środa, 28 grudnia 2011

10.4. Doktor i Barbara, czyli Placki, Które Mają Sens

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy,
Ja się boję.
Serio. Odczuwam prawdziwy, pełnowymiarowy lęk, wymieszany z nutką rozpaczy i szczyptą dekadencji. Wszystko przez to, że czytając ten tekst, zaczynam uświadamiać sobie, jak wiele jeszcze istnieje opek, fanfików i innych farmazonów na temat nie tylko MOJEGO ukochanego serialu, ale także WASZEGO. Albo książki, albo filmu, albo budyniu. Bo doskonale wiecie, że gdzieś tam, w Internecie, jest człowiek, który lubi to samo, co wy, ale nie ma bladego pojęcia, jak to opisać. Jednym z efektów męczymy was od tygodni.
A zatem, bójcie się, kochani. Bardzo się bójcie.
A w dzisiejszej analizie straszyć nas będą zgapiony zwierz, postacie ze Shreka, sparklenie i świniak z jabłkiem w pysku.
Miłego!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział VIII - Złoty Doktor
Nie wiem jak to się stało. Wszystko trwało kilka sekund. Nie miałam szans uciec. Słonie były coraz bliżej. Dostrzegłam tylko jak Doktor kieruje w ich stronę swój magiczny, soniczny śrubokręt i oświetla je niebieskim światłem [dobra, ale to nie światło jest ważne przy śrubokręcie. Jest SONICZNY. Czyli DŹWIĘKOWY. To dźwięki mają znaczenie, a nie kolor światełka! Śrubokręty ze starej serii w ogóle nie miały światełka! Jedenastemu Doktorowi świeci się na zielono! To dźwięk jest ważny!]. Za moment słonie były na mnie… Nie chwila, nie na mnie. One przeniknęły przeze mnie. Myślałam, że zamienię się w placuszek rozpłaszczony przez tuzin dorodnych, wypasionych słoni [to były słonie na pełnej kurwie, brachu!], ale nic z tego. Nie czułam ich ciężaru, w ogóle nie czułam niczego. Stałam jak ostatnia ofiara i czekałam kiedy stado mnie przemknie przeze mnie. Ostatni, zagapiony zwierz przeniknął przez moje ciało [Hej, Ithil! Chodź, przeniknę cię moim zagapionym zwierzem!] [JOHNNY!] [Przepraszam! Nie mogłem się powstrzymać!]. Wzdrygnęłam się i osunęłam na kolana. Żyje! Znowu żyję! Matko kochana istne cuda [Cuda, panie, cuda w tej budzie!] [Ale oni są poza TARDIS?] [Oj tam, oj tam…]. To możliwe tylko przy Doktorku […].
- O tym właśnie mówiłem – Doktor podszedł do mnie i pomógł mi się podnieść.
- O czym? – byłam zbyt zszokowana, aby normalnie myśleć [nie jestem pewien, co u niej wchodzi na „normalnie”, ale uznam to za postęp]. Chyba mój umysł nie nadąża za wypadkami. Przeżyłam ofiarowanie w świątyni, przeżyłam atak rozszalałych słoni… No tak a wcześniej przeżyłam podstęp niebiańskich istot z piekła rodem [a nie były to aby brązowe wrota z drewna? Czy coś równie bezsensownego?].
- Musisz mnie słuchać – upomniał łagodnie. Wkurzała mnie ta jego dobroć i mądrość [Tak, twój Doktor jest bardzo dobry i mądry. Widziałaś już ptaszysko?]. Zawsze wszystko wiedział i zawsze był taki doskonały. Chodzący ideał [Nie, Barbaro. To TY jesteś Mary Sue. Doktor – taki prawdziwy, z serialu – jest po prostu dobrze napisanym protagonistą].
- Ależ ja właśnie cię słuchałam. Kazałeś mi iść to szłam – byłam oburzona [„Jak on może ratować moje życie!?”], zła i głodna. Znowu przypomniałam sobie o pustym żołądku. To chyba dlatego, że sama miałam stać się plackiem. Lubię placki, najbardziej z jabłkiem [Hej, nie sądziłem, że kiedy będą mógł powiedzieć to w kontekście, w którym ma sens... Lubię placki!].
- Same kłopoty z tobą – westchnął, doprowadzając mnie tym do szału [*skandują* Zostaw ją! Zostaw ją! Zostaw ją! Zostaw ją! *po krótkim namyśle* I weź nas! I weź nas!...] . Chyba obiecałam sobie, że nie będę się na niego złościć. Uratował mi życie i to nie jeden raz.
- Jak to zrobiłeś? – postanowiłam zmienić temat. Posłusznie szłam za nim nie przyspieszając kroku, ani nie zostając w tyle. Teraz nie będzie się miał do czego przyczepić [„Czepiać się” taaak… Nie żeby robił to w trosce o twój bezużyteczny tyłek czy coś…].
- Co? –
- No te słonie. Jak one mogły stać się takie jak powietrze. Nie czułam ich…
- A to – machnął ręką, tak jakby mówił o czymś najzwyklejszym w świecie. – Przeniosłem je w fazie? [Po pierwsze – to nie X-Men, żeby ktoś fazował się przez przedmioty jak Kitty Pryde. Po drugie – kupię, że Doktor potrafi zrobić coś takiego, ale nie swoim śrubokrętem. Śrubokręt służy głównie do otwierania drzwi – to nie jest Deus Ex Machina z ładnym światełkiem!]
- W wazie? – dziwne, jak można słonie przenosić w wazie? Waza służy do zupy, nie do słoni. Śliczna biała waza mamy z zielonym szlaczkiem [-.- Wiecie co? Po prostu brak mi słów…]. Mmmmm i ten aromat zupy pomidorowej. Już czułam ten smak.
- W fazie – powtórzył, dokładnie wymawiając każdą literę. – F jak Fiona, ta ze Shreka.
Doktor zna Shreka? Ciekawe. Bardzo mnie to zaintrygowało, bardziej niż jakaś faza. Nie znam się na takich terminach, za to znam się na Shreku. Mój ulubiony film animowany. Kocham go. Jest boski. [Dziękuję, aŁtorko. Wprost UWIELBIAM, kiedy ludzi wpychają mi do gardła swoje ulubione książki/filmy/seriale! Przy okazji – Akira zrobił na mnie największe wrażenie, Akta Dresdena są GENIALNE, ale czytajcie je tylko w tłumaczeniu Cholewy albo oryginale, a Richard Dawkins mówi tylko prawdę!] […] [No co?] [Ok!: Uwielbiam „Władcę Pierścieni” (to chyba widać po nicku), Johnatan Caroll jest świetnym pisarzem, moim ulubionym muzykiem jest Jacek Kaczmarski a zaraz za nim ex aequo Hunter i Sonata Arctica. A ulubiony aktor…] […] [^^] Ale nie pamiętam, aby tam były jakieś słonie… Zaraz… Moment był Osioł i Kot i Ciastek… I nawet Smoczyca. Ale słoń? Może Doktor coś o tym wie [Czy mogę wiedzieć jakie natchnienie przyświeca aŁtorce robiącej ze swej boCHaterki takie bezmózgowie?].
- Przeniosłem je w fazie, czyli zmieniłem ich byt. W tym momencie ich tu nie było, to tylko ich echo z innego wymiaru.
- Bardzo mądre – stwierdziłam, chociaż nic z tego nie zrozumiałam. – A co ma do tego Shrek?
- Jaki Shrek? – wyszliśmy wreszcie na cudowną plażę. W dali połyskiwały turkusowe morskie fale.
- Ten od Fiony – przypomniałam uczynnie. Nasza rozmowa musiała wyglądać naprawdę komicznie, [słówko, którego szukasz, to „żałośnie”, złotko] dobrze, że właśnie wyszliśmy z buszu wprost na plażę. Mogłam wiec oderwać myśli od rysunkowych bohaterów. Kocham plażę i morze i słońce. Ta wyprawa do piramid nie była potrzebna [nieee, tylko źle napisana. Takie rzeczy zdarzają się ciągle. Doktor nawet kiedy chce zjeść kebab wpada na bandę kosmitów do uratowania, albo ludzi do powstrzymania... Lub też odwrotnie!] [Kiedy ludzie albo kosmici chcą zjeść kebab wpadają na Doktora do uratowania lub powstrzymania?] [Ithil, nawet nie próbuj!] [Wybacz, opko mi się udziela]. Ale moment, potrzebowaliśmy złota, aby naprawić Tardis. Czy Doktor je znalazł?
- Nie wiem o czym mówisz – otworzył drzwi niebieskiej budki i wszedł od razu do środka. Wiedząc co może nastąpić, jeśli nie pójdę natychmiast za nim, także weszłam na pokład naszego statku czasowego. Czasowego, bo głównie przenosimy się na nim w czasie.
Doktor już krzątał się przy pulpicie. Coś tam rozkręcał, coś otwierał. Ogólnie zachowywał się bardzo dziwnie [„i po co on wkłada tyle pysznego, pysznego jedzenia do szalupy ratunkowej? O, położył ciasteczko na podłodze! O, jeszcze jedno, bliżej mnie! O co mu może chodzić? Nie wiem. Pomyślę o tym idąc za ciasteczkami…”]. Wolałam mu nie przeszkadzać. Stanęłam na progu i tęsknym wzrokiem podziwiałam niebiański widok. Może bogowie nie przyjdą na plaże. Może boją się wody, a może po prostu nie będzie się im chciało [będą udawać, że to się nie wydarzyło. A kiedy skończymy z Ithil analizować to opko, zrobię coś podobnego...].
Naprawa trwała długo. Bardzo długo. Robiłam się piekielnie głodna. Teraz mogłabym zjeść nawet słonia z kopytami. Zabawne, czy słonie maja kopyta? [PRZESTAŃ GADAĆ O JEDZENIU!] Na dworze zaczął zapadać zmrok. Nie jadłam ani śniadania, ani obiadu, a teraz właśnie nadszedł czas na kolację [To bardzo ciekawe, bo bredzisz jakbyś nie jadła co najmniej tydzień]. Na diecie u Doktora schudnę. Teraz już się nie dziwiłam, że chłopina jest taki szczupły. Biedaczek, brak mu kogoś, kto by się o niego zatroszczył. Kogoś, kto przygotowałby ciepły posiłek i przypilnował, aby go zjadł [innymi słowy, Doktor potrzebuje babci? Ciekawostka, Osobo-Która-Widziała-Tylko-Nową-Serię – Doktor sam jest dziadkiem!] [„Barbaro!” „A nie, mój panie! Pójdziesz się bawić z kolegami dopiero jak zjesz pełen talerz!” „Ale… Ale Dalekowie!” „ŻRYJ KASZKĘ!!!”]. Oj tak, Doktora trzeba pilnować, bo on na nic nie ma czasu. Może powinnam dać mu znać, że tu jestem i że padam z głodu? Chrząknęłam znacząco, ale nawet nie zareagował. Chrząknęłam ponownie, znacznie głośniej. Nawet nie podniósł głowy znad pulpitu. Zakasłałam na całego, niemalże dostałam ataku kaszlu [„Chcesz cukierka na kaszel, Dolores?”]. Zadziałało. Spojrzał na mnie bardzo podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz? – zapytał [pytanie, które zadawał jej pewnie zbyt często...].
Fajnie, dziś o mało dwa razy nie postradałam życia, a on po prostu pyta czy ja się dobrze czuję [No cóż, wbrew pozorom to dość ważne. Gdyby działo się z tobą coś złego powinnaś odczuwać pewien dyskomfort]. Złoty człowiek z niego. Dokładnie złoty – teraz zobaczyłam, że całą twarz ma oprószoną złotym pyłem. Wybuchłam śmiechem, gdyż wyglądał przekomicznie [Sparklący Doktor! T.T].
- Hej Barbaro, co z tobą? – wyprostował się i otrzepał dłonie. – Gotowe. Możemy lecieć. No chyba, że masz jeszcze mało przygód z bogami [Ja bym się na przykład chętnie dowiedział, o co chodziło z tymi bogami. Chociaż, szczerze mówiąc, zadowoliłbym się satysfakcjonującym rozwiązaniem JAKIEGOKOLWIEK wątku. Czy żądam za wiele?].
- Jestem głodna – wysyczałam jadowicie. Jeśli zaraz nie dostanę porządnej kanapki chociażby z serkiem, to jak nic zaczną zamieniać się w ludożercę [Technicznie rzecz biorąc Doktor nie jest człowiekiem, więc i tak zdechniesz z głodu…]. Chcę jeść! Jeść! Jeść! [DOBRA! Już dobrze! Masz! Zjedz moją kolację! Zjedz moje żarcie na tydzień, zjedz moją NOGĘ, TYLKO PRZESTAŃ! GADAĆ! O! JEDZENIUUUUU! AAAARRGGGHH!]
- Głodna? – pełne zaskoczenie. No tak skąd mógł o tym pomyśleć? Głód jest czymś tak zwykłym, codziennym, że niedostępnym dla Doktora. Pewnie gdybym powiedziała, że jestem Miss Wszechświata nie byłby tak zdziwiony [Za to czytelnicy owszem, i to bardzo- Miski mają wyższy poziom przemyśleń].
- Tak. Głodna, brudna i obdarta.
- Zaradzimy temu. – dla niego nie ma rzeczy niemożliwych [„potrafi nawet znaleźć we własnej chałupie coś do ubrania się i zjedzenia!” EMEJZING!]. – W garderobie powinny być jakieś ubrania po Donnie [Aha. Po czwartej serii. Swoją drogą, jestem wdzięczny aŁtorce, że wspomniała moją ulubioną towarzyszkę. Teraz pójdę obejrzeć „The Unicorn and the Wasp” i będę szczęśliwym] , a łazienka wiesz gdzie jest.
- A kolacja – przypomniałam.
- Jak wrócisz będzie kolacja – odwrócił się do mnie plecami, dając znać, że koniec rozmowy. Posłusznie powlokłam się do łazienki, gdzie wzięłam długą, gorącą kąpiel. Mocząc się w wannie wypełnionej wodą poczułam, że Tardis startuje. No tak, zaczynamy kolejną podróż, ciekawe gdzie tym razem [Znając strukturę tego opka? Spotkacie Alberta Einsteina i Marilyn Monroe walczących z Sontaranami, a ty spędzisz cały ten czas rozważając zastosowanie słowa „aglet”. Czy coś takiego...].
Odświeżona i już w o niebo lepszym nastroju poszłam do garderoby. Stroje Donny były dla mnie zbyt obszerne, kurcze kobieta musiała być większych rozmiarów [No tak, właśnie widzę jaki z niej tłuścioch] . Przymierzyłam kilka sukienek, ale w każdej wyglądałam jak w worku na kartofle. Już miałam zrezygnować i na razie zadowolić się zwykłym szlafrokiem [paradować w szlafroku po domu prawie obcego faceta? Ostro…], gdy mój wzrok padł na błękitną bluzeczkę z dużym dekoltem [i na ramkach] oraz wąskie spodnie [rurki]. Sądząc po rozmiarze strój ten nie należał do Donny. Widocznie zostawiła go jakaś inna towarzyszka przygód Doktora. Poczułam zazdrość, ale z braku innych opcji założyłam na siebie komplecik. Spojrzałam w lustro i przyznałam w duchu, że wyglądam ekstra.
Gdy wróciłam do sali sterowania, zobaczyłam podłużny stół ustawiony z boku i zastawiony iście po królewsku. Skąd Doktor wytrzasnął srebrną zastawę i takie pyszności? Czy mnie wzrok nie myli? Na środku stołu zobaczyłam półmisek z prosiakiem, w którego mordce pyszniło się dorodne, czerwone jabłko [cały prosiak na dwie osoby? Marnotrawstwo...] [Żeby to tylko prosiak…].
- Jejku a to skąd? – zapytałam pospiesznie chwytając kawałek jakiegoś mięsa. Wyśmienity smak zwalał z nóg.
- Kiedy robiłaś się na bóstwo zajrzałem na dwór królewski [wszystko jedno, który! One i tak wszystkie są takie same!] – dla niego to była codzienność, dla mnie bajka.- Akurat przygotowywali jakąś ucztę, pozwoliłem więc sobie coś niecoś pożyczyć [a z jakiego okresu ten dwór? Bo jeśli tak koło średniowiecza, to połowa mięsa będzie spalona, a druga – surowa...] [Mnie bardziej interesuje strona techniczna: pojawił się w kuchni i im po prostu zajumał? Czy powiedział, że jest Władcą Czasu, a oni na to „a jasne, bierz wszystko co mamy, w pogardzie miejmy, że najwidoczniej nie chcesz nas skrzywić, w przeciwieństwie do króla i jego gości, którym podamy obrane ze skórki jabłka na plastikowych talerzykach”?].
- Jesteś boski! – krzyknęłam rzucając się mu na szyję i całując w złoty policzek. – Wolę ciebie niż tysiąc bogów! [Zdecyduj się, laska. Albo boski albo nie-boski]
- Przynajmniej nie składam cię w ofierze – chyba zawstydził go mój pocałunek bo aż się zaczerwienił. Biedaczek, musi czuć się bardzo samotny [Wyciąganie wniosków failed]. A co mi tam, niech ma za wszystkie czasy. Dla równego rachunku pocałowałam go w drugi policzek [Prrrr!] [Szalona!].

2 komentarze:

  1. "[*skandują* Zostaw ją! Zostaw ją! ją! Zostaw ją! *po krótkim namyśle* I weź nas! I weź nas!...]"
    i mnie, i mnie też!
    a ta uczta to po to, żeby się przejadła i żeby Doktor miał pretekst do wykopania jej, mówię Wam.

    OdpowiedzUsuń