środa, 8 lutego 2012

14.5 Banalość, sztampa i nielogiczność zła, czyli więcej sztuki, a mniej treści


Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy!
W dzisiejszej analizie dzieją się rzeczy niezwykłe. Mianowicie boCHaterka NIE pokonuje swojego ojczulka jedną ręką jak Mary Sue przystało, tylko miota się nad nim i monologuje wewnętrznie, jakby chciała załapać się do teatru "Globe". Do tego wszystkiego jesteśmy uraczeni flashback, Ithil i ja cytujemy klasykę, a ponadto wszystko kończy się w sposób, którego rozwiązania nie domyśli się chyba tylko zdechła wydra. W dodatku niezbyt inteligentna.
Miłego czytania!
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist
 
ROZDZIAŁ 5: Bezwzględność

Ależ ja cie nie nienawidzę. Jesteś dla mnie po prostu nikim, Eireen. [Skoro jest nikim to czemu jej nienawidzisz?]
Nie rozumiałam ludzi i chyba nigdy ich tak naprawdę nie zrozumiem [A pokaż mi kogoś, kto rozumie nasz dziwny gatunek...]. Byli dla mnie jednocześnie kimś bliskim i dalekim. Potrzebowałam ich obecności, a uciekałam przed dotykiem, słowami. Może po prostu się bałam? [Może po prostu masz jakieś zapóźnienie rozwojowe? Albo zwyczajnie nie lubisz, jak ktoś narusza twoją strefę osobistą?]
Nie potrafiłam już zliczyć ile to mam blizn po tych, którym zaufałam [Gdyby ludzie, których obdarzam zaufaniem cięgiem mnie bili to też bym szybko przestała ufać komukolwiek i ogólnie znielubiłabym ludzi- nie ma w tym nic tajemniczego]. Powoli odsuwałam się od innych, tworząc wokół siebie niewidzialną barierę. Bezwiednie skoczyłam do studni, z której już nikt mnie nie wyciągnie ["Topi się, kto bierze żonę! Niech się stopi, niech się spali, byle ładnie grajcy grali!"] [Ty... Cytujesz Wyspiańskiego? Oo] [Grechutę, ale rozumiem reakcję...]. Bo nie mam nikogo, kto mógłby mnie wyciągnąć; wszyscy się ode mnie odwrócili, a to tylko i wyłącznie moja wina [biorąc pod uwagę, jak potraktowałaś swoją jedyną przyjaciółkę w rozdziale drugim? TAK!]. Teraz moje słowa stały się prawdą, a czyny wreszcie o sobie przypomniały, przez co będę musiała się liczyć z konsekwencjami [Rany, co za egzaltowany bełkot...]. Nie poradzę sobie, wiem to. Zostałam nauczona braku pokory, nie umiem okazać skruchy [zawsze uważałem, że pokora jest wadą, ale trzeba mieć świadomość własnych ograniczeń. Na przykład logicznych. Albo językowych].
Rozwydrzona gówniara, która myśli, że ma ze mną szanse.
Może wreszcie czas dorosnąć? [Może trzeba się było zastanowić ZANIM przystałaś do Voldemorta, bez powodu zraniłaś swoją przyjaciółkę w naprawdę obrzydliwy sposób i podjęłaś próbę morderstwa?] Nauczyć się, co to jest uczucie. Ale jak? Jakim sposobem mam umieć coś, czego nigdy nie zobaczyłam w pełni? [*pokolenia ludzi- od tego, który wynalazł ogień i pięściak po tego, który wymyślił Boga- spojrzały na boCHaterkę ponuro*] Nikt nigdy nic mi nie uświadomił. [Wait, czyli, że ciągle nosisz tą samą pieluchę co cie w nią zawinęli przy porodzie i drzesz ryja jak chcesz kaszkę?!] Niczego. Była jedynie babcia... jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć najważniejszych rzeczy, które chciała mi przekazać. [Czyli, że jednak ktoś ci uświadamiał, tylko, że byłaś zbyt tępa żeby załapać]
Wszystkie wspomnienia powinny kiedyś wyblaknąć. Mi zostały tylko te, które od zawsze chciałam wyrzucić z pamięci [wiesz, wiem, że to raczej nieetyczne i w ogóle... Ale myślałaś o zaklęciach zmieniających pamięć? Wiemy, że takowe istnieją. Jeśli tak bardzo nie lubisz swoich wspomnień, pozbądź się ich. JA wiem, że to zły pomysł, ale TY jesteś smarkulą, która pyskuje Voldemortowi i której wydaje się, że Dumbledore jest niegroźny – a to nie są dowody mądrości...].
Chciałabym… sama nie wiem, czego [Jak my wszystkie, słonko xD]. Wreszcie dowiedzieć się prawdy. Nie, nie o innych tylko o sobie. Powinnam chyba zacząć od tego, kim ja jestem… Jestem osobą. Osobą… i tylko nią. [Głębokie!] [Bełkotliwe!]
Jak kwiat, który dawno zwiędł [kwiatY zwiĘdły. Kwiat zwiĄdł. Ech, a ja cię chwaliłem, że błędów masz mało, aŁtorko!]. Z braku jakichkolwiek emocji, poza czystą nienawiścią i gniewem, stałam się marnym odzwierciedleniem człowieka. To dziwne, że dopiero teraz sobie to uświadomiłam. Byłam głupia, tchórzliwa, bałam się świata, ludzi, nawet siebie, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Może czas pokonać strach? Na pewno. Nie chcę jednak stracić tego, czego się dotychczas nauczyłam – bycia silną, niezależną [Nie byłaś ani silna ani niezależna więc, że tak powiem, shit happens] [Chcę tylko nadmienić, że właśnie skończyło się ponad pół strony worda nie wnoszące NIC do fabuły i nie spełniające żadnej innej funkcji].
- Może i na początku miałam taką nadzieję – powiedziałam półszeptem, choć Carl zapewnie i tak mnie usłyszał [Zaraz, czyli ona tę całą głębię emocjonalną wypruwa z siebie dalej stojąc przed nim z różdżką?! Nie znudziło im się? Ręka jej nie zdrętwiała?] [całe życia stanęło jej przed oczami!]. – Ale teraz… no cóż, mam wrażenie, że niepotrzebnie się trudziłam – wysyczałam, spoglądając mu z pogardą w oczy. – Nie jesteś godzien mojego czasu.
Sandman zaśmiał się, czego ani trochę nie rozumiałam. Uważał się za lepszego, może i miał powody. Był dorosły, z wielkim bagażem doświadczeń, znał zaklęcia, o których ja najprawdopodobniej nie miałam pojęcia [Czyli istnieje duża szansa, że nam ubije smarkulę? Yay!]. Jednakże i tak nie zamierzałam się poddawać. Kiedyś sobie to obiecałam; że nigdy, przenigdy nie zwątpię w siebie, chociażby moja przegrana byłaby całkowicie pewna [godne podziwu. Gdyby nie było kompletnie KRETYŃSKIE i samobójcze, rzecz jasna]. Otwarta kpina ze strony ojca nie była wystarczająca, bym wzniosła białą flagę. [„Gdzie oni są?! Gdzie wszyscy moi przyjaciele ...ele ...ele ...ele ...ele?!”]
Było późno w nocy. [Nie, proszę! Tylko nie kolejna retrospekcja okraszona przemyśleniami i jakże refleksyjnymi refleksjami podczas trzymania ojca (z którego zresztą też jest niezła ciapa, skoro jej jeszcze nie rozbroił) „na muszce”!] [Prośba oddalona!] Moje jedwabiste włosy rozwiewał przyjemny, ciepły wiatr. Latem zawsze przebywałam na dworze, gdy nie mogłam spać [Czyli... spacerowała po ogrodzie aż nie zasnęła, a potem lunatykujac docierała do łóżka?]. Cichy szum liści, uśpione miasto, a do tego gwiazdy i księżyc, oświetlające granatowy nieboskłon... zawsze w jakiś sposób mnie uspokajały, pozwalały się wyciszyć po ciężkim dniu.
Miałam dziewięć lat, choć wiedziałam o życiu więcej, niż ktokolwiek inny [*pusty śmiech*]. Dziwne, prawda? Doświadczenie, które nazbierało się u mnie za młodu z czasem zanikło. Odłożyłam je na półkę, by później chwalić się nim przed innymi, a ono powoli pokrywało się warstwą kurzu, aż w końcu całkowicie o nim zapomniałam [Doświadczenie z definicji jest czymś co się po prostu ma- i nie da się go stracić] [Chyba, że zaatakuje ją potwór, który ma moc Wyssanie Poziomu. Wtedy może być źle...].
Poczułam na ramieniu delikatnie położoną dłoń babci, a po chwili usłyszałam jej kojący głos:
- Czemu nie śpisz, kochanie? – rzekła, siadając obok mnie na ławce.
- Nie jestem jeszcze śpiąca – powiedziałam i zeskoczyłam z ławki, podbiegając do krzewu róży. Zerwałam z niej jeden, największy kwiat i wróciłam do babci. Przytuliłam się do jej piersi [raniąc ją kolcami dopiero co zerwanego kwiatu], zauważając, że bacznie obserwuje moje ruchy. Nic sobie z tego nie robiłam, jako mała dziewczynka kochałam być w centrum uwagi innych, chwalić się tym, co potrafię [I tak ci już zostało...].
Poczułam jak Evangeline przykrywa mnie kocem, po czym zaczyna głaskać po głowie. Uśmiechnęłam się, lecz moja uwaga wciąż była skupiona na róży. Nagle jej płatki powoli się rozchyliły, a ja wybuchłam śmiechem [hej, to jest... niezłe. Ciekawe, jak długo się to utrzyma?].
- Piękne, prawda?
- Kocham magię – rzekłam, delikatnie dotykając czerwonych płatków kwiatu, jak gdybym bała się, iż zaraz rozpadną się w drobny mak. – On powiedział, że im wcześniej zacznę uczyć się magii, tym więcej będę umieć później, gdy będę duża… chciałabym być już duża.
Zerknęłam na babcie, której brwi się zbiegły tworząc jedną linię. Na jej czole pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek.
- Kim jest on? [Wymyślonym przyjacielem, oczywiście!] Dlaczego tak często o nim mówisz?
- Już ci mówiłam – rzuciłam, siadając obok. Udałam obrażoną, wywołując grymas na twarzy. Evangeline jednak cały czas była poważna. – Powiedział, że jeśli komuś o nim powiem, to on zniknie [a wspominanie o jakimś enigmatycznym „nim“ bardzo często nie jest opowiadaniem ponieważ?...]. A ja nie chcę, żeby zniknął… - zamyśliłam się przez chwilę, spuszczając głowę. – Dużo mi opowiadał o magii [„I'm the angel of magic! Come to the angel of magic!”]- tej która ma największą moc. Lubię o niej dużo wiedzieć, ale podobno trzeba być bardzo silnym, by się jej uczyć…
- Nie powinnaś sobie zaprzątać tym głowy, Eireen – rzekła babcia, przywołując mnie gestem dłoni. Usiadłam na kolanach staruszki, zarzucając ręce na jej szyję. – Na pewno wszystko Ci się tylko śniło. Powinnaś o tym zapomnieć.[doskonały sposób na rozwiązywanie problemów, babciu Eireen! A gdzie trzymasz piasek do chowania w nim głowy?]
- Ale ja nie chcę… sama mówiłaś, babciu, że magia jest dobra i potrzebna. A teraz chcesz żebym o niej zapomniała?
- Jesteś zbyt mądra, wiesz? [Nie, nie jest] – uśmiechnęła się. –Ale nie każda magia jest dobra. Jest i taka, która sprawia, że ludzie cierpią.
- A jeśli cierpienie przyniesie później dobro?
- Cierpienie jest złe, nigdy nie stanie się dobre. [Jezus patrzy na ciebie, aŁtorko! PATRZY I OSĄDZA!]
- Ale… - ponownie się zamyśliłam, przypominając sobie pewne słowa. – Przecież nie ma czegoś takiego jak dobro i zło. Na świecie istnieje tylko władza i potęga, a ci, którzy tego nie rozumieją są bardzo słabi [i w tym momencie babcia powinna sprawić smarkuli porządny opieprz!] [aŁtorko, czy muszę ci przypominać, że to słowa ZŁOCZYŃCY. Który się MYLI, ponieważ jest złoczyńcą! Czytaj ze zrozumieniem intencji autora!]– powiedziałam, sprawiając, że róża, którą trzymałam w dłoni stała się czarna, by po chwili się spopielić. Resztki kwiatu poleciały w górę wraz z wiejącym wiatrem.[tyle względem piękna i szacunku dla rzeczy dobrych i ładnych] – A ja chcę być silna, babciu i nigdy się nie poddam. Obiecuję – powiedziałam i zeszłam z kolan staruszki na zimną trawę. – Idę spać, dobranoc.
- Dobranoc, Eireen.[„Beznadziejny przypadku ty“] [Przy okazji – ta scena nijak się ma do reszty rozdziału. Waszego czasu nie obejmuje refundacja...]
Moja twarz pozostała bez wyrazu, choć czułam zupełnie co innego. Może gdyby Evangeline wtedy zareagowała, to teraz byłabym kimś innym? [Pewnie, zwalaj na innych] Siedziałabym w Hogwarcie, wśród reszty, normalnych uczniów. Ale nie, ja zawsze musiałam słuchać tego, czego nie powinnam. Nie żałuję jednak, bo czarna magia nadal mnie fascynuje i zapewne nigdy nie przestanie [okej, spróbujmy jeszcze raz. Gotowa? ZŁO jest NIEdobre, NIEfajne i NIEseksowne. Ergo, nie powinno się do zła dążyć. A czarna magia jest ZŁA z samego założenia. Dociera?!] [„NIEseksowne“?] [Aj tam, czepiasz się...].
- Nie jesteś zbyt pewna siebie? – zapytał Carl, wciąż żałośnie się śmiejąc. – Przyzwyczaj się do tego, że to ja tu panuje, ja jestem silniejszy i ja wyjdę stąd żywy.
Miałam dość. To był mój ojciec, dorosły mężczyzna, a zachowywał się jak dzieciak, któremu ktoś kupił zabawkę, jakiej nikt inny nie ma [powiedziała osoba, która odkąd weszła przeprowadziła trzy osobne wewnętrzne monologi. Kurczę, gdyby ten jej ojciec był chociaż w połowie tak kompetentym złoczyńcą jak kret ryjący w ogródku, już dawno zrobiłby sobie skakankę z jej wnętrzności!]. A co z tego, że posiada ową zabawkę, skoro zaraz może ją zniszczyć lub stracić?
Machnęłam różdżką, a Alice odleciała w tył, uderzając o ścianę. Straciła przytomność, a ja, celując tym razem w Carla, wymruczałam formułkę fervendo* [w świecie Pottera zaklęcia nie mają formułek. Mówisz tylko nazwę zaklęcia i wykonujesz odpowiedni gest. Zawsze tak działało!]. Mężczyzna nie zdołał się obronić, padł na ziemię, zaczynając sam siebie dusić. Miotał się po podłodze, próbując znów przejąć władzę nad rękami.
Uśmiechnęłam się tryumfalnie, mając zamiar jeszcze trochę go pomęczyć [Nasza boCHaterka, panie i panowie!].
- Więc… przechodząc do rzeczy [Gotowa?] [Gotowa!] [No to razem!] [NIE ZACZYNA SIĘ ZDANIA OD WIĘC!] – powiedziałam, bawiąc się różdżkę. – Dlaczego zabiłeś moją matkę? Odpowiadaj! – warknęłam, gdy ten zastygł w miejscu, nadal milcząc. Walczył, widziałam to. Różdżką nie mógł sobie pomóc, bo ta leżała w kącie salonu. Nie miał jednak szans, to było jedno z moich najsilniejszych zaklęć [A co w tym czasie robi Alice? Siedzi i się gapi? Wypiera zdarzenia z umysłu? Poszła zrobić herbatę?].
Zauważyłam, że Carl napiął mięśnie rąk, powstrzymując je chwilowa od zaciśnięcia się na krtani
- N-nigdy – wycharczał, najwyraźniej wciąż z trudem łapiąc oddech. – I tak m-mnie zabijesz [No to co ci zależy?].
- Fakt. Ale czasami warto powiedzieć prawdę, chociażby po to, by nie umierać w bólach… Ale skoro nie chcesz… crucio! [ależ proszę, torturuj faceta! Pokaż, jaka jesteś moralnie lepsza i że zasługujesz na sympatię czytelników!]
Połączone zaklęcia sprawiały mu niewyobrażalny ból. Nie mógł złapać oddechu, więc z jego ust nie wyleciał ani jeden dźwięk. Zaczął pluć krwią, więc odsunęłam się z odrazą.
- Dobrze, bardzo dobrze – mruknęłam po chwili, cofając zaklęcia [oba? Bardzo mądre i na pewno nie ugryzie cię w tyłek... NOT!]. Uklękłam obok Carla, który nie miał siły wykonać ani jednego ruchu. – Dlaczego zabiłeś moją matkę? – powtórzyłam pytanie.
Mężczyzna nie poruszył ustami, lecz zauważyłam jak wzrokiem szuka swojej różdżki.
- Tego wypatrujesz, tak? – wskazałam na magiczny patyk [ten „patyk“ to broń masowego rażenia ze rdzeniem zrobionym z jakiegoś elementu mistycznego stworzenia. To tak, jakbyś bombę atomową nazwała granatem!] leżący pod ścianą. -Reducto!
Zauważyłam grymas na twarzy ojca, lecz ten nadal się nie ruszył. Zadałam kolejną falę bólu, choć i ta nie zmusiła go do mówienia. Prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie to, dlaczego zamordował poprzednią żonę. Szukałam wymówki, by jeszcze raz usłyszeć jego krzyk, ból, nienawiść kryjącą siew oczach [i tym sposobem boCHaterka utraciła resztkę ledwo zrozumiałej motywacji. Yay!].
Czasami sama sobą się brzydzę [Ja tobą bardziej, uwierz] [To ja też się dołączę!].
Zachowałam jednak spokój. Podniosłam się na nogi, obracając się do mężczyzny tyłem [Gryzienie w tyłek za trzy...dwa...jeden...]. W tym samym momencie poczułam ból na plecach. Obróciłam się z rozmachem [a także z emfazą i należytym wyczuciem dramatyzmu!], widząc, podły uśmiech na twarzy Carla. Syknęłam z bólu, usiłując powstrzymać się od upadku. Z mojego brzucha wystawał ostry koniec noża, wbitego w plecy. Mój nóż, który był nasączony jadem bazyliszka [bo taki zwykły nie byłby dość TRU]. Szybkim ruchem wyjęłam go z ciała, lecz już zaczęłam odczuwałam przemęczenie, senność [nóż wbity w PLECY? Gratuluję zręczności...].
- Jest ciekawie, prawda? [nieszczególnie, ale próbuj dalej] –powiedział Carl, który powoli podnosił się z podłogi. Udawał, bym myślała, że jestem już bezpieczna, a tymczasem on miał już gotowy [szczwany] plan.– Już na samym początku zauważyłem, ze masz ten nóż. Ukryty w bucie – stare, ale sprytne [Ok. Raz – zatruty nóż tak blisko skóry – zły pomysł. Dwa – jak można nie poczuć, że ktoś wyjmuje ci nóż z buta? Trzy – facet jest dobry, skoro przeszedł od plucia krwią do mordowania w kilkanaście sekund!]. Wybrałaś tylko nie ten rodzaj trucizny [czemu? Co jest nie tak w najsilniejszej truciźnie świata?] [Może ma niewłaściwy odcień zieleni?...].
Złapałam się za głowę, poczułam jak ojciec podchodzi do mnie, wyjmując mi z ręki różdżkę. Już nawet nie miałam sił go powstrzymać. Usłyszałam, że coś do mnie mówi. Po chwili znów się zaśmiał, a mi pociemniało przed oczami. Chwiałam się na nogach, aż w końcu poczułam jak niewidzialna siła popchnęła mnie do tyłu. Wyleciałam przez okno, a kilka jego odłamków wbiło mi się w ciało, nasilając ból. Uderzyłam o drzewo, miałam wrażenie, że za kilka sekund rozerwie mi czaszkę. [a powinno ci rozerwać kręgosłup...]
Za kilka sekund będę martwa [*otwiera butelkę szampana*].
I nic więcej nie zobaczę. Otoczy mnie bezgraniczna czerń i tylko ona będzie mi towarzyszyć. Już zawsze.
Przed oczami pojawiła mi się znajoma twarz. Ruth. Powinnam ją przeprosić. Może i by mi nie wybaczyła, choć tak tego pragnę. Tyle wspólnie spędzonych chwil, czas dzieciństwa, który już dawno minął [tak, zwłaszcza że w tych wspólnie spędzonych chwilach byłaś dla niej straszną cipą i nie dałaś żadnego dowodu, że chociaż ją lubisz. Ałtorko, nie mów, pokazuj!].
Chciałabym cofnąć czas. Bardzo. Naprawić błędy, odwołać słowa, czyny. Tylko dlaczego przypominam sobie o tym teraz? [Bo boisz się śmierci i nagle uświadomiłaś sobie, że nie byłaś zbyt dobrą osobą?]
Nie wiedziałam, że sprawiam komuś ból. A może wiedziałam, tylko nie chciałam przestać? [Faktycznie, prawie nie widać różnicy!] Dlaczego uświadomienie sobie niektórych rzeczy trwa tak długo? Dopiero w chwili, gdy wiem, że wszystko zaraz zniknie przypominam sobie o innych.
Oczy powoli mi się zamykały. Zauważyłam tylko kształt osoby, powoli kroczącej ku mojemu już i tak bezwładnemu ciału. Straciłam przytomność, oby na zawsze. Życie nie jest dla tych, którzy nie umieją się nim cieszyć… [A może lepiej by było, gdyby tacy ludzie nauczyli się nim cieszyć? Taka mała, idealistyczna sugestia...]
*
Weszła na teren wielkiej posiadłości. Bez problemu wyłamała drzwi [a nie mogła zapukać? Albo chociaż sprawdzić, czy są otwarte...], po czym zaczęła przeszukiwać dom. Już na początku zdała sobie sprawę, że jest o wiele za cicho. Czyżby było już po wszystkim?
Przekroczyła próg salonu, w kącie zauważając bezwładne ciało kobiety. Podbiegła do niej, sprawdzając puls. Sienna przez chwile wsłuchiwała się w spokojny szum krwi w jej żyłach. Blondwłosa żyła, choć była wykończona [czym? Ona dosłownie NIC nie zrobiła!].
Obróciła się na pięcie, pozostawiając kobietę. Nie zamierzała się nią przejmować. Skoro wszystko, oprócz tego, iż była nieprzytomna było w porządku, nie zawracała sobie tym głowy [poraniona psychika się nie liczy, jeśli nie masz pół stronicowego wewnętrznego monologu o życiu i o tym, jak bardzo ssie].
Przeszła kilka kroków do drugiej części salonu. Od razu rzuciło jej się w oczy rozbite okno, wychodzące do ogrodu. Zacisnęła dłonie w pięści, widząc, kto stoi pod drzewem. A właściwie, nad kim stoi.
Carl ją dostrzegł [swoimi oczami z tyłu głowy, ani chybi]. Sienna, nie czekając dłużej, pojawiła się przed nim, zaciskając palce na jego szyi. Brunet nie mógł wykrztusić słowa. Był niesamowicie osłabiony, a uścisk siostry - zbyt silny. Powoli czuł, że brakuje mu tlenu, a obraz przed oczami stopniowo się rozmazywał.
Blondwłosa [przed chwilą „blondwłosa“ oznaczało Alice. Ałtorko, zdecyduj się!] ominęła ciało Eireen, choć kilka razy zerknęła na nie niespokojnie. Teraz jednakże skupiła całą swoją uwagę na Carlu, który nieudolnie próbował się wyrwać. Podniosła go kilka cali w górę, przyciskając do grubego dębu.
- Nie próbuj ze mną walczyć – warknęła do niego. Teraz jej glos niczym nie przypominał tego pokornego, pełnego skruchy, którego używała przy Czarnym Panu. – Dobrze wiesz, że na to zasłużyłeś, Carl. Nie martw się, nie będzie aż tak boleć – wysyczała, z uwielbienie obserwując żyłę na jego szyi. – Nie lubię się bawić z ofiarą… powinieneś się cieszyć…
Wprawdzie to był jej brat. Brat, z którym poniekąd się wychowała [„poniekąd“ tak tylko wpadał na posiłki, a tak naprawdę to nocował u ciotki?]. Brat, z tej samej krwi, tej samej rodziny, tego samego domu. Jednak w tej chwili nie to obchodziło Siennę. Wyrządził tyle złego, że akurat w stosunku do niego może przestać być sentymentalna [a całego jego zło, jakie widzieliśmy to bycie potwornym dupkiem i zabicie żony. Która równie dobrze mogła być śmierciożercą, albo zadać pierwszy cios. Ale aŁtorka chcę, żebyśmy go nienawidzili, więc...].
Wciąż mocna przytrzymując mężczyznę, przeniosła rękę na jego tors, jeszcze silniej przygwożdżając go do drzewa. Chciała odsłonić sobie dużą żyłę, w której zatopiła swoje kły [na TORSIE?]. Do jej ust napłynęło wiele ciepłej, tak uwielbianej przez nią krwi. Rozkoszowała się ową chwilą, choć życiodajny płyn Carla nie należał do najlepszych [rocznik nie ten, bukiet fatalny, a ten sposób leżakowania...].
Chwilę później odsunęła się od mężczyzny, przypominając sobie o Eireen. Musiała się nią zająć jak najszybciej. W bracie Sienny nie zostało na tyle krwi, by przeżył. Był blady jak trup, w jego oczach zgasły jakiekolwiek oznaki życia, choć palce ręki drgały, jak gdyby były to ostatnie ruchy w życiu [bo nimi były!].
Sienna uklęknęła obok Eireen i, tak samo jak u kobiety w salonie, sprawdziła puls. Był strasznie słaby, co wzbudziło w Siennie wielki niepokój. Już na początku, gdy dostrzegła ranę na brzuchu dziewczyny, zaczęła sie martwić bardziej niż przedtem. Wiedziała, że Carl jest okrutny, bezwzględny, ale… na miłość boską! To przecież jego córka! [Która przyszła go ZABIĆ! Moim zdaniem jest remis]
- T-tylko na t-tyle cię s-stać? – usłyszała ledwo słaby głos mężczyzny. – Nie u-umiesz nawet m-mnie dobić? [CO ZA DUREŃ! Nie podpuszczaj strasznej pani, bo się to źle dla ciebie skończy!]
Kobieta z pogardą spoglądała na bruneta. Jego twarz była bez wyrazu, leżał bezwładnie pod drzewem, tylko jego oczy patrzyły wprost na Siennę. Ta znów go podniosła i przytrzymując go jedną ręką, drugą wbiła w jego klatkę piersiową. Jej ostre niczym brzytwa paznokcie bez trudu pokonały przeszkody, zaciskając się na sercu. Ledwo pulsujący mięsień został zmiażdżony. Z klatki piersiowej Carla trysnęły resztki krwi, barwiąc jego ubranie, szatę Sienny i całą ziemię dookoła.
- Umiem – powiedziała Sandman, puszczając ciało mężczyzny, które opadło z gruchotem na trawę. [I co, Carl? Ostrzegałem cię, a ty nic. Jesteś zadowolony? Nie. Bo jesteś martwy, ty durniu!]
*[fervendo– z jęz. galicyjskiego ,,dusić się’’ [Wszystkie znalezione przez nas internetowe słowniki tłumaczą "fervendo" jako "gotować się"] [Ale trzeba wziąć pod uwagę, że Internet bywa zawodny, a aŁtorka i tak ma plusa za próbę wykorzystania obcego języka innego niż angielski i japoński]. Nie wiem, czy J.K Rowling podała podobne zaklęcie, jeśli tak, to jest to czysty przypadek ;) ]
*****
Mam mieszane uczucia. Bardzo. Mogłam się bardziej przyłożyć. Ale opinię zostawiam Wam.
Dedykacja dla Panny Zgubionej w Progach Życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz