw ją! *po krótkim namyśle* I weź nas! I weź nas!...] . Chyba obiecałam sobie, że nie będę się na niego złościć. Uratował mi życie i to nie jeden raz.
- Jak to zrobiłeś? – postanowiłam zmienić temat. Posłusznie szłam za nim nie przyspieszając kroku, ani nie zostając w tyle. Teraz nie będzie się miał do czego przyczepić [„Czepiać się” taaak… Nie żeby robił to w trosce o twój bezużyteczny tyłek czy coś…].
- Co? –
- No te słonie. Jak one mogły stać się takie jak powietrze. Nie czułam ich…
- A to – machnął ręką, tak jakby mówił o czymś najzwyklejszym w świecie. – Przeniosłem je w fazie? [Po pierwsze – to nie X-Men, żeby ktoś fazował się przez przedmioty jak Kitty Pryde. Po drugie – kupię, że Doktor potrafi zrobić coś takiego, ale nie swoim śrubokrętem. Śrubokręt służy głównie do otwierania drzwi – to nie jest Deus Ex Machina z ładnym światełkiem!]
- W wazie? – dziwne, jak można słonie przenosić w wazie? Waza służy do zupy, nie do słoni. Śliczna biała waza mamy z zielonym szlaczkiem [-.- Wiecie co? Po prostu brak mi słów…]. Mmmmm i ten aromat zupy pomidorowej. Już czułam ten smak.
- W fazie – powtórzył, dokładnie wymawiając każdą literę. – F jak Fiona, ta ze Shreka.
Doktor zna Shreka? Ciekawe. Bardzo mnie to zaintrygowało, bardziej niż jakaś faza. Nie znam się na takich terminach, za to znam się na Shreku. Mój ulubiony film animowany. Kocham go. Jest boski. [Dziękuję, aŁtorko. Wprost UWIELBIAM, kiedy ludzi wpychają mi do gardła swoje ulubione książki/filmy/seriale! Przy okazji – Akira zrobił na mnie największe wrażenie, Akta Dresdena są GENIALNE, ale czytajcie je tylko w tłumaczeniu Cholewy albo oryginale, a Richard Dawkins mówi tylko prawdę!] […] [No co?] [Ok!: Uwielbiam „Władcę Pierścieni” (to chyba widać po nicku), Johnatan Caroll jest świetnym pisarzem, moim ulubionym muzykiem jest Jacek Kaczmarski a zaraz za nim ex aequo Hunter i Sonata Arctica. A ulubiony aktor…] […] [^^] Ale nie pamiętam, aby tam były jakieś słonie… Zaraz… Moment był Osioł i Kot i Ciastek… I nawet Smoczyca. Ale słoń? Może Doktor coś o tym wie [Czy mogę wiedzieć jakie natchnienie przyświeca aŁtorce robiącej ze swej boCHaterki takie bezmózgowie?].
- Przeniosłem je w fazie, czyli zmieniłem ich byt. W tym momencie ich tu nie było, to tylko ich echo z innego wymiaru.
- Bardzo mądre – stwierdziłam, chociaż nic z tego nie zrozumiałam. – A co ma do tego Shrek?
- Jaki Shrek? – wyszliśmy wreszcie na cudowną plażę. W dali połyskiwały turkusowe morskie fale.
- Ten od Fiony – przypomniałam uczynnie. Nasza rozmowa musiała wyglądać naprawdę komicznie, [słówko, którego szukasz, to „żałośnie”, złotko] dobrze, że właśnie wyszliśmy z buszu wprost na plażę. Mogłam wiec oderwać myśli od rysunkowych bohaterów. Kocham plażę i morze i słońce. Ta wyprawa do piramid nie była potrzebna [nieee, tylko źle napisana. Takie rzeczy zdarzają się ciągle. Doktor nawet kiedy chce zjeść kebab wpada na bandę kosmitów do uratowania, albo ludzi do powstrzymania... Lub też odwrotnie!] [Kiedy ludzie albo kosmici chcą zjeść kebab wpadają na Doktora do uratowania lub powstrzymania?] [Ithil, nawet nie próbuj!] [Wybacz, opko mi się udziela]. Ale moment, potrzebowaliśmy złota, aby naprawić Tardis. Czy Doktor je znalazł?
- Nie wiem o czym mówisz – otworzył drzwi niebieskiej budki i wszedł od razu do środka. Wiedząc co może nastąpić, jeśli nie pójdę natychmiast za nim, także weszłam na pokład naszego statku czasowego. Czasowego, bo głównie przenosimy się na nim w czasie.
Doktor już krzątał się przy pulpicie. Coś tam rozkręcał, coś otwierał. Ogólnie zachowywał się bardzo dziwnie [„i po co on wkłada tyle pysznego, pysznego jedzenia do szalupy ratunkowej? O, położył ciasteczko na podłodze! O, jeszcze jedno, bliżej mnie! O co mu może chodzić? Nie wiem. Pomyślę o tym idąc za ciasteczkami…”]. Wolałam mu nie przeszkadzać. Stanęłam na progu i tęsknym wzrokiem podziwiałam niebiański widok. Może bogowie nie przyjdą na plaże. Może boją się wody, a może po prostu nie będzie się im chciało [będą udawać, że to się nie wydarzyło. A kiedy skończymy z Ithil analizować to opko, zrobię coś podobnego...].
Naprawa trwała długo. Bardzo długo. Robiłam się piekielnie głodna. Teraz mogłabym zjeść nawet słonia z kopytami. Zabawne, czy słonie maja kopyta? [PRZESTAŃ GADAĆ O JEDZENIU!] Na dworze zaczął zapadać zmrok. Nie jadłam ani śniadania, ani obiadu, a teraz właśnie nadszedł czas na kolację [To bardzo ciekawe, bo bredzisz jakbyś nie jadła co najmniej tydzień]. Na diecie u Doktora schudnę. Teraz już się nie dziwiłam, że chłopina jest taki szczupły. Biedaczek, brak mu kogoś, kto by się o niego zatroszczył. Kogoś, kto przygotowałby ciepły posiłek i przypilnował, aby go zjadł [innymi słowy, Doktor potrzebuje babci? Ciekawostka, Osobo-Która-Widziała-Tylko-Nową-Serię – Doktor sam jest dziadkiem!] [„Barbaro!” „A nie, mój panie! Pójdziesz się bawić z kolegami dopiero jak zjesz pełen talerz!” „Ale… Ale Dalekowie!” „ŻRYJ KASZKĘ!!!”]. Oj tak, Doktora trzeba pilnować, bo on na nic nie ma czasu. Może powinnam dać mu znać, że tu jestem i że padam z głodu? Chrząknęłam znacząco, ale nawet nie zareagował. Chrząknęłam ponownie, znacznie głośniej. Nawet nie podniósł głowy znad pulpitu. Zakasłałam na całego, niemalże dostałam ataku kaszlu [„Chcesz cukierka na kaszel, Dolores?”]. Zadziałało. Spojrzał na mnie bardzo podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz? – zapytał [pytanie, które zadawał jej pewnie zbyt często...].
Fajnie, dziś o mało dwa razy nie postradałam życia, a on po prostu pyta czy ja się dobrze czuję [No cóż, wbrew pozorom to dość ważne. Gdyby działo się z tobą coś złego powinnaś odczuwać pewien dyskomfort]. Złoty człowiek z niego. Dokładnie złoty – teraz zobaczyłam, że całą twarz ma oprószoną złotym pyłem. Wybuchłam śmiechem, gdyż wyglądał przekomicznie [Sparklący Doktor! T.T].
- Hej Barbaro, co z tobą? – wyprostował się i otrzepał dłonie. – Gotowe. Możemy lecieć. No chyba, że masz jeszcze mało przygód z bogami [Ja bym się na przykład chętnie dowiedział, o co chodziło z tymi bogami. Chociaż, szczerze mówiąc, zadowoliłbym się satysfakcjonującym rozwiązaniem JAKIEGOKOLWIEK wątku. Czy żądam za wiele?].
- Jestem głodna – wysyczałam jadowicie. Jeśli zaraz nie dostanę porządnej kanapki chociażby z serkiem, to jak nic zaczną zamieniać się w ludożercę [Technicznie rzecz biorąc Doktor nie jest człowiekiem, więc i tak zdechniesz z głodu…]. Chcę jeść! Jeść! Jeść! [DOBRA! Już dobrze! Masz! Zjedz moją kolację! Zjedz moje żarcie na tydzień, zjedz moją NOGĘ, TYLKO PRZESTAŃ! GADAĆ! O! JEDZENIUUUUU! AAAARRGGGHH!]
- Głodna? – pełne zaskoczenie. No tak skąd mógł o tym pomyśleć? Głód jest czymś tak zwykłym, codziennym, że niedostępnym dla Doktora. Pewnie gdybym powiedziała, że jestem Miss Wszechświata nie byłby tak zdziwiony [Za to czytelnicy owszem, i to bardzo- Miski mają wyższy poziom przemyśleń].
- Tak. Głodna, brudna i obdarta.
- Zaradzimy temu. – dla niego nie ma rzeczy niemożliwych [„potrafi nawet znaleźć we własnej chałupie coś do ubrania się i zjedzenia!” EMEJZING!]. – W garderobie powinny być jakieś ubrania po Donnie [Aha. Po czwartej serii. Swoją drogą, jestem wdzięczny aŁtorce, że wspomniała moją ulubioną towarzyszkę. Teraz pójdę obejrzeć „The Unicorn and the Wasp” i będę szczęśliwym] , a łazienka wiesz gdzie jest.
- A kolacja – przypomniałam.
- Jak wrócisz będzie kolacja – odwrócił się do mnie plecami, dając znać, że koniec rozmowy. Posłusznie powlokłam się do łazienki, gdzie wzięłam długą, gorącą kąpiel. Mocząc się w wannie wypełnionej wodą poczułam, że Tardis startuje. No tak, zaczynamy kolejną podróż, ciekawe gdzie tym razem [Znając strukturę tego opka? Spotkacie Alberta Einsteina i Marilyn Monroe walczących z Sontaranami, a ty spędzisz cały ten czas rozważając zastosowanie słowa „aglet”. Czy coś takiego...].
Odświeżona i już w o niebo lepszym nastroju poszłam do garderoby. Stroje Donny były dla mnie zbyt obszerne, kurcze kobieta musiała być większych rozmiarów [No tak, właśnie widzę jaki z niej tłuścioch] . Przymierzyłam kilka sukienek, ale w każdej wyglądałam jak w worku na kartofle. Już miałam zrezygnować i na razie zadowolić się zwykłym szlafrokiem [paradować w szlafroku po domu prawie obcego faceta? Ostro…], gdy mój wzrok padł na błękitną bluzeczkę z dużym dekoltem [i na ramkach] oraz wąskie spodnie [rurki]. Sądząc po rozmiarze strój ten nie należał do Donny. Widocznie zostawiła go jakaś inna towarzyszka przygód Doktora. Poczułam zazdrość, ale z braku innych opcji założyłam na siebie komplecik. Spojrzałam w lustro i przyznałam w duchu, że wyglądam ekstra.
Gdy wróciłam do sali sterowania, zobaczyłam podłużny stół ustawiony z boku i zastawiony iście po królewsku. Skąd Doktor wytrzasnął srebrną zastawę i takie pyszności? Czy mnie wzrok nie myli? Na środku stołu zobaczyłam półmisek z prosiakiem, w którego mordce pyszniło się dorodne, czerwone jabłko [cały prosiak na dwie osoby? Marnotrawstwo...] [Żeby to tylko prosiak…].
- Jejku a to skąd? – zapytałam pospiesznie chwytając kawałek jakiegoś mięsa. Wyśmienity smak zwalał z nóg.
- Kiedy robiłaś się na bóstwo zajrzałem na dwór królewski [wszystko jedno, który! One i tak wszystkie są takie same!] – dla niego to była codzienność, dla mnie bajka.- Akurat przygotowywali jakąś ucztę, pozwoliłem więc sobie coś niecoś pożyczyć [a z jakiego okresu ten dwór? Bo jeśli tak koło średniowiecza, to połowa mięsa będzie spalona, a druga – surowa...] [Mnie bardziej interesuje strona techniczna: pojawił się w kuchni i im po prostu zajumał? Czy powiedział, że jest Władcą Czasu, a oni na to „a jasne, bierz wszystko co mamy, w pogardzie miejmy, że najwidoczniej nie chcesz nas skrzywić, w przeciwieństwie do króla i jego gości, którym podamy obrane ze skórki jabłka na plastikowych talerzykach”?].
- Jesteś boski! – krzyknęłam rzucając się mu na szyję i całując w złoty policzek. – Wolę ciebie niż tysiąc bogów! [Zdecyduj się, laska. Albo boski albo nie-boski]
- Przynajmniej nie składam cię w ofierze – chyba zawstydził go mój pocałunek bo aż się zaczerwienił. Biedaczek, musi czuć się bardzo samotny [Wyciąganie wniosków failed]. A co mi tam, niech ma za wszystkie czasy. Dla równego rachunku pocałowałam go w drugi policzek [Prrrr!] [Szalona!].

wtorek, 27 grudnia 2011

10.3. Doktor i Barbara, czyli Nie Ma Żarcia Na Pustyni

Dobry wieczór, moi kochani!
Mam nadzieję, że święta się udały a prezenty, zgodnie z życzeniami, były super :3
A teraz wracamy do rzeczywistości, a w niej: boCHaterka, która kradnie naprawdę dziwne rzeczy, SUPERświatło i hopsający bogowie z hipermarketu rozwieszający bibułki w oknach. Yay!
Miłego czytania!

Adres: http://doctor-who-i-barbara.blog.onet.pl/
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział VII - Taniec bogów
Ciemność, ciemność i jeszcze raz ciemność… I ból… czułam ten przejmujący ból, promieniujący z mojego lewego ramienia. Jeśli czuję ból to znaczy, że żyję [Coś mi tu zaleciało porucznikiem Urgley'em. To przykre, bo on nie zasłużył na takie traktowanie!]. Ja żyje! O matusiu kochana, naprawdę żyję! [hurra...] Gdyby tak nie bolało, to pewnie zapiałabym z radości [„Kukuryku! Kukuryku”...rwa mać!], w obecnej sytuacji jednak musiałam zaciskać zęby, aby nie wyć, ale z zupełnie innej przyczyny.
Nieśmiało otworzyłam jedno oko. Hymmm. Nadal leżałam na kamiennym, ofiarnym stole. Mokrym od krwi… Brrrr przez moje ciało przeszedł dreszcz. Żyję… Już z większą śmiałością otworzyłam drugie oko. Moja sytuacja wcale się nie zmieniła [Dziwne. Moje powieki zawsze mnie teleportują! (Mówię wam, trzepotanie rzęsami to prawdziwy koszmar!)]. Dookoła ołtarza stało pięć potwornych istot i nadal wymachiwało wokoło mnie ostrymi przyrządami [Próbowali wykrawać jej sylwetkę w kamieniu?]. Wyglądało to trochę tak, jakby odprawiali rytualny taniec. Ich długie, zakrwawione szaty fruwały w powietrzu niczym skrzydła upiornego ptaka. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyli mi się z feniksem [Ja też nie wiem czemu. Ani to czas, ani kontynent...]. Światło spływające z góry ozłacało ich czerwone sylwetki, upodabniając do płomieni [Uwaga, będę się czepiać: słoneczny blask jest złoty kiedy słonce zachodzi, ja? Więc jak złote światło mogło spływać z otworu w suficie?! Mieli tam zawieszoną żółtą bibułkę dla klimatu czy jak?].
Żyję, ale jak długo jeszcze? Ile czasu może zająć im ten taniec? Czy zdążę się pomodlić? A może lepiej wołać o pomoc? Ale kto mnie usłyszy? Doktor pewnie buszuje gdzieś w tym drugim korytarzu i nie myśli o mnie. Fajny z niego gość, tylko taki roztrzepany. Żeby zapominać o swojej towarzyszce podróży… Kurcze, tylko on to potrafi [Doktor wielokrotnie był gotów poświęcić życia dla swoich towarzyszy. Raz czy dwa nawet to zrobił. Gdyby aŁtorka zadała sobie trochę trudu i poznała serial – może nie całe sześćdziesiąt lat, ale przynajmniej po jednym odcinku na Doktora – zrozumiałaby charakter postaci. Ale to wymaga BADAŃ. A to jest TRUDNE]. Obiecał, że zobaczę bogów i wcale się nie pomylił. Zobaczyłam a nawet więcej, zostałam ich ofiarą, i oto za moment mam szansę przenieść się do boskiego świata. Jako duch… [Oto przemyślenia osoby, która jest pewna, że za chwilę umrze, czujecie to?]
Istoty tańczyły coraz energiczniej. Wywijały takie hopsasa, że nawet gwiazda rocka mogłaby się od nich uczyć [tak, bo kiedy myślę o gwiazdach rocka tańczących na scenie, pierwsze co przychodzi mi do głowy to okrzyk „Hopsasa!”]. Wirowały, podskakiwały, pochylały się nade mną, tak iż ich sztylety niemalże dotykały mojego ciała [A nie przybliżały do ciebie twarzy oblizując się, nie wykonywały obscenicznych gestów i nie darły Biblii? E tam, do kitu z takimi gwiazdami rocka!]. I ten przejmujący dźwięk, jaki wydawali. Zawodzenie zarzynanego prosiaka… [Kwiiiii! Kwiiii! Teraz to ja brzmię jak zarzynany prosiak. Czy mogę panience przypomnieć, że kwadrans wcześniej brałaś te dźwięki za śpiew Doktora?]
- Hej czy ja panom nie przeszkadzam – ten głos… No jak zwykle ma wyczucie chwili.
- Tu jestem – ryknęłam z całej siły. – Fajnie, że się wreszcie pofatygowałeś! [„Witaj! Przybywam z planety Mar-Su 3. Nauczysz mnie tego obcego uczucia, którzy ludzie zwą... wdzięcznością?”]
Postacie przestały tańczyć i odwróciły się w stronę Doktora. Rozstąpiły się na tyle, że również i ja mogłam zobaczyć jego sylwetkę [A potem, jak zgaduję, wyciągnęły szable z pochew i utworzyły tunel, pod którym pan młody mógłby przejść do swej oblubienicy...]. [*muzyczka do słuchania przy poniższym fragmencie*] Stał w tym swoim długim płaszczu, z rozczochranymi włosami i z przenikliwym spojrzeniem. Właśnie robił jedną z tych swoich groźnych min, mających na celu przestraszyć przeciwnika [Paczcie Państwo! Ja jak robię groźne miny to tylko i wyłącznie po to żeby moi przeciwnicy zrobili się głodni!]. W dłoni zamiast pistoletu maszynowego, który byłby najlepszym rozwiązaniem, trzymał zwykły śrubokręt soniczny. No nie taki zwykły…
- Proszę abyście uwolnili tę damę! [*blask spływa na Analizatorkę, rozlegają się anielskie pienia* TĘ!]
Damę. Powiedział damę! Nazwał mnie damą. [Chrzanić to! Powiedział "tę"!] No pięknie, jakie wyróżnienie [czy ona jest zadowolona, że Doktor użył takiego dość popularnego w sumie słowa na jej określenie, czy jest sarkastyczna i jej feministyczna dusza płacze? Nie żeby mnie to jakoś szczególnie obchodziło, ale miło by było mieć opis, który określa takie rzeczy].
Postacie zamruczały coś, co zapewne było sposobem ich komunikowania się miedzy sobą [„wreszcieprzyszedłpotęswojągłupiądziewuchęcoonwniejwidzimrumrumrumrumru!”]. Postąpili kilka kroków w stronę Doktora. Ich było pięciu z piętnastoma parami rąk, a on tylko jeden. Biedaczek. Chudzina moja… […”Ach, ten Spider-Man, taki samotny w starciu z młodocianym gangiem! Kujonek mój...”]
- Ostrzegam, że mam broń i nie zawaham się jej użyć – zablefował poważnym tonem. No talent to on ma niezły. Mógłby zostać nawet gwiazdorem kina akcji [ta „chudzina”? Czemu nie, skoro Ryanowi Reynoldsowi się udało...].
- Zanim zrobicie kolejny krok, może pozwolicie, że się wam przedstawię. Jestem Doktor.
Bogowie spojrzeli po sobie, i daję słowo widziałam w ich oczach, a raczej ślepiach, przerażenie. Znowu coś zamruczeli, ale teraz bardziej piskliwie i po chwili zniknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Jak się czujesz? – Doktor natychmiast znalazł się przy moim ołtarzu. Moim… Ładnie to brzmi [„Moim ofiarnym ołtarzu zalanym krwią. Ładnie brzmi!”] [Tak, cóż za piękny przykład niedorozwinięcia- dzieci do dwudziestego czwartego miesiąca życia uważają każdą rzecz w zasięgu wzroku za swoja własność. Potem z tego wyrastają. BoCHaterka najwyraźniej nie].
- A jak ma się czuć owieczka złożona w darze bogom? – miałam jeszcze siły, aby sobie zażartować. Auuuć, obiecałam, że już nigdy nie będę mu dogryzać… Ale to było dawno, zanim mnie znalazł [Nasza bohaterka pozytywna, panie i panowie!]. – Trzeba było jeszcze chwile poczekać, to byś się nie musiał pytać.
- Rozumiem, że z tobą wszystko ok. Dowcipna jak zawsze. – skierował strumień światła ze śrubokrętu na moje pęta i uwolnił z więzów [Światło supłorozwiazujące. Szkoda, że Aleksander Wielki nie opracował tej technologii...] [Węzeł Gordyjski? Ładnie!].
- Byłoby w porządku, gdybyś mnie nie zgubił – usiadłam i spojrzałam na swoje podarte i poplamione krwią ubranie. No raczej w chwili obecnej, nie miałam co marzyć o tytule Miss Świata, Wszechświata, czy Boskich Istot… [Zależy gdzie podarte i co miałaś pod spodem ^^]
- To ty się zgubiłaś – wzruszył ramionami. – Skręciłaś nie w ten korytarz co trzeba.
- A w który trzeba? To ty źle wybrałeś! Zawsze skręcasz w nieodpowiednie miejsca, a dziś zrobiłeś na odwrót. Ja za tobą nie nadążam!
- Trzeba było się pilnować, a nie podziwiać plaże – pociągnął mnie w stronę tunelu.[Echu, echu: Doktorze, doceniam, że mówisz z sensem, ale jak ona się zgubiła, to już nie było żadnej plaży w zasięgu wzroku!]– Chodźmy stąd szybciej, bo oni zaraz wrócą i zapewniam, że będą przygotowani na spotkanie z nami.
Trzymałam ręką ranę na ramieniu i szłam za nim w milczeniu. Miał sporo racji, ale nie zamierzałam mu się do tego przyznawać. Wszystko wróciło do normy. Doktor jak zwykle zjawił się i uratował świat, w tym przypadku mój własny, prywatny, czyli mnie [Sama jest całym swoim światem?] [No, to już wyższa forma egoizmu!]. Byłam mu za to wdzięczna, ale jednocześnie czułam złość, że za mało przejął się moją sytuacją. Gdzie współczucie? Gdzie troska? Gdzie jakieś przejawy głębszych uczuć? Czy ja jestem tylko przedmiotem?
Bez przeszkód dotarliśmy do wyjścia i znaleźliśmy się na dziedzińcu piramidy [Tuż obok lewitującego czubka piramidy zaczął pysznić się balkon kolumny] [i balustrada chlewika...]. Miałam dość tego miejsca, miałam dość podróży z Doktorem i miałam dość wszystkiego. Ogólnie byłam na nie. Marzyłam tylko o zmianie odzieży i długiej, gorącej kąpieli.
- Szybciej – Doktor nie zwalniał ani na sekundę, zapominając jak zwykle, że jeszcze przed chwilą byłam o krok od utraty życia. Tyle przeszłam, przecierpiałam, a teraz jeszcze miałam biec [„I co jeszcze? Może ratować swoje życie? Pff! Boczyć się będę teraz!”]. Dość! Koniec! Kropka! Sprzeciw! Stanęłam i krzyknęłam najgłośniej jak tylko mogłam.
- Ale ja nie chcę biec! [*tup!*] Nie jestem sprinterem! Ja nawet z wf-u byłam w szkole zwolniona! Jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem! Nie maszyną! Chce odpocząć, odstresować się! [to sobie zagraj w domino z wielorękimi potworami, które was zaraz będą gonić! Hinduscy bogowie uwielbiają domino...] [„Zrób mi masaż stóp, szmato!”] Potrzebuję zrozumienia i uczucia! Rozumiesz?
Również przystanął i spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem. Wiedziałam, że wyglądam koszmarnie, ale żeby aż tak! Patrzył na mnie jak na jakiegoś potwora z kosmosu. Jeszcze chwila a wyceluje we mnie śrubokręt i pach [niestety, opko ma piętnaście rozdziałów. Nie rób mi nadziei!]
- Barbaro – o dziwo jego głos brzmiał bardzo spokojnie [mówił tak, jak mówi się do dzieci, zwierząt i obcokrajowców]. – Jeśli naprawdę chcesz zostać ofiarą złożoną na ołtarzu bogów [a tak w ogóle, to co to za porządku, żeby bogowie sami sobie składali ofiary?] [samoobsługę wprowadzili, jak w hipermarkecie...], to proszę bardzo zostań i odpocznij. Nie biegniemy po to, aby zrobić ci na złość, ale po to aby uratować ci życie. Gdybyś szła za mną, nie byłoby teraz problemu. Zapewniam cię, że te istoty są już teraz przygotowane i nie uda się mi ich tak łatwo przepłoszyć. Wiedzą kim jestem i jak mogą się mnie pozbyć. W pierwszej chwili byli zaskoczeni, ale teraz, jeśli nas dopadną, użyją swoich mocy. Marzy ci się powrót na krwawy ołtarz? [A czy przyjmujecie prośby z publiczności?]
Z wrażenia odebrało mi mowę [„*niuch-niuch* Coś się nie zgadza! Toż to logika! Nie pasuje tutaj!”]. Stałam z otwartymi ustami wyglądając jak cielę wpatrujące się w malowane wrota. Miał racje. Kurcze, znowu miał racje. Nie myślałam racjonalnie. Zawsze pakowałam się w kłopoty, a on zawsze mi pomagał. Kochane chłopisko [tak, Doktor to spoko ziomal. Naprawdę... spoko... ziom...al... *zaczyna płakać w poduszkę*] [Wiecie, czego nie lubię w aŁtorce? Jak ktoś pisać nie umie to nie umie- „praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb”. Dalej to wkurzające, że nie chce im się nawet poprawić pisowni ALE. Ale ta aŁtorka pisać z sensem umi, co widać choćby po wypowiedziach Doktora, a wtedy Ithil zastanawia się, dokąd zmierza jej życie, skoro czepia się twórczości idącej w dobrą stronę... Potem aŁtorka pisze o Doktorze „Doktorek” albo „kochane chłopisko” albo daje dziwny, z dupy wziety Element Komiczny...] … Niemalże łza zakręciła się mi w oku. Pospiesznie otarłam ją wierzchem dłoni i przyrzekając sobie w duchu, że od tej chwili już zawsze będę go słuchać, momentalnie ruszyłam do przodu, wyprzedzając Doktorka. Niczym taran, lub czołg wparowałam wprost w krzaki i przedarłam się przez nie. Wyszłam na ścieżkę, którą szliśmy poprzednio. Ale jestem dzielna! Ale jestem wspaniała! Pokażę Doktorowi, że nie jestem ofermą [ciekawe, jak długo ci zajmie, zanim coś znowu schrzanisz?].
- Barbaro! – krzyk Doktora przeszył ciszę panującą dookoła. Ciszę? Nie, to nie była cisza. Dopiero w tej chwili usłyszałam coś, co przypominało przelewającą się po niebie nawałnicę, albo zwiastun trzęsienia ziemi. Tak, ziemia drżała.
- Barbaro – Doktor wybiegł z krzaków, a na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Co znowu? – zapytałam i nagle zobaczyłam. Już nie musiał nic mówić. Na wprost mnie, ścieżką biegło stado spłoszonych słoni [pięć i pół linijki! To chyba nowy rekord!]. Prosto na mnie. Jeszcze chwila i… [i już więcej nie zobaczymy hinduskich bogów, nie dowiemy się kim właściwie byli, ani jakie były ich zamiary. Zaskoczeni?]

poniedziałek, 26 grudnia 2011

10.2. Doktor i Barbara, czyli Na Moim Ołtarzu Jest Pełno Aligatorów!

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy!
Tak jak Ithil zapowiadała w piątek - zabawy z formą czas zacząć! Uznaliśmy, że poziom głupoty i absurdu, jaki wyziera z różnorakich opek to zbyt dużo dla was i dla nas na jeden dużo kęs. Postanowiliśmy te kęsy podzielić na bardziej strawne, ale za to częstsze. Dlatego, poczynając od dzisiaj, Ministerstwo będzie aktualizowane od poniedziałku do piątku! Cieszycie się, prawda?
A teraz, przechodząc do meritum - chciałbym wam kogoś przedstawić. To jest pani Jacqueline Hill, z zawodu aktorka. W latach 1963-65 w brytyjskim serialu telewizyjnym „Doctor Who” wcieliła się w rolę Barbary Wright. Barbara jest nauczycielką historii, a także pierwszą towarzyszką Doktora pokazaną na ekranie, oraz pierwszą postacią, która spotkała Daleka. Barbara jest odważna, inteligentna i kiedyś przejechała grupę Daleków ciężarówką. Fajnie, prawda?
A teraz przypomnę bohaterkę naszego opka, również Barbarę – przygłupia, nie potrafi posługiwać się własnym nogami, szczenięco zakochana w Doktorze i, co staje się boleśnie widoczne w tej części naszej epopei, myśląca głównie o jedzeniu. Zaprawdę, ciężko odróżnić jedną od drugiej.
Poza tym, w dzisiejszym odcinku zobaczymy również ofiarowanie z samoobsługą, myśli o jedzeniu w niewłaściwych miejscach i lukrowane aligatory!
Miłej zabawy!

Adres: http://doctor-who-i-barbara.blog.onet.pl/
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział VI - Ofiarna wizyta
Szłam ciemnym, wilgotnym korytarzem. Czułam się trochę jak szczur. Ciemno, zimno… i te ściany pokryte jakimś szlamem. Wolałam nie wiedzieć co to takiego i ze wszystkich sił starałam się nie dotykać niczego. Było to jednak o tyle trudne, że w ciemnościach raczej nie da się nie macać przestrzeni przed sobą, więc co chwila moja dłoń natrafiała na coś obślizgłego. Bleee.
Gdzie podział się Doctor? [You find jego in ciemny corner!] Zawsze jak jest potrzebny to go nie ma. Kurcze, a jeśli wybrał ten drugi korytarz? Poczułam, że robi mi się słabo. Jeśli wybrał drugi tunel i teraz idzie w przeciwnym kierunku niż ja? A jeśli nie znajdę drogi powrotnej i zostanę w tych ciemnościach na zawsze? [Tak! Panikuj! To doskonała odpowiedź na twoje problemy!] Ile człowiek może wytrzymać bez pożywienia? Ja już jestem głodna! Przed wyjściem z Tardis napiłam się łyka kawy, ale to za mało. Zjadłabym kurczaka z rożna, albo zapiekankę. Albo pizzę. Tak, wielką pizzę serową, taka jak robi moja ciotka [„albo budyń. Albo bajaderkę. A tak w ogóle to nagle pojawił się awatar Siwy i stoczyliśmy epicką walkę i pokonałam go ogniem. Zjadłabym batona...”]. Kochana, stara ciocia, jak ja jej teraz potrzebuję. Chcę jeść [Faktycznie, musicie być bardzo związane...]. Właściwie już umieram z głodu, moja męczarnia długo więc nie potrwa [BoCHaterko, idziesz PROSTYM KORYTARZEM. Wystarczy, że się odwrócisz i zaczniesz iść w przeciwną stronę a potem wybierzesz właściwy korytarz].
Może jednak Doctor idzie przede mną i wkrótce sobie o mnie przypomni? Pewnie tak pochłonęło go badanie tunelu, że nawet nie pomyśli, że ja tu mogę ducha wyzionąć, albo rozbić sobie głowę o jakąś skałę. Doktorku, gdzie jesteś? Przypominaj sobie szybciej, bo inaczej znajdziesz już tylko moje nędzne szczątki [bardzo go to zasmuci, na pewno. Przecież jesteś taka inteligentna, użyteczna i przyjazna... Oh, wait!].
Gdzieś przed sobą usłyszałam odgłos, jakby ktoś śpiewał. Cichy, jednostajny, ale melodyjny utwór. Coś w rodzaju tamtam ram tam, tamaramtam, tam [T-ten opis... Gdyby ktoś mnie szukał, będę w kącie. Zawinięty w swój szalik Czwartego Doktora. I będę łkał. I łkał i łkał i łkał...]… No proszę cały Doctor – idzie sobie jakby nigdy nic i podśpiewuje pod nosem. Przyświeca sobie swoim magicznym [sonicznym!] śrubokrętem i nie musi obcierać się o wilgotne ściany [… Właśnie nawiedziła mnie wizja Doktora czochrającego się o ścianę... *usiada i przeżywająca*]. Znowu ogarnęła mnie wściekłość. Przyspieszyłam kroku i momentalnie pożałowałam swojej decyzji, gdyż z całym impetem wyrżnęłam czołem o niskie sklepienie ściany [Ha. Przecinek Ha. Przecinek Ha] [Sklepienie ściany?]. Jęknęłam łapiąc się za głowę i schylając do odpowiedniego poziomu. Teraz niemalże posuwałam się na klęczkach.
Odgłos śpiewu zrobił się wyraźniejszy, czyli zbliżałam się do mojego towarzysza, a dodatkowo zobaczyłam przed sobą nikły, malutki jasny punkt. Hura idę w dobrym kierunku! [TAK! Idź w stronę światła!]
- Hej może byś łaskawie poczekał na mnie! I nie wyj tak głośno, bo aż uszy puchną [I to wcale nie jest tak, że znalazłaś go tylko dlatego, że zaczął nucić...]– zawołałam nie bez pewnej złośliwości. A niech ma. [Ty moja Mistrzynio Ciętej Riposty!] – Te twoje tamtaram jest beznadziejne wiesz? I może czasem pomyśl o mnie ,a nie zostawiaj ciągle samej…. [„Zaopiekuj się mną! Mocno tak!”]
Śpiewanie ucichło, znak że mnie usłyszał. Odetchnęłam z ulgą. No to już z górki. Coraz raźniej szłam w stronę powiększającego się blasku.
- No i co znalazłeś? Gdzie ci twoi bogowie? – specjalnie się z niego naigrywałam. Doszłam do miejsca, w którym korytarz się kończył, a zaczynała ogromna jaskinia. Tak, to była jaskinia. Wykuta w kamiennym bloku [jaskiń się nie wykuwa, jaskinie same się zdarzają!] [Przypominam, że oni są wewnątrz piramidy!]. U góry musiał znajdować się otwór, przez który wpadało oślepiające światło. Zmrużyłam oczy pod naporem tej jasności i przesłaniając je sobie dłonią, weszłam wprost na otwartą przestrzeń. To była najgłupsza decyzja w moim życiu! [nie, twoją najgłupszą decyzją była nauka oddychania. Potem były już tylko konsekwencje...]
Na wprost mnie stały cztery… Nie pięć potężnych sylwetek. Każda z nich miała przeraźliwie wyglądające twarze [ile tych twarzy? I gdzie?], z ziejącymi nienawiścią oczyma. Doliczyłam się aż piętnastu par rąk, co znaczyło, że niektórzy z nich dysponowali więcej niż dwoma parami [albo, że ty nie umiesz liczyć. Zważywszy na to, jak byłaś przedstawiana do tej pory...]. A co było najstraszniejsze, to to iż w dłoniach tych dostrzegłam przedmioty łudząco podobne do sztyletów [ale tak naprawdę były to lukrowane aligatory!].
- Ja chyba pomyliłam drogę – szepnęłam próbując się wycofać, ale potworne istoty w błyskawicznym tempie dopadły do mnie i otoczyły z każdej strony ["Często się to zdarza" powiedział jeden z nich uprzejmym głosem. "Do McDonalda trzeba skręcić w prawo od wejścia, zaprowadzimy..."]. Znalazłam się w pierścieniu przez nich utworzonym [A potem potwory złapały się za ręce i zaczęły śpiewać „Rolnik sam w dolinie”!]. Teraz jeszcze lepiej mogłam się przyjrzeć ich okropnym postaciom. Czerwona skóra pokryta jakby łuską. Oczy… Ich oczy były całe czarne, bez białych obwódek [*sceniczny szept* ta biała część oka nazywa się „białko”]. Nosy , tak mieli nosy, ale niepodobne do ludzkich. Takie zagięte do dołu i rozpłaszczone [Spróbowałam to sobie wyobrazić. Nie idzie. Albo mieli nosy jak Gonzo albo jak Lord Voldemort. Wybieraj!]. Na głowach zamiast włosów rosły im wężowe rurki – trudno mi to wytłumaczyć, ale wyglądało to jak makaron rurki tylko w wersji XXL [czy ktoś na sali ma makaronofobię? Bo nie sądzę, żeby ten opis przestraszył kogoś innego...] [*układa swoje włosy w kształcie (i kolorze) spaghetti*].
- Ja… Ja już pójdę… - wiem, że głupio to brzmiało, ale cały czas miałam nadzieje, że lada moment zjawi się Doctor i tak jak zawsze uratuje mnie z opresji [Syndrom Chronicznego Bohatera, za który Doktor pewnie nie raz chciał się kopnąć w tyłek]. O mój kochany Doktorku, gdzie jesteś? Już nigdy na ciebie nie nakrzyczę. Będę miła i uśmiechnięta. Nawet wypiję kawę bez mrugnięcia okiem… No nie, aż takiego poświecenia nie można ode mnie wymagać. Mrugnę i wypiję… Ale zjaw się teraz. Właśnie teraz [Doktor tymczasem obserwował jakiś niezwykle interesujący gatunek grzyba jaskiniowego i myślał „Czy ja nie miałem nic lepszego do roboty? Zaraz, była ze mną Barbara... Znaczy, że nie miałem!”].
Istoty zawęziły okręg spychając mnie w stronę niewielkiego podwyższenia znajdującego się po środku groty. Dopiero teraz zauważyłam, że na tym podwyższeniu leżą zwłoki martwych zwierząt. Zrozumiałam, że istoty, które spotkałam nie maja czerwonej skóry – oni są pomalowani krwią. Krwią!!! [Tak... od góry do dołu? No, to gratuluję poświęcenia!] [Ciekawe przez ile bezsennych wieczorów wyżymali na siebie krew biednych myszek żeby uzyskać tak mrocznogotycki wygląd- bo przecież jakie inne zwierzęta mieliby mieć uwięzieni wewnątrz piramidy?]
Rozstąpili się tak iż z tyłu za mną już ich nie było. Poczułam za plecami mokry głaz. Wiedziałam co powoduje, że jest on mokry i zrobiło mi się słabo [tak w ogóle to krew wysycha, aŁtorko. Dość szybko nawet. Może powinnaś wziąć to pod uwagę?]. Świat zawirował i upadł. Nie, to ja upadłam, ale nie pamiętałam już tego momentu. Gdy się ocknęłam leżałam równiutko na zimnej, mokrej skale, a moje dłonie i nogi były skrępowane grubymi sznurami. [Czy czeka nas jakieś wyjaśnienie, dlaczego pradawne istoty nie mogły jej zabić od razu?] [Syndrom Standardowego Złoczyńcy- zaraz wyjawią jej swój plan, a potem wyjdą i będą czekać, aż niepilnowana zemrze z głodu] Istoty stały po obu moich stronach i znowu coś śpiewały. Jednostajnie, przerażająco. Zrozumiałam co właśnie się dzieje. Oto potulnie jak owieczka, sama przyszłam do nich by złożyć się w ofierze. Głupia Barbara! [No i co my mamy dodać, skoro nawet sama Marysujka wie, jaka jest?] [GUpia Barbara! *pac gazetą w nos* Niedobra! *pac* Znów jesteś bezużyteczną, marudzącą wywłoką do ratowania!]
Wszystkie piętnaście par rąk uzbrojonych w ostre narzędzia, uniosło się nad moim ciałem [trzydzieści łap nad jedną dziewczyną? Przecież oni się pokaleczą, jak mordercy Juliusza Cezara!] [NAPRAWDĘ pierwszą rzeczą, która Ci przyszła do głowy to Idy Marcowe?] [No... tak?] [Dziwny jesteś...]. Co za straszny koniec pomyślałam. Nawet nie pożegnam już Doktorka… Mojego kochanego Doktorka… Nawet nie powiem co do niego czuję [jestem przekonany, że i tak go to nie obchodzi]… Pierwszy cios zadany prosto w moje ramię uniemożliwił mi kontynuowanie myśli [Kontynuowanie procesu myślowego, zarazo jedna!]. Zapadłam w ciemność, zmierzając na spotkanie z wiecznością [Niestety jednak jeszcze nie].