wtorek, 3 stycznia 2012

10.8. Doktor i Barbara, czyli O Dwojgu Takich, Co Zepsuli Księżyc

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy
Jest gorzej.
Daremne żale, próżne trud i w ogóle jest nieciekawie. AŁtorka weszła w pełny tryb „MarySujka bierze ślub”, a my mamy nieszczęście w tym uczestniczyć. Mogę mieć tylko nadzieję, że nasze komentarze osłodzą wam chociaż trochę te gorzkie brednie. Pamiętajcie, my to czytamy nieobrobione...
W tym odcinku: wybieranie sukni ślubnej, zazdrość, trudne kontakty z przyjaciółkami, przygotowania do ślubu. A co? Oczekiwaliście może jakiś elementów science-fiction? Ha ha, naiwniacy.

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist
 
Rozdział XII - Gość weselny??? [a tak w ogóle tytuł jest takim pół-spoilerem co do końcówki, która to zresztą rozgrzała moje zatwardziałe serce...]
Ciągle nie mogłam w to uwierzyć [ja też, a zostały jeszcze trzy rozdziały...]. Stałam przed szafą i patrzyłam na powieszoną na drzwiach kremową suknię ślubną. [*eksplozŁa*] Moją! [Jeśli nie chcesz mojej zguby to Daleka daj jej, luby!] To wszystko było jak piękny sen. A może ja śnię nadal? Od szczypania się w ramię, miałam już kilka siniaków, ale nie mogłam się powstrzymać. Ciągle się upewniałam, że to jest naprawdę [Na szczęście nie jest]. Doctor wrócił, odszukał mnie, zdradził mi swoje imię i oto, już jutro na zawsze będziemy razem [oj, Doktor już wkrótce zacznie żałować że nie został na Gallifrey w charakterze doradcy Pani Prezydent Romany, czuję to...].
Moja suknia ślubna… Jutro ją założę i pójdę stanąć u boku mojego… Nie, nie zdradzę nikomu jego imienia! To nasz wspólny sekret. Coś, co połączyło nas na wieki [Ej, nie uważacie, że to byłoby epickie, gdyby ona teraz tak po prostu zaczęła używać jego imienia i zdradziła je całemu światu? ...A najgorsze jest to, że naprawdę mogłaby to zrobić... -.-] [Wyobraźmy sobie taką scenę. Doktor pojawia się i ratuję sytuację (jak to ma w zwyczaju) a ktoś z tłumu pyta go „Kim jesteś”, on na to „Jestem Doktorem”, „Doktorem? Jakim Doktorem?”, na co Baśka wyrywa się i woła „Doktor Bob Paffenschnitzel!”].
Już jutro… Szkoda tylko, że moi rodzice nie wezmą udziału w tej uroczystości, ale pewnie nie zrozumieliby dlaczego zamiast księdza ślubu udziela nam Naczelny Kapłan Ood [*facedesk*] [Zapamiętajcie ten motyw, kochani]. Mówi się trudno i żyje się dalej. Wyślę im zdjęcia z ceremonii z dopiskiem – „Wyszłam za mąż. Pozdrawienia z podróży poślubnej na krańce wszechświata” [A oni odpiszą „Cieszymy się, że ma dużego. Nigdy więcej nie pokazuj się w naszym domu”]. Nie, też źle. Nie mogę im napisać o tej podróży poślubnej, bo też nie zrozumieją, albo w najlepszym wypadku uznają mnie za totalną wariatkę i jeszcze skierują na leczenie [W zasadzie jesteś dorosła, więc zmusić cię nie mogą, póki nie zostaniesz ubezwłasnowolniona. Choć bardzo bym chciała, żebyś teraz wylądowała w psychiatryku. Może wreszcie by się opamiętał?].
Zostanę żoną Doctora. Jejku. Ja Barbara Kent, lat prawie dwadzieścia, zostanę żoną Władcy Czasu [taaaak. Doktor jest tak stary, że ZAPOMNIAŁ ile ma lat. Gdybym był kimś niegodziwym, wrednym i brodatym, na przykład Mistrzem, mógłbym powiedzieć że jesteś dla niego mniej partnerką, a bardziej tresowaną małpką. Ale nie powiem. Nie jestem brodaty]. Uffff. Co za emocje. Normalnie serce za chwile wyskoczy mi z piersi. Tak mocno bije. Marzyłam o tym przez tak długi czas i wreszcie moje pragnienie się urzeczywistni.
Ostatnie dwa dni były szczytem szaleństwa [dwa dni? Trzeci tydzień już się męczymy...]. Od momentu, gdy Doctor wyznał mi swoje uczucie, wszystko potoczyło się tak szybko. Zaraz po naszym pocałunku, śledzonym wiernie przez Marthę i kumpli z roku [merdali ogonkami], Doctor doszedł do wniosku, że aby tradycji stało się zadość weźmiemy ślub. Ale nie taki zwykły, ludzki ślub. O nie! U Doctora nic nie jest proste, normalne, ludzkie. Ślubu ma nam udzielić Naczelny Kapłan Ood [*uderza głową w biurko tak mocno, że przebija się do piwnicy*] i to nie gdzie indziej jak na Księżycu z pięknym widokiem Ziemi w tle. Romantyczne prawda? [Tak, bardzo. Ciekawe, czy skombinował ci ślubny skafander czy też liczy na to, ze załatwi cię brak atmosfery i powietrza na księżycu...] Ta Ziemia to po to, żeby jak powiedział Doctor, na naszym ślubie byli obecni wszyscy bliscy mi ludzie [a także, w mniej-więcej tej samej odległości: Charles Manson, Andreas Behring Breivik i Justin Bieber!]. Owszem, nie będą mnie widzieć, ale ponieważ akurat przypada pełnia to patrząc na srebrną tarczę Księżyca, mimowolnie spojrzą tam, gdzie akurat będę wypowiadać słowa przysięgi. Sama nigdy bym na to nie wpadła.
Martha przejęła się bardzo rolą druhny, gdyż z braku laku, to właśnie ją poprosiłam o pełnienie tej funkcji [Nagle wróciła do łask? O Manwe, Barbara NAPRAWDĘ zachowuje się jak dziewczynka z podstawówki, gdzie przyjaźń i nienawiść na całe życie to kwestią kilku minut!]. Doctor momentalnie zwrócił się do moich kolegów z zapytaniem, czy zostaną jego drużbami , a oni bez oporu zgodzili się [Doktor. Podróżuje po całym wszechświecie i po całym czasie. Był na niezliczonej ilości planet. Ale na świadków swego ślubu prosi pierwszych z brzegu randomowych kolesi którzy się właśnie napatoczyli. Przy okazji: rozumiem, że Martha, John, Tomas i Alvin już wiedzą, że wybranek serca ich koleżanki jest Władcą Czasu i że zabierze ich na księżyc?]. Już się boję, co John wymyśli na wieczór kawalerski, jego pomysły zawsze zwalają z nóg [jedynym jego pomysłem powinno być zaproszenie kapitana Jacka Harknessa i pozwolenie mu na zajęcie się całą imprezą. Wiecie co? Będę udawał, że Jack pojawił się na tym „ślubie”, dla mojego zdrowia psychicznego i waszej rozrywki].
Dziś razem z Marthą wybrałyśmy się na poszukiwanie odpowiedniej sukni ślubnej. Fundusze miałam dość ograniczone, ale moja współlokatorka wspaniałomyślnie dorzuciła mi swoje niewielkie oszczędności [stwierdziła więc, że po co ma jeść i mieć dach nad głową, skoro można z kumpelą wyruszyć na szoping] i wspólnymi siłami uzbierałyśmy tyle, aby wystarczyło na skromną, ale ładną kreację.
W salonie sukien ślubnych Marthę urzekły obfite, tiulowe krynoliny [fascynujące. Może jacyś kosmici by się pojawili, albo coś?]. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że ich cena kilkakrotnie przewyższa nasz możliwości finansowe [Kim jest Możliwości Finansowe?]. Cierpliwie musiałam mierzyć kolejne puszyste kiecki i wysłuchiwać ochów i achów zachwyconej koleżanki [Biedna, uciemiężona ty!].
Konsultantka przynosiła coraz to nowe naręcza strojnych kreacji, które nie zdobyły jednak mojego uznania [nawet Autonów bym przeżył. Halo? Cokolwiek...]. Czułam się w nich jak beza [no to i tak całkiem nieźle, skoro krynoliny wymagają stelaża ^^], posłusznie jednak okręcałam się dookoła, pozwalając podziwiać miliony falban, zakładek i innych pierdoł [*powoli traci kontakt z rzeczywistością* Wiecie co? Dobrą historię ostatnio słuchałem. „Natural History of Fear” się nazywa. Jest w niej Paul McGann, czyli Ósmy Doktor...]. W końcu byłam zmęczona. Konsultantka także. Widziałam z jaką nadzieją patrzy na ostatnią przeogromną suknię, z długim trenem. Za nic w świecie nie założę na siebie czegoś tak monstrualnego. Jedynie Martha nie traciła zapału i dalej buszowała pomiędzy wieszakami [W ogóle lubię Paula McGanna. Dzięki audiodramom jest praktycznie moim ulubionym Doktorem...] [Johnny!] [Hmm?][Do roboty!] [*wzdych* Tak, kochanie...].
- Litości – szepnęła konsultantka, ukradkiem ocierając pot z czoła [Oczywiście- a potem pierdnęła i zwaliła się na kanapę. AŁtorko, suknia z takiego sklepu- jakakolwiek suknia- jest bardzo droga. Więc taka konsultantka choćby od trzech dni nie jadła i nie spała do potencjalnej klientki będzie się uśmiechała od ucha do ucha i będzie ją traktowała jak królową].
Zrobiło mi się jej żal, a w dodatku byłam już głodna [pewne rzeczy się nie zmieniają...]. Wyswobodziłam się ze zwojów tiulu i w samej haleczce oraz boso podeszłam do ostatniego rzędu wieszaków, nad którym wisiała ogromna przywieszka z napisem WYPRZEDAŻ [Nie znam się, ale czy salony mody ślubnej w ogóle mają wyprzedaże? To nie jest osiedlowy lumpeks, gdzie mogą mieć raz w miesiącu „wszystko po 2zł”]. Do tej pory, jakoś omijałyśmy ten rejon sklepu. Ostrożnie przesuwałam wieszaki, oglądając przecenione kreacje.
- To nasza zeszłoroczna kolekcja – konsultantka nie zostawiła mnie samej, - a raczej to co z niej zostało. Klientki przebrały co lepsze [Mistrzynio Sprzedaży ty moja!].
Wzięłam do ręki kremową, krótką sukienkę z delikatnej koronki. Prosta, skromna, zupełnie inna [ode mnie] od tych które mierzyłam. Od razu ją pokochałam.
- Mogę przymierzyć? – zapytałam.
Konsultantka z westchnieniem rezygnacji odebrała sukienkę ode mnie i pomogła wyjąć z foli. Rozpięła ekspres z tyłu [*zbyt męski, żeby znać się na ubraniach* Suknia z ekspresem do kawy? A robią spodnie z telewizorem?]. Założyłam strój na siebie, a gdy dziewczyna zapięła suwak, podeszłam do lustra. To było to czego szukałam. Króciutka, lekko mieniąca, mięciutka koronka [króciutka koronka? A cóż to za dziwo?] ściśle przylegała do mojego ciała, cudownie podkreślając figurę [opis sukni w opkach zaczyna przypominać jakąś wariację na temat kiepskiej pornografii dla kobiet – opisy się ciągną, aŁtorka stanowczo za bardzo się podnieca, a czytelnicy są zażenowani...]. Jeszcze nigdy nie czułam się tak wyjątkowo [Polemizowałabym]. Obróciłam się dookoła, podziwiając w lustrze swoje odbicie [„Lustereczko, powiedz przecie, kto jest... *TRRACH!* Ojej, pękło...”].
Nie należę do osób bardzo wysokich, ale niska też nie jestem – ot jak ja to mówię mam wzrost średni [kreatywność też masz w takim razie dość średnią], taki jak należy. Przy Doctorku może wyglądam jak kurdupel, ale to wina tego, że on jest trochę zbyt wysoki. Mój Doctorek… Chudzina z wiecznie nastroszoną fryzurą. Te jego ciemne włosy zawsze żyją swoim życiem i za żadne skarby świata nie chcą podporządkować się prawom grawitacji [czupryna Doktora ogłosiła niepodległość na wieść, o zbliżającym się ślubie]. Kocham tę jego czuprynkę i te jego śliczne, brązowe oczy, które zawsze wyglądają tak jakby się czemuś dziwił. I ten uśmiech. Jak on się bosko uśmiecha. Tak słodko, niewinnie [a zęby ścigają człowieka po całym pokoju]… Można oszaleć. Przez chwilę wyobraziłam sobie, że mój Doctorek stoi obok mnie i podziwia wybraną przeze mnie kreację. Już widziałam ten jego zachwyt. Mimowolnie posłałam uśmiech w stronę swojego lustrzanego sobowtóra i poprawiłam długie blond włosy, luźno opadające na moje ramiona. Jestem śliczna, cudna, boska. I to zmysłowe spojrzenie błękitnych oczu [kolejny dowód na moją teorię, że Baśka to kiepsko wykonany amalgamat Rose i River... Wygląd wzorowany na jednej, koncepcja trochę na drugiej, a pośrodku czarna dziura wsysająca każdą inteligentną myśl]… Ach, sama bym się w sobie zakochała, gdybym była facetem. Ten Doctorek to ma szczęście, że mnie spotkał.
Martha właśnie wróciła tachając kolejną, nieziemsko strojną suknię. Ledwie było ją widać zza stosów organtyny.
- Co ty masz na sobie? – na Marthę zawsze można liczyć. Nie zawiodła i tym razem. – Matko, jak ty wyglądasz? Zdejmuj to natychmiast!
- Owszem zdejmę – przytaknęłam uśmiechając się najpiękniej jak potrafiłam, - ale tylko po to, aby ją spakować i zapłacić. Właśnie wybrałam swoją suknię ślubną.
- Co? – oczy Marthy zrobiły się okrągłe, jak denka od filiżanek. Wyglądała strasznie głupio, ale nie zamierzałam jej o tym mówić. Niech dalej robi taki wytrzeszcz [… Jednak aŁtorka zastosowała jakieś novum. Połączyła topos Tej ZUej (cała paleta wad a mimo wszystko ma powodzenie) z toposem sWeEtAsHnEj przyjaciółeczki (istnieje tylko po to, by eskalować marysuistyczną zajebistość)].
Konsultantka z wyraźną ulgą na twarzy pospiesznie pomogła mi zdjąć sukienkę i abym się nie rozmyśliła pobiegła do kasy przyszykować paragon [ubrała go w najdroższe jedwabie i skropiła zapachami z dalekiej Arabii].
- Oszalałaś? – Martha podsunęła mi pod nos najnowsze cudo. – To jest kreacja dla ciebie, nie tamta szmata.
Wszystko we mnie się zagotowało. W końcu to mój ślub, a nie jej [piaskownica też jest twoja. A teraz pozwól nam zabrać nasze zabawki i sobie iść!]. Jeśli ona ma ochotę na takie bombiaste suknie to proszę bardzo, może sobie kupić nawet pięć. Ja chce tę jedną, jedyną.
- Chyba mnie nie zrozumiałaś Martho – starałam się zachować spokój. – To mój ślub i moja suknia. Chcę dokładnie tę, którą wybrałam.
- Ale ta jest ładniejsza – upierała się, rozpościerając przede mną zwoje materiału. Gdybym założyła coś takiego na siebie pewnie utonęłabym w powodzi falbanek [Zauważmy, że ta suknia tak sobie po prostu wisiała na wieszaku jak szmata a malutka sukieneczka z wyprzedaży była w pokrowcach].
- Dziękuję za pomoc – odebrałam od niej sukienkę i położyłam na oparciu fotela. – Jesteś nieoceniona, ale już dokonałam wyboru.
- Ale to nie wybór, to masakra…
- Kochana, nie biorę ślubu na Zamku Windsor [Nikt nie bierze ślubu na ślubu na Zamku Windsor! Jeśli już, to w Katedrze Cantenbury!] – przypomniałam. – To będzie ślub kosmiczny. Nie wydaje ci się, że w takim przypadku nie obowiązują mnie kanony najnowszej mody ślubnej?
Chyba wreszcie do niej dotarło [Ach, czyli Marta i cała reszta naprawdę o wszystkim wiedzą. Powód dla którego boCHaterka nie może zaprosić na ślub rodziców jest więc nadal nierozwiązany (oczywiście poza tym że jest MarySue i musi się jakoś staruszków pozbyć- całe szczęście, że tym razem bezkrwawo). A, i jeszcze jedno- właśnie zdradziłaś Doktora przed konsultantką. Brawo, Barbaro, nieodrodna córko Stirlitza]. Z żalem spojrzała na bufiaste cudo i zwiesiwszy smętnie głowę czekała w milczeniu, aż się ubiorę. Później razem poszłyśmy do kasy, gdzie zapłaciłam za moją sukienkę i co ważniejsza, po tej transakcji zostało mi jeszcze trochę funtów, które przeznaczyłam na zakup ślicznych, koronkowych, również kremowych, długich kozaczków [Białe kozaczki...], wiązanych z przodu. Buty najwyraźniej przypadły Marcie bardziej do gustu, gdyż nie zaprotestowała ani słowem [Jej też odebrało mowę z rozpaczy].
Po tych, jakże udanych zakupach, wróciłyśmy do domu, gdzie Martha, nadal naburmuszona na mnie, zamknęła się w swoim pokoju [czy w tym opku ktokolwiek zamierza zachowywać się zgodnie ze swoim deklarowanym wiekiem?], a ja po długiej kąpieli w wannie zrelaksowałam się i wypoczęłam. [Czyli wypoczęła już po wyjściu z ciepłej kąpieli? A w trakcie to co, rowy kopała?] Stałam teraz przy szafie i patrzyłam na mój nabytek. Jestem pewna, że spodoba się Doctorowi.
A właśnie Doctor… Dziś się z nim nie widziałam, bo moi koledzy w ramach wieczoru kawalerskiego postanowili zabrać go na zabawę. Nie wiem na jaką i wolę nawet o tym nie myśleć [mogę tylko zdradzić, że brali w niej udział: kapitan Jack Harkness, piętnaście litrów absyntu, zygońskie striptizerki, trzy pęta podwawelskiej i kret gwiazdonosy płci prawdopodobnie żeńskiej!]. Cała nadzieja w tym, że Doctor potrafi zachować umiar. Jakoś dziwnie było wyobrazić go sobie w pubie, pijącego piwo i śliniącego się na widok panienek wyskakujących z tortu [Chcę do mamy! T.T] [przypomina mi się inny wieczór kawalerski, w przyszłości Doktora... Tylko że wtedy to on wyskakiwał z tortu!]. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do niego i sprawdzić co robi, ale powstrzymałam się przed tym. Nie jestem wścibską paniusią, śledzącą każdy krok swego ukochanego. Zazdrość to zdrowe uczucie i całkiem normalne, ale oczywiście w pewnych, rozsądnych granicach.
Podeszłam do lustra i otworzywszy słoiczek nałożyłam na twarz upiększającą maseczkę z alg morskich. Jutro muszę wyglądać genialnie [znając ją, pewnie oznacza to, że chce brać ślub mając okulary na nosie...]. Po chwili całe moje oblicze było pokryte grubą warstwą papkowatej mazi w kolorze budyniu [Ale jakiego? Waniliowego, czekoladowego, pistacjowego, karmelowego... Budynie mają różne kolory! Gdyby to była konsystencja budyniu- to rozumiem. Ale kolory są różne i masz mi to natychmiast uściślić]. Zdjęłam szlafrok i położyłam się na łóżku [A nie mogła być ubrana podczas tych zabiegów bo...?]. Jak ja wytrzymam do jutra? Te emocje… Przymknęłam oczy pewna, że nie zasnę, a kiedy je otworzyłam zorientowałam się, że przespałam trzy godziny. Zegar znajdujący się na stoliku nocnym wskazywał właśnie godzinę dwudziestą czwartą, ale nie to było najdziwniejsze. Cały mój pokój zdawał się być wypełniony jakimś dziwnym, nienaturalnym światłem. Światło to spływało ze wszystkich stron, nawet z podłogi [Spływało z podłogi? Słowo, którego szukasz to „wypływało”!].
Podniosłam się z łóżka, mając dziwne przeczucie zagrożenia. Moje podróże z Doktorem wyczuliły mnie na takie momenty. Coś tu nie pasowało [Kiedy światło spływa z twej podłogi jakoby rozlane gluty to wiedz, że coś się dzieje!]. Podeszłam do okna i wyjrzałam na ulicę, jednak zamiast znajomego bloku naprzeciwko zobaczyłam pustą, czarną przestrzeń, poprzecinaną milionami jaśniejących smug. Co to takiego? Oderwałam się od okna i podbiegłam do drzwi oddzielających mnie od pokoju Marthy. Otworzyłam je z rozmachem i oto stanęłam oko w oko z… Dalek!!! Co on tutaj robi?[Nie odmienia się. A powinien] [WSZY-STKIE-GO NAJ-LEP-SZE-GO NA NO-WEJ DRO-DZE ŻY-CIA! - powiedział, machając książeczką na końcu przyssawki. CZY ZECH-CIA-ŁA-BY PA-NI PO-ROZ-MA-WIAĆ PRZEZ CHWI-LĘ O BO-GU?] [Johnny... wszystko w porządku?] [Oczywiście. Tak tylko staram się oddać ducha opka i jego szacunek dla źródła!]


A na koniec krótki apel:
Czytając ten rozdział doszłam do jednego, bardzo ważnego wniosku: nie wiem, jaką zbrodnie ci uczyniłam Doktorze, ale musiała być straszna i teraz się mścisz. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć tego, że zabierasz do TARDIS wszystkich, wszystkich którzy się napatoczą poza mną. I wiesz co? Rozumiem to. Nie wiem czym zawiniłam, ale przyjmuję karę z pokorą. Ale spójrz tylko. Tu koło mnie siedzi wcale fajny Johnny. On niewinny. Wygląda zupełnie dobrze, wstydzić się go nie trzeba. Nie je zbyt dużo. Nie ma ogromnej garderoby. Bez wahania i ochoczo pójdzie wszędzie, gdzie go poprowadzisz i będzie podziwiał, nie zaś narzekał. Inteligentny też jest, więc będzie ci pomagał. A przypuszczam, że jakbyś bardzo chciał to dla ciebie mógłby od czasu do czasu, na warunkach zaakceptowanych przez was obu przebrać się w kieckę (nie oszukujmy się, większość towarzyszy Doktora to jednak towarzyszki). Sam powiedz: czy to nie lepszy kompan niż ta wywłoka?
Do zobaczenia jutro, Doktorze. Mam nadzieję, że do tego czasu się namyślisz
Ithil

3 komentarze:

  1. "Pamiętajcie, my to czytamy nieobrobione... "
    i należy Wam się za to Krzyż Zasługi i Legia Honorowa vuv
    "oj, Doktor już wkrótce zacznie żałować że nie został na Gallifrey w charakterze doradcy Pani Prezydent Romany, czuję to..."
    *z bólem* a ja WIEM.
    "Ale nie powiem. Nie jestem brodaty"
    zapuszczaj brodę. natychmiast. po fakcie zgolisz.
    "Kocham tę jego czuprynkę i te jego śliczne, brązowe oczy, które zawsze wyglądają tak jakby się czemuś dziwił. I ten uśmiech. Jak on się bosko uśmiecha."
    ok, to, co teraz napiszę, będzie przyznaniem się do psychofanienia Davida - na bora, byłam pewna, że zaraz zacznie o jego piegach vuv
    a tak w ogóle ma zamiar wystroić się na ten ślub jak miła pani, żeby koledzy wiedzieli, co stracili?
    Dalek wprawił mnie w zachwyt niemożebny, może wywłokę zastrzeli. a pod apelem podpisuję się obiema łapami, przednimi i tylnymi. a teraz idę zbierać siły na jutro.
    siedząca i trzymająca się za głowę
    Nibi

    OdpowiedzUsuń
  2. "i należy Wam się za to Krzyż Zasługi i Legia Honorowa"
    Noo... z fałszywej skromności nie zaprzeczę ;)
    "zapuszczaj brodę. natychmiast. po fakcie zgolisz"
    Kiedy to drapie!
    "a tak w ogóle ma zamiar wystroić się na ten ślub jak miła pani, żeby koledzy wiedzieli, co stracili?"
    To by pasowało do jej poziomu emocjonalnej dojrzałości, czyż nie?
    "Dalek wprawił mnie w zachwyt niemożebny, może wywłokę zastrzeli."
    Ten tydzień będzie pełny niespodzianek...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Kiedy to drapie!"
    ale będziesz mógł się poczuć jak Główny Zły! ześlesz Basieńkę do jakiegoś miejsca, gdzie nie będzie stanowiła zagrożenia dla Doktora, pośmiejesz się mrocznie i zgolisz!

    OdpowiedzUsuń