wtorek, 11 września 2012

22.2 Susan de Pferd, czyli Krzyżak, Który Gapił Się Na Klacze

Buenas noches, kochani
Minął już wczorajszy szok po odkryciu koncepcji "Krzyżaków" z końskiej perspektywy? To dobrze, bo dziś będzie jeszcze fajniej, jeszcze dziwniej, jeszcze zboczeniej (od teraz istnieje takie słowo) i jeszcze bardziej nerdowato! Dziś bowiem odkryjemy końsko-ludzkie porno (sic!), dowiemy się ile lat ma Suzan i dlaczego to kluczowe dla akcji a poza tym... a poza tym czeka nas ujeżdżanie Suzan i uwierzcie mi, że jeśli w ogóle chcecie to przeżyć, to tylko z nami.
Do przeczytania jutro! Kiedyś opowiecie nam jak było ^^

Adres blogaska: http://suzan.blog4u.pl/archiwum-2010-8.html
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist 


Rozdział II
Człowiek moim przyjacielem…
[Tak, a Jezus moim panem...]

Tętent końskich kopyt odbił się echem o ściany bramy prowadzącej na przestronny dziedziniec zamkowy. Rotgier zeskoczył z fryza i chwycił u pyska białą klacz za prowizoryczny kantar sporządzony z powroza
[czyli że chwycił ją za powróz. Nie mam pojęcia, co to jest kantar, jeszcze w żadnej książce ta wiedza nie była mi potrzebna i nie będę się tego uczył teraz!]. W jej oczach kryło się lekkie przerażenie, ale również niebywały spokój [ergo: jednym okiem zezowała inaczej, drugim inaczej. Innego wyjścia nie widzę...], tak, iż ten, kto w nie spojrzał nie mógł uwierzyć, iż koń ten odzwyczajony od jazdy wierzchem i wychowany na konia bojowego, który zdolny byłby do tego żeby nawet zabić.
- No to teraz się zabawimy… - mruknął uśmiechając się dziarsko. – Krist!
[oO Ej, ja tylko żartowałam z tym Chrystusem!] Przynieś no moje ostrogi! – Skinął na swojego giermka, który zaraz też się skłonił i odszedł w stronę stajen.

* * *

Ponad pałac szczytnijski
[po pierwsze – szczycieński. Po drugie – pałac? W SZCZYTNIE? Następnym razem usłyszymy o Uniwersytecie Pasymskim i drapaczach chmur w Spychowie...] wzbiło się głośne rżenie, oraz rechot gapiów. Kolejny ze stajennych został przeciągnięty przez dziedziniec. Już piąty… [Ok, to ewidentne: aŁtorka oglądała „Mustanga z Dzikiej Doliny”. Ale jeśli Rotgier okiełzna to bydle strzelając w powietrze z rewolweru to nie zdzierżę]
- Na co taki wariat? - Komtur de L
ӧwe zwrócił się do Rotgiera. – Taka na dłuższe dystanse na pewno się nie nada…
- Za wiele nie straciłem ojcze… - Rotgier uśmiechnął się w dziwny sposób. – Trzydzieści pięć grzywien za konia szlachetnej krwi? Pół darmo…
[jestem pod wrażeniem języka, którego aŁtorka każe używać swoim bohaterom. Czy to gwara? Czy stylizacja na „staropolski”? A może ktoś tu nie ma pojęcia, o czym pisze? Być może nie dowiemy się nigdy...]
- Miast tłumaczyć się przede mną zrób coś z tym szaleńcem póki całej służby nam nie pozabija…
Młodemu zakonnikowi przerwał kolejny atak śmiechu zebranych. Następny pachołek został ściągnięty z dziedzińca zamkowego. Klacz zaczęła się przechodzić dumnym kłusem raz po raz strasząc któregoś z gapiów i patrząc na wszystkich z pogardą, jak by chciała powiedzieć „Jak śmieliście? Nędzne istoty!”
[AŁtorko, naprawdę, DZIĘKUJĘ ci, że tak dbasz, żebym nie zapomniała tej sceny z filmu ale wiesz: jak będę chciała ja sobie przypomnieć, to po prostu obejrzę „Mustanga z Dzikiej Doliny” jeszcze raz. Nie potrzebuję twoich -cokolwiek drętwych- opisów]. Po chwili jednak zatrzymała wzrok na młodym komturze. Przymknęła oczy i stanęła bez ruchu. Długa grzywka spadła jej na lewe oko przysłaniając je niemalże całkiem.
- Ani mi się warz!
[Czy ważą się warzyć kłopoty? *hic*] - Zawołał nagle Rotgier w stronę pachołka zbliżającego się do klaczy z powrozem.
Po chwili jednak sam zeskoczył z murku i zaczął powoli podchodzić do białego araba. Suzan lekko odchyliła uszy niepewnie się cofając. Jednak było w nim coś, co kazało jej stać w miejscu i nie czynić temu dziwnemu zakonnikowi żadnej krzywdy. Schyliła lekko łeb rozdymając chrapy i strzygąc nieufnie uszami. Komtur pewnie złapał klacz za powróz i pogładził po łbie
[Ten powróz?].
- Osiodłać ją! – Rozkazał w końcu lustrując każdy szczegół jej ciała
[… Panie Walker? Zechciałby pan?].
A więc, te same długie nogi, szczupakowata sylwetka i wklęsłe czoło, no i oczy… Czarne… bystre… tajemnicze… przenikliwe…
[Jest mi coraz bardziej nieswojo... Rotgier! Łapki na zbroję i to tak, żebym je widział!]
Suzan poczuła nagle, jak na jej grzbiet spada ciężar. Skuliła uszy zarzucając łbem, ale wystarczyło tylko jedno, ciche, uspokajające słowo Rotgiera, aby mu zaufała
[To się nazywa łatwa kobyła...].
- Dziwny z ciebie człowiek, ale cię lubię… - mruknęła cicho, odchylając uszy lekko do tyłu.
Zakonnik uśmiechnął się i oparł o siodło
[czy on ją usłyszał? Czy Suzan jest jedynym gadającym koniem? Czy inne zwierzęta też mówią? CZY COŚ TU BĘDZIE MIAŁO SENS?!]. Po chwili przerzucił założone przedtem wodze przez jej łeb. Suzan zaczęła się niecierpliwie obracać trącając go raz po raz łbem po plecach. W końcu jednak wskoczył jej na grzbiet [Serio, może oglądałam zbyt dużo złego porno, ale dla mnie to brzmi dość... erotycznie. I BARDZO mnie to niepokoi]. Klacz jak by na to czekała. Nim Rotgier zdążył pewnie ją dosiąść ona już wyskoczyła w przód zwalając go z siodła i z naigrywającym się spojrzeniem poczęła okrążać go dumnym kłusem jak by zachęcając do tej jakże miłej zabawy na jej grzbiecie [czy ona z nim...flirtuje?]. Młody komtur uśmiechnął się w dziwny sposób [Co znaczy „dziwnie”? Jak facet w brudnym płaszczu gapiący się na plac zabaw pełen przedszkolaków? Jak Japończyk, który odkrył nowy gatunek porno?]. Zaraz też zaczął biec obok niej i gdy był w dostatecznej odległości wskoczył na jej grzbiet ściągając wodze. Klacz tylko raz wyskoczyła [PUF! Surprise sex change!] zdezorientowany w górę. Zaraz też ruszyła energicznym galopem trącana ostrogami. Uwierało ją trochę siodło gdyż nie była przyzwyczajona do jazdy wierzchem. Tłum rozstąpił się dając im drogę [w prezencie. Była owinięta w różową wstążkę z kokardą]. Suzan nie zwalniała galopu czując wiatr w grzywie. Otworzyła tylko pysk chrapiąc nozdrzami. Pióra jej grzywy rozwiały się w szalonym galopie [zaraz po tym jak gadzie łuski jej skóry zalśniły w słońcu], a ogon charakterystycznie dla koni rasy arabskiej był uniesiony. Energicznym galopem przecięła polną drogę łowiąc nozdrzami słodki zapach rzepaku [ach, więc to, jak pachnie moja głowa po szamponie rzepakowym to słodycz? Byłam pewna, że to smród...], który mijała, po czym skręciła, skierowana wodzą na sporą polanę na skraju lasu [polany są W lesie] [a mnie zastanawia gdzie, pomiędzy lasem, a „pałacem”, podziało się Szczytno]. Nie wiedziała dlaczego to robi… Dlaczego uległa temu młodemu krzyżakowi [jest mi BARDZO nieswojo]… Nie raz słyszała na dworze swojego poprzedniego pana [„Nie ulegaj Krzyżakom! Sponiewierają cię i zostawią! Wszyscy Krzyżacy są tacy sami!”], który mimo wszystko był polskim szlachcicem, że nie można im ufać… Ale czy każdy z nich taki jest? Być może on będzie wyjątkiem [wyjątkiem? Wyjątkiem od czego? Nie można po prostu rzucić hasła „Krzyżacy” i zakładać, że czytelnik wszystko wie. Zresztą, w świecie w którym konie tak sobie gadają, Krzyżacy mogą być przecież niegodni zaufania z kompletnie innych powodów, niż twierdzi nasza historia]… Zwróciła gwałtownie ściągnięta wodzą i zatrzymała się dając tym dowód swojego doskonałego wyszkolenia [Właściwie to dała dowód, że jest na poziomie całkiem przeciętnego kucyka na którym jeżdżą dzieci na jarmarku].
Szumiało mu jeszcze trochę w głowie po szaleńczym galopie. Zaraz też zeskoczył z jej grzbietu wzdychając cicho. Suzi
[Jaka Suzi? Wystrzałowa Suzi? Znana też jako „O Chryste, to ona, uciekajcie!”?] [Johnny, odłóż pana Simona Greena na miejsce...] [Nie! W moim życiu jest jeszcze miejsce na prawdziwą literaturę!] nastawiła delikatnie uszy, po czym schyliła się i zaczęła zbierać, co najlepsze źdźbła trawy [Mówiłam już, że koński pysk nie działa w ten sposób, prawda?]. Po chwili jednak ponownie dosiadł jej grzbietu i ruszył lekkim kłusem w stronę zamku.
Wjechał lekkim galopem na dziedziniec. Ku zdziwieniu obserwatorów zmagań z koniem, klacz reagowała na każdą pomoc jeździecką
[KOMENDĘ. Ja wiem, że to poprawny termin, ale naprawdę nie wiem, jak niby pomaga jej obecność ciężkiego faceta w zbroi...]. Rotgier zeskoczył z siodła obejmując arabczyka [kiedy się przesiadł na innego konia?] za kłąb [Innymi słowy- przytulił mu się do tyłka. Widzę, że Rotgier jest prawdziwym koneserem koni!] [Proszę, nie każ mi o tym myśleć!], po czym uśmiechnął się .
- Hej wy tam! Zabrać konia i zająć się nim należycie… - zawołał w stronę stajennych.
Zaraz też podeszli do niej pachołkowie chwytając za wodze, po czym odprowadzili do stajni przedtem zdejmując jej cały rynsztunek jeździecki. Po chwili klacz stała w przydzielonym jej boksie. Rozejrzała się z zaciekawieniem łowiąc chrapami obce zapachy oraz przyglądając się innym koniom.
- Ktoście? – Zapytał sąsiad z prawej strony, kary, masywny ogier szlachetnej półkrwi
[wszystko ładnie-pięknie – terminologia, bajery... ale konie rasy hanowerskiej zaczęło się hodować w osiemnastym wieku, a szlachetne półkrwi – od połowy dwudziestego. Więc, fail, aŁtorko. Fail jak się patrzy] lustrując każdy szczegół ciała nowej. – Bo na konia rasy fryzyjskiej, hanowerskiej czy szlachetnej półkrwi [aŁtoreczka po raz kolejny udowadnia, że zna się na koniach. Czytelnicy tymczasem nie mają pojęcia, o czym mowa...] mi nie wyglądacie… [Hurra. Wszystkie konie gadają, i to w parzystokopytnej interlingwie. I o cóż to pyta niemiecki koń w pierwszej kolejności? O rasę nowej koleżanki. Aluzja historyczna? Nieeee...]
Suzan skłoniła delikatnie łeb po czy uśmiechnęła się lekko.
- Bo w istocie nie jestem ani jednym ani drugim
[ani nawet trzecim]… Jestem arabem… Zwą mnie Suzan… [„Ale na pierwsze mam Mary”]
- Proszę, proszę… Od kiedy to braciszków szczytnijskich stać na takiego rumaka? – Wtrąciła jedna z klaczy.
- Brat Rotgier zakupił mnie za trzydzieści pięć grzywien… - mruknęła siwka robiąc dziwną minę.
- Co z tobą nie tak, że tak tanio cię sprzedano? – Zapytał w końcu karosz odchylając delikatnie uszu
[Wcześniej nadstawił ich w zainteresowaniu, że w stajni pojawiła się nowa kobyła i to zgrabna. A tu się okazuje, że z defektami... Nie pokryje...].
- Moja natura… - klacz przymrużyła oczy rozdymając lekko chrapy i odchylając uszy. – Wprawdzie nikogo nie zabiłam… jeszcze… ale nikt nie mógł dać sobie ze mną rady…
[Udowodnij a nie gadasz. Rotgierowi się oddałaś jak pierwsza-lepsza!]
- Skąd pochodzicie?
- Z pod Duńskich panów
[…moja nieswojość osiąga poziom krytyczny]… Od królowej Małgorzaty, skąd przewieziono mnie, gdy miałam rok do Prus, tutaj do Szczytna [i potem z tego Szczytna sprzedano cię polskiemu rycerzowi? Jestem bardzo wierzącą wiewiórką...]… Mojego młodszego brata Dymitra [jakie duńskie imię...] zakupił jeden z krzyżackich komturów… Ja miałam pozostać, ale dano za mnie tyle złota ile sama ważyłam…
- Ile macie lat?
- W czerwcu tego roku skończę trzy roki…
[DAM DAM DAAAAM!]

2 komentarze:

  1. ...
    Oficjalnie ogłaszam, że to ma tyle samo sensu, ile ma doszukiwanie się hetero w Gilgameshu z F/Z. Czyli nic.
    Za to Wy odwalacie świetną robotę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodane rok temu, ale co tam, zawsze warto coś napisać, tym bardziej, że komentarzy (nie wiedzieć czemu) za wiele nie ma. Ogólnie analizy są dość zabawne i wyciągają wiele "tforuf", które warto wybebeszyć, ale jeśli czegoś nie wiecie (albo tylko Wam się wydaje, że wiecie), lepiej zostawić niż się kompromitować. Przykładowo:
    "[KOMENDĘ. Ja wiem, że to poprawny termin, ale naprawdę nie wiem, jak niby pomaga jej obecność ciężkiego faceta w zbroi...]"
    I znowuż wychodzi przekonanie, że jazda konna to siedzenie sobie i dawanie się wozić. Otóż nie. Koniem trzeba kierować, trzeba działać łydkami, dosiadem i wodzami. To są właśnie pomoce jeździeckie i owszem, to całkowicie poprawny termin. A skoro to wiecie, po co się tego czepiać?
    "za kłąb [Innymi słowy- przytulił mu się do tyłka.]"
    Przepraszam, ale czy wiesz, gdzie koń ma kłąb? To to miejsce, gdzie szyja przechodzi w grzbiet. "Tyłek" konia to zad.
    Przepraszam, jeśli wyszło, jakbym na Was "naskoczyła", ale kiedy ktoś dotyka bliskiego mi tematu, jestem gotowa gryźć ;)

    OdpowiedzUsuń