czwartek, 2 lutego 2012

14.1. Banalność, sztampa i nielogiczność zła, czyli Mary Sue, gówniara w tatuażach

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy
Raczcież wybaczyć opóźnienie, dobrzy ludzie. Ale za to mamy dla was kolejne (po gwałcącym Malfoyu) potterowe opko! Szalejemy!
Dzisiaj będzie szczególnie. Nie będzie błędów gramatyczny, ortograficznych i interpunkcyjnych (no dobrze, jest kilka. Ale jak na opko i tak jest bardzo dobrze!). A co będzie? Marysujka inna niż wszystkie (w założeniu, tak naprawdę to bardziej standardowej Aroganckiej Gówniary nie uświadczysz), przejęci analizatorzy, mała imprezka, doradztwo ministerialnego biura podróży i, mój osobisty faworyt, Stawanie Po Stronie Oczywistego Złoczyńcy, jakim niewątpliwie jest Voldemort. Cóż, przynajmniej nie jest jego córką...
Miłego czytania!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

PROLOG: Chcesz umrzeć, kochanie? [Nie, podziękuję. Ale jeśli ty chcesz, to się nie krępuj!]
Znów zamykam oczy. [Tia, zdarza ci się to około piętnastu razy na minutę, rozumiem, że mogło ci się w końcu znudzić]
Znów przenoszę się do tamtego miejsca, które imituje moje nędzne życie. [Zaczyna oglądać serial?]
Znów jestem sama, a przede mną powoli pojawia się kręta droga; pełna zakrętów, ślepych uliczek, przydrożnych kamieni, a nawet wielkich głazów [Cóż, jesteś MarySue, głazy na twej ścieżce życia to, że tak powiem, standard]. Idę powoli przed siebie, zważając na każdy, nawet leciutki powiew zimnego wiatru [Oczywiście, bo gdybyś go nie dostrzegła to i my nie dostrzeglibyśmy jak bardzo cierpisz]. Co chwilę wdeptuję w kałuże słonych łez, zgromadzonych tu przez lata [Co mogę powiedzieć? Całe stado MarySójek przed tobą nie próżnowało, one też musiały pokazać czytelnikom jak mają pod górkę...]. Moja podróż trwa krótko. O wiele za krótko, bo już stoję nad przepaścią z cichym pragnieniem znalezienia się na początku. Jednak moje błagania nigdy nie zostaną wysłuchane; już czuję zapach, dotyk, słyszę jej szept [Szept jestem w stanie zrozumieć. Zapach, od biedy, też. Ale dotyk przepaści?]. Powoli wyłania się z mgły, witając mnie niczym córkę. Chcąc mnie przekonać do przejścia na swoją stronę, pokazuje mi najboleśniejsze wspomnienia [Hej, zwolnij trochę! Jesteś pewna, że nadal mówisz o przepaści?].
Patrzę na scenę, której już kiedyś byłam świadkiem. To ja właśnie jestem tą pięciolatką, podsłuchującą kolejną kłótnie rodziców. Nagle słyszę krzyk, widzę błysk zielonego światła, a po chwili już wiem, że nigdy nie ujrzę matki [sprytne i umne dziecko z ciebie. Ja, gdybym mając pięć lat i przysłuchując się kłótni rodziców zobaczył zielone światło, pomyślałbym raczej o lampkach choinkowych...].
Scena się zmienia.
Mężczyzna o mściwym spojrzeniu stoi nade mną, wykrzykując kolejne groźby. Cicho szlocham, zasłaniając się małymi rączkami przed kolejną falą brutalnych uderzeń. Czuję gwałtowne pociągnięcie w górę i mocne uderzenie o brudne, mokre podłoże. Zdezorientowana rozglądam się wokoło; przed sobą mam obraz domu, w którym zamykają się wielkie, marmurowe drzwi [Ojapierdziu, drzwi z marmuru!]. Zostałam sama, na ulicy [O jacy jesteśmy przejęci. Prawda, Ithil?] [O tak, ja jestem bardzo przejęta. A ty, Johnny, jak się czujesz?] [Przejęty na wskroś] [Ojej, czekaj chwilkę *robi Johnny'emu sztuczne oddychanie, bo się biedak zatchnął z przejęcia*].
Wracam na pustkowie. Ze łzami w oczach spoglądam na tą, która przywróciła wyblakłe wspomnienia [Czyli, przypomnijmy, na przepaść]. Słyszę jej cichy szept:
- Chcesz umrzeć, kochanie?

***
Nawet nie wiecie jak bardzo bałam się dodać prologu [Bała się zapewne, że mu się oczko przekrzywi. Temu prologu…]. Pierwszy raz miałam takie uczucie. Jakby zaniknęła we mnie cała pewność siebie. Może dlatego, że napisałam w innym stylu? [Tak, tak. Chcesz żeby cię pogłaskać. Wiemy i rozumiemy. Przestaniesz wypisywać takie pretensjonalności to nawet o tym pomyślimy]
Teraz trochę spraw organizacyjnych: Rozdziały będę się starała dodawać co tydzień max. dwa. mam napisany pierwszy rozdział i 3/4 drugiego. Codziennie coś dopisuję, także na brak weny nie narzekam.
Powtarzam na wszelki wypadek: wszyscy, którzy chcą być informowani, wpisują się do SUBSKRYCJI!
Powoli zacznę uzupełniać zakładki, także za niedługo powinno wszystko być...
Mam nadzieję,ze moich starych czytelników/ czytelniczek nie zraziłam tym, że zamierzam pisać co nie co o czarnych charakterach, w których teraz miłują [Miłują w czarnych charakterach? *wyobraża sobie filigranową Julię na pęcherzyku płucnym i maluśkiego Romea stojącego na przeponie Voldemorta*]. Oczywiście, jeśli przestaniecie czytać - rozumiem jak najbardziej. :)

ROZDZIAŁ 1: Ciekawy początek roku
Czarno-czerwony pociąg [*nuci* „By train to hell!”], Hogwart Express, ruszył z peronu 9 i 3/4. Przepychając się na korytarzu przez tłumy żegnających się z bliskimi uczniów, udało mi się wreszcie wejść do jednego z pustych przedziałów. Zasunęłam drzwi i usiadłam, zaczynając ślepo wpatrywać się w krajobraz przesuwający się za oknem [Zaraz, uczniowie się jeszcze żegnają a pociąg już jedzie?] [Magia, panie dzieju]. Pociąg wyjechał z Londynu i pędził teraz przez spowite mgłą wzgórza i doliny. Od kilku dni panowała taka pogoda; ciągłe zimne deszcze, pomimo tego, że był dopiero początek września [Anglia. To u nich standard z tego co wiem...]. Oparłam się o szybę, wsłuchując się w ciche bębnienie kropel. Nagle upojny spokój [ja tam nie mam w zwyczaju upajać się siedzeniem gapieniem się w siną dal i siedzeniem na niewygodnym obleśnym miejscu, ale to chyba dlatego że zwykle jeżdżę PKP...] przerwał dźwięk otwieranych drzwi przedziału.
- Wreszcie cię znalazłam – usłyszałam i z lekkim uśmiechem na twarzy popatrzyłam w tamtym kierunku. Zobaczyłam brunetkę o oczach w kolorze mlecznej czekolady [mmm, jak to miło! Potrzebujemy jeszcze kogoś z oczami w kolorze niepasteryzowanego, zimnego piwka i impreza gotowa!]. Ruth, bo tak miała na imię, była moją przyjaciółką od drugiej klasy. Poznałyśmy się bliżej na szlabanie w Zakazanym Lesie, kiedy to uratowałam ją przed akromantulami [Witaj, Interesujący Fragmencie Historii, jesteś tu przejazdem? A co u rodziny, żony Dobrze Opowiedzianej Przeszłości Bohaterów i córeczce, Inteligencji Przy Budowaniu Wątków? Nie odwiedzą nas aby? Szkoda...].
- Czemu nie czekałaś na mnie na peronie? – zapytała, siadając na przeciwko mnie.
- Byłaś z ojcem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Wiesz, co on o mnie myśli.
Ruth prychnęła gwałtownie i spojrzała ze złością w moją stronę.
- Od kiedy to obchodzi cię, co sądzą o tobie inni? – warknęła , przypatrując mi się uważnie.
- Nie obchodzi mnie – burknęłam [warczą, burczą... Prawdziwa przyjaźń, nie ma co]. – Lepiej jednak będzie, jeśli nie wywołasz z nim kolejnej wojny.
Ruth spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili najwyraźniej zrozumiała, o co mi chodzi, bo pokiwała pokornie głową [dobra Psiapsiółeczka, zna swoje miejsce!]. Przypomniała sobie zapewne, że w tamtym roku powtarzałam jej, jak ważne są dobre kontakty z ojcem. I nie chodziło tylko o to, iż jest jej jedyną rodziną, ale i członkiem Zakonu Feniksa. Richard Storm już podczas pierwszej wojny stał u boku Dumbledore’a, a teraz proponował to swojej córce [bardzo... straszne, okrutne i nierodzicielskie z jego strony]. Ona oczywiście odmówiła ze swoją Ślizgońską grzecznością [Ślizgonska grzeczność? Hm... Pansy, Draco, Crabe i Goyle, Snape, Voldemorcie- wylatujecie!]. Wątpię zresztą, czy aby na pewno Albus zgodził się mieć w swoim Zakonie przyjaciółkę zwolennicy Voldemorta [… a kiedy Rowling miliard razy mówiła, że stary Dumbel daje szansę każdemu, osobom blisko Voldemorta tym bardziej- aŁtorka oburącz zatykała sobie uszy i śpiewała głośno bo jeszcze by do niej dotarło] [a tak w ogóle to przepraszam, gdzie jest napisane, że Slytherin jest wypełniony po brzegi fanami Voldzia? Cwaniakami, tak. Zwolennikami głębszej segregacji społecznej, może. Dupkami, jak najbardziej. Ale postawieni przed wyborem, mało osób będzie zwolennikami masowych mordów i totalitaryzmu. Tak tylko sobie dumam...]. Znając jednak jego naiwność względem ludzi [O, właśnie], Ruth byłaby tam bardzo ciepło przywitana, co jest nam oczywiście na rękę. Naturalnie mówiąc ,,nam’’ mam na myśli mnie i Czarnego Pana [aż dziw, że nie jesteście po imieniu...]. Wprawdzie ja niewiele mam do powiedzenia w sprawie wojny, która prawdopodobnie niedługo się rozpocznie, ale to głównie dzięki mnie ma możliwość w ogóle się zacząć [… Ok, jestem tak nie-zaskoczona jak się tylko da. Obstawiam, że nasza bezimienna MarySue ma za zadanie zabić Pottera- bo Voldemort już zrozumiał, że jest nie dość Tru, więc poprosił ją o pomoc].
Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, gdy byłam świadkiem śmierci matki. Miałam zaledwie pięć lat, gdy patrzyłam jak mój rzekomy ojciec bezlitośnie torturuje ją i zabija [O rany, czyżby kolejna córka Voldzia? Proszę, nie...]. Później było już tylko gorzej; godziny ukrywania się po kątach w obawie nadejścia kolejnej fali bólu. Pół roku trwało, zanim ojciec wyrzucił mnie na ulicę [A wcześniej co? Przez pół roku bawili się w chowanego?]. Wyobraź to sobie: mała, bezbronna dziewczynka niewiedząca co to prawdziwe życie, błąkająca się po ulicach wielkiego miasta [Bez problemu. A teraz, droga aŁtorko, przekonaj mnie, że ten motyw jest tutaj NIE tylko dlatego, że chcesz wzbudzić sympatię do swojej Mary Sue. Czekam]. Na szczęście w Londynie w tamtych czasach przebywała również moja babcia, z którą byłam już wtedy strasznie zżyta. Nie wiedziała o śmierci swojej córki, więc pierwsze tygodnie spędziłam u niej, opłakując śmierci mamy [Nie wiem co to za związek przyczynowo skutkowy więc też pójdę go opłakiwać]. Z ojcem nigdy się już nie zobaczyłam i mam nadzieję, że nigdy do takiego spotkania nie dojdzie [Ach, czyli nie córcia Voldka. Ufff...].
U babci spędziłam siedem lat [I przez ten cały czas nie spotkała ojca? A on jej nie szukał?]. Siedem cudownych lat, lecz wszystko co dobre, musi się kiedyś skończyć. W moje trzynaste urodziny zmarła, zostawiając mi cały swój dobytek w testamencie [Ojoj, ktoś tu ma kłopoty z matmą- bo skoro to było siedem lat później, to miała wtedy dwanaście lat, nie trzynaście]. Nie opłakiwałam jej śmierci [-.- Btw. Skoro nie opłakiwała śmierci babci, to czemu dobre czasy się skończyły? Jak każda MarySue masz wolą chatę, kasy w bród (jak znam życie jej babcia była dziana a jej wnusia żeby korzystać z jej majątku nie musi czekać do pełnoletności)...]. Byłam do morderstw przyzwyczajona; sama nie wiem, dlaczego, bo nie miałam z nimi dużego kontaktu. Przynajmniej kiedyś. W wieku siedmiu lat odkryłam, że potrafię kontaktować się z istotami zmarłymi i pół-żywymi [Kurczę, wszyscy i ich kundle mają supermoce, też chcę!]. Nie, nie chodzi mi o duchy, które może zobaczyć każdy czarodziej. Myślę o duszach, które powinny przejść na ,, tą drugą stronę’’ [Czyli... duchy. *use „HP 3”* Duchy były właśnie duszami, które po śmierci wybrały nie przechodzenie na drugą stronę]. Widzę je w snach, niczym widma bez twarzy. Potrafię wyczuć ich obecność, nawet wtedy, gdy są ode mnie oddalone o setki kilometrów. Po prostu wiem, że gdzieś tam czekają, by ktoś wreszcie im pomógł. Nigdy nie wyciągnęłam do nich pomocnej ręki oprócz tego jednego razu Czasami wydaje mi się, że to był o jeden raz za dużo, a kiedy indziej się z tego cieszę.
W wieku ośmiu lat wyczułam coś, a raczej kogoś o mocy innej, z jaką dotychczas się spotkałam. Zapewne domyślasz się, o kim mówię. Lord Voldemort, gdy utracił potęgę, ukrywał się w puszczy albańskiej, jako ,,coś mniej niż widmo''. To właśnie wtedy wyczułam jego obecność, a dzięki temu, że spędzałam wtedy wakacje w tamtych okolicach [ponieważ Albania ma zatrzęsienie rozchwytywanych kurortów uzdrowiskowych, i dlatego bez mała pół Londynu wybiera się tam na wakacje!], mogłam bez przeszkód się z nim spotkać.
Ruth poruszyła się niespokojnie we śnie, a ja dopiero teraz spostrzegłam, że zapanował całkowity mrok [nie byłaby to pierwsza osoba w literaturze, tak lubująca się w introspekcjach]. Noc wreszcie [no nareszcie! To głupie słonce pewnie totalnie ci psuło atmosferę mroczności i skrzywdzenia przez świat] otuliła świat, lecz na niebie nie pojawiła się ani jedna gwiazda.
- Wstawaj –powiedziałam do niej, lekko szturchając w ramie. Dziewczyna mruknęła coś niezrozumiałego, ale leniwie uniosła powieki. – Zaraz wysiadamy.
- Wiem –mruknęła do mnie, ziewając [Miała podwójną szczękę czy jednak zabrzmiało to jak „iiiiiiiiiieh”?]. Spojrzała na mnie niewyraźnym wzrokiem, lekko się uśmiechając. Nagle spochmurniała, najwyraźniej sobie o czymś przypominając. – Miałaś mi opowiedzieć! – oburzyła się, a ja zaśmiałam się cicho. Tylko czekałam, aż to powie.
- Ciekawość zżera cie od środka, Ruth [Głupio byłoby, jakby obćmakiwała ją całkiem widocznie]– rzekłam, czekając na jej reakcję. Moja odpowiedź była równoznaczna ze stanowczym ,,nie’’, a wiedziałam, że brunetka nie lubi,gdy ktoś jej się sprzeciwia [Dziwne. Ja jak o coś proszę to zazwyczaj licząc na to, że zostanie mi odmówione. A wy nie?]. Tak samo zresztą jak ja. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, abym się z nią trochę podroczyła.
- Obiecałaś, że mi go pokażesz. Wiesz jak mi na tym zależy [*próbuje nie mieć skojarzeń*][w zależności od tego, jak potoczy się ten wątek, mamy do czynienia albo z bardzo obrzydliwym opkiem, albo z opkiem bardzo... interesującym] – rzekła, wyglądając przy tym jak naburmuszona pięciolatka, która nie dostała prezentu na urodziny. Miałam wrażenie, że zaraz wstanie i zacznie tupać nóżką.
- Nie ma nic do pokazywania – mruknęłam.
- Przecież… powiedziałaś, że…- Wyglądała na zdezorientowaną, więc westchnęłam ciężko i wstałam, by zasunąć zasłony przedziału [O, jakże twardą i bezwzględną była jej odmowa!]. Usiadłam z powrotem i podwinęłam lewy rękaw szaty. Moim oczom ukazało się czarne znamię, wypalone kilka dni temu. Czaszka z rozwartą szczęką, z której wysuwał się wąż, wyglądała bardzo wyraźnie na mojej bladej skórze [Hm. Ani jedno, ani drugie. Sztampa i nuda, panie dziejku...] [*calculator mode on* Skoro śmierć jej matki miała miejsce dziesięć lat temu, kiedy ona miała wtedy pięć lat prostym jest, że teraz ma ich piętnaście. Tu pragnę przypomnieć, że nawet siedemnastoletni wówczas Malfoy, Crabe i Goyle dostali Mroczne Znaki w drodze najwyższego wyjątku i dlatego, że właśnie zaczęła się wojna. Do Hogwartu brali od jedenastego roku życia- czyli bohaterowie idą właśnie do czwartej klasy. To oznacza, że nie ma jeszcze mowy o żadnym Mrocznym Znaku bo Voldemort odrodzi się dopiero za kilka miesięcy *calculator mode off*].
- Więc to prawda? – zapytała się Ruth, przyglądając się uważnie Znakowi [„Nie, kurde, flamastrem se narysowałam” Odparła Bezimienna z przekąsem (I tu od razu przepraszam fanów gry „Planescape Torment”)].
- A wątpiłaś? – Opuściłam rękaw szaty.
- Dziwisz się? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, co niezwykle mnie zirytowało. –Nic minie mówiłaś [A co ma Mina do tego? Niech się zajmuje swoim Jonathanem!]. Wiem tyle, ile udało ci się przypadkowo powiedzieć [Czyli nie córka Voldemorta- za to niechybnie córka Stirlitza].
-Pomyślałaś, że może nie mogłam ci wyjaśnić więcej? – warknęłam zdenerwowana. –Przecież wiedziałaś, o co chodzi. Gdyby się wydało…
- Nie ufasz mi? To wszystko przez mojego ojca, tak? Myślisz, że jestem taka jak on?
- Nie o to chodzi – zaprzeczyłam od razu, trochę łagodniej. – Ufam ci, Ruth, ale to wszystko przez Czarnego Pana [„To jego wina! Przez niego nie mogę prowadzić z psiapsiółką radosnych plot o ludobójstwie i rasowej segregacji! Totalnie zmasakrował mi tym życie towarzyskie, wiesz?”]. Zakazał mi mówić o jego powrocie, nawet tobie –powiedziałam, a w myślach dodałam: szczególnie tobie. Wiedziałam, że ona nic dobrowolnie nie powie, ale Zakon ma swoje sposoby, by wyciągnąć informacje. Może nie tak brutalne jak u śmierciożerców, ale jednak ma [z tego zdania chciałbym przejść do pytania, które można odnieść do wszystkich tego typu opek – PO CO boCHaterka trzyma ze śmierciożercami?! Do Voldemorta przystępowali tylko psychopaci, zastraszeni i opanowani za pomocą magii. NIKT o zdrowych zmysłach nie będzie stawał po stronie zła!]. Wątpię na przykład, czy Ruth umiałaby zamknąć umysł, aby nie pokazać swoich wspomnień.– Niedługo wszystko się zmieni – powiedziałam cicho.
*
Wreszcie pociąg zaczął zwalniać. Na korytarzu zrobiło się jak zwykle tłoczno, tak, że ledwo wydostałam się na stację. Od razu poczułam chłodne powietrze, lekko muskające moją twarz. W powietrzu zapachniało sosnami, których było tu mnóstwo. Zaczęłam iść w stronę powozów razem z innymi uczniami, gdy moją uwagę przykuła niska kobieta, o krótko ostrzyżonych włosach - profesor Grubbly-Plank, która zastępowała Hagrida w zeszłym roku na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami. Zdziwiła mnie je obecność tutaj, bo zazwyczaj to właśnie gajowy zajmował się uczniami pierwszych klas [*niemamskojarzeń* Rany, Badassowata totalnie zryła mi mózg...]. Nie interesowałam się losem Hagrida, ale miałam co do niego złe przeczucia.
- Idziesz? –usłyszałam głos Ruth, która zauważyła moje zamyślenie. Kiwnęłam głową i ruszyłam za nią do powozów.
Już z oddali zobaczyłam teastrale [kurczę, napiłbym się TEAstrala. Ale bez mleka, proszę, nie lubię Anglii aż tak] w słabym świetle latarni [A tak właściwie, to dlaczego ona widzi testrale? Przecież nie widziała śmierci matki, stała za ścianą...] Wiele osób przechodziło obok nich w ogóle ich nie widząc, a inni omijali ich szerokim łukiem. Ja natomiast podeszłam do jednego i pogłaskałam po kościstym łbie. Skrzydlaty koń wydał z siebie dziwny dźwięk [taki jakby heavymetalowe rżenie], a ja uśmiechnęłam się lekko.
Już chciałam wejść do powozu, gdy moją uwagę przykuła grupa osób kilka metrów dalej. Z daleka rozpoznałam Pottera z Wesleyem i Granger. Prawdopodobnie o coś się kłócili, bo Chłopiec, Który Przeżył wykonywał dziwne ruchy rękami, chyba próbując coś wytłumaczyć Rudzielcowi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wskazuje teastrale stojące przed nim [Aha, czyli jakimś sposobem teleportowaliśmy się w czasie o rok i wesoła gromadka jest już w piątej klasie...]. Chyba dopiero teraz je zobaczył, co równało się z jego oszołomieniem [Hę?]. Parsknęłam śmiechem, widząc minę Weasleya, który najwyraźniej stwierdził, że jego przyjaciel zwariował [Taak, nie ma szans, żebym polubił tę postać...] [A myślałeś, że będzie inaczej? Naiwniak...] [Wolę „optymista”]. Weszłam do powozu. Chciałam zamknąć drzwi, ale zobaczyłam, że Potter patrzy w moją stronę; na jego twarzy malowało się zdumienie, ale i przerażenie. Przeklęłam siarczyście siadając, a Ruth zwróciła mi uwagę, przez co obrzuciłam ją jadowitym wzrokiem.
- Potter mnie rozpoznał – wyjaśniłam szeptem, tak, aby nie usłyszały pozostali uczniowie w powozie. – Był na cmentarzu, gdy on się odrodził. A ja głupia zdjęłam maskę [*uspokaja się, ale tak ledwo-ledwo* Nie podoba mi się ten fragment. Jest... Niemądry i uwłacza kanonowi] [A teraz śmiesznostka: bez względu na to, czy boCHaterka ma piętnaście czy szesnaście lat skoro była na cmentarzu musiała mieć Mroczny Znak już wcześniej. A przecież na cmentarzu Voldek się odrodził po trzynastu latach bycia „mniej niż duchem”. Czyli... Bezimienna ma Mroczny Znak od drugiego/trzeciego roku życia?]
Ruth zdziwiła się, lecz zaraz potem wybuchła gromkim śmiechem
- Nie wiem, o co ci chodzi – odrzekłam, ignorując zdziwione spojrzenia reszty uczniów w powozie.
- On się boi– wyjaśniła, ocierając łzy szczęścia. [oO Skąd wniosek?] – Masz go w małym paluszku – rzekła, pokazując ową część dłoni.
- Nie zamierzam tego wykorzystywać – powiedziałam, choć myślałam całkowicie inaczej.– Przynajmniej na razie.
*
Wielka Sala jak zawsze oszałamiała swoim wyglądem. Wprawdzie co roku prezentowała się tak samo, lecz ja nadal ją podziwiałam. Czarne sklepienie było tym razem bezgwiezdne – tak samo jak niebo na dworze. Nad czterema długimi stołami unosiły się zapalone świece, a kilka duchów latało nad głowami uczniów, wyczekując rozpoczęcia uczty powitalnej. Usiadłam na swoim miejscu, pośrodku stołu Ślizgonów obok Ruth [Czyliii... Ślizgoni będą jedli z niej? Fajnie! http://www.luksusowi.pl/wp-content/uploads/2010/05/Art-of-body-sushi.jpg]. Po chwili szum rozmów został przerwany przez skrzypienie drzwi wejściowych. Na Sali zapanowała cisza, a profesor McGonagall weszła na podwyższenie przed stołem nauczycielskim. Za nią dreptało kilkunastu [a nie przypadkiem kilkudziesięciu?] przestraszonych pierwszoroczniaków.
Ceremonia przydziału nigdy mnie nie interesowała. Zwróciłam na nią uwagę tylko na początku, gdy to ja miałam zostać przydzielona do jednego z domów [Oł jea, arogancka MarySue w natarciu!]. Teraz jednak moją uwagę przykuł mały chłopczyk, który wyglądał dokładnie jak ten, którego widziałam na zdjęciach w albumie. Ukradłam go z domu ojca. Był taki sam jak on, tyle, że o trzydzieści lat młodszy [Generacja Ksero! Dla Twojej Wygody Twoi Potomkowie Będą Wyglądali TAK JAK TY!].
Przez całą uroczystość wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. W głowie przez cały czas miałam przeróżne myśli. W końcu usłyszałam głos McGonagall:
- Sandman, Charles! [O nie...]– powiedziała swym suchym głosem, a ja poczułam jak Ruth szturcha mnie w ramie. Odtrąciłam jej rękę, dając wzrokiem do zrozumienia, że też nie wiem o co tu chodzi [Nie, proszę, aŁtorko, nie rób tego. Crosover Rowling z Gaimanem to może i dobry pomysł ale, na jasność Amanu, nie w twoim wykonaniu!]. To nie mógł być Sandman. Tylko moja rodzina nosiła to nazwisko [Ha, haha. Nie, nie i... NIE!] . A on nie mógł być ze mną spokrewniony. To nie mógł być mój brat…
***
Sama nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Miałam zostawić bez mojego komentarza, ale chyba tak nie umiem :D Opisów dużo, bo musiałam wyjaśnić mniej-więcej sytuację z Czarnym Panem [Voldemortem, aŁtorko. Mordercą, tyranem i rasistą. Jednym z najczystszych złoczyńców w literaturze ostatnich lat. Masz tego świadomość, prawda?]. Mam nadzieję, że tragedii niema, nie jestem pewna, czy dobrze się spisałam pisząc w pierwszej osobie. Przyzwyczajona jestem do trzeciej, ale tu jakoś lepiej się wczuwam.
No zapraszam do zakładki bohaterowie. Na razie nie dokońca uzupełniłam, ale jutro się to wezmę... [To na cholerę zapraszasz?]
Ci, którzy chcą być powiadamiani, proszęo wpisanie się do SUBSKRYCJI (patrz menu)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz