wtorek, 27 grudnia 2011

10.3. Doktor i Barbara, czyli Nie Ma Żarcia Na Pustyni

Dobry wieczór, moi kochani!
Mam nadzieję, że święta się udały a prezenty, zgodnie z życzeniami, były super :3
A teraz wracamy do rzeczywistości, a w niej: boCHaterka, która kradnie naprawdę dziwne rzeczy, SUPERświatło i hopsający bogowie z hipermarketu rozwieszający bibułki w oknach. Yay!
Miłego czytania!

Adres: http://doctor-who-i-barbara.blog.onet.pl/
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział VII - Taniec bogów
Ciemność, ciemność i jeszcze raz ciemność… I ból… czułam ten przejmujący ból, promieniujący z mojego lewego ramienia. Jeśli czuję ból to znaczy, że żyję [Coś mi tu zaleciało porucznikiem Urgley'em. To przykre, bo on nie zasłużył na takie traktowanie!]. Ja żyje! O matusiu kochana, naprawdę żyję! [hurra...] Gdyby tak nie bolało, to pewnie zapiałabym z radości [„Kukuryku! Kukuryku”...rwa mać!], w obecnej sytuacji jednak musiałam zaciskać zęby, aby nie wyć, ale z zupełnie innej przyczyny.
Nieśmiało otworzyłam jedno oko. Hymmm. Nadal leżałam na kamiennym, ofiarnym stole. Mokrym od krwi… Brrrr przez moje ciało przeszedł dreszcz. Żyję… Już z większą śmiałością otworzyłam drugie oko. Moja sytuacja wcale się nie zmieniła [Dziwne. Moje powieki zawsze mnie teleportują! (Mówię wam, trzepotanie rzęsami to prawdziwy koszmar!)]. Dookoła ołtarza stało pięć potwornych istot i nadal wymachiwało wokoło mnie ostrymi przyrządami [Próbowali wykrawać jej sylwetkę w kamieniu?]. Wyglądało to trochę tak, jakby odprawiali rytualny taniec. Ich długie, zakrwawione szaty fruwały w powietrzu niczym skrzydła upiornego ptaka. Nie wiem dlaczego, ale skojarzyli mi się z feniksem [Ja też nie wiem czemu. Ani to czas, ani kontynent...]. Światło spływające z góry ozłacało ich czerwone sylwetki, upodabniając do płomieni [Uwaga, będę się czepiać: słoneczny blask jest złoty kiedy słonce zachodzi, ja? Więc jak złote światło mogło spływać z otworu w suficie?! Mieli tam zawieszoną żółtą bibułkę dla klimatu czy jak?].
Żyję, ale jak długo jeszcze? Ile czasu może zająć im ten taniec? Czy zdążę się pomodlić? A może lepiej wołać o pomoc? Ale kto mnie usłyszy? Doktor pewnie buszuje gdzieś w tym drugim korytarzu i nie myśli o mnie. Fajny z niego gość, tylko taki roztrzepany. Żeby zapominać o swojej towarzyszce podróży… Kurcze, tylko on to potrafi [Doktor wielokrotnie był gotów poświęcić życia dla swoich towarzyszy. Raz czy dwa nawet to zrobił. Gdyby aŁtorka zadała sobie trochę trudu i poznała serial – może nie całe sześćdziesiąt lat, ale przynajmniej po jednym odcinku na Doktora – zrozumiałaby charakter postaci. Ale to wymaga BADAŃ. A to jest TRUDNE]. Obiecał, że zobaczę bogów i wcale się nie pomylił. Zobaczyłam a nawet więcej, zostałam ich ofiarą, i oto za moment mam szansę przenieść się do boskiego świata. Jako duch… [Oto przemyślenia osoby, która jest pewna, że za chwilę umrze, czujecie to?]
Istoty tańczyły coraz energiczniej. Wywijały takie hopsasa, że nawet gwiazda rocka mogłaby się od nich uczyć [tak, bo kiedy myślę o gwiazdach rocka tańczących na scenie, pierwsze co przychodzi mi do głowy to okrzyk „Hopsasa!”]. Wirowały, podskakiwały, pochylały się nade mną, tak iż ich sztylety niemalże dotykały mojego ciała [A nie przybliżały do ciebie twarzy oblizując się, nie wykonywały obscenicznych gestów i nie darły Biblii? E tam, do kitu z takimi gwiazdami rocka!]. I ten przejmujący dźwięk, jaki wydawali. Zawodzenie zarzynanego prosiaka… [Kwiiiii! Kwiiii! Teraz to ja brzmię jak zarzynany prosiak. Czy mogę panience przypomnieć, że kwadrans wcześniej brałaś te dźwięki za śpiew Doktora?]
- Hej czy ja panom nie przeszkadzam – ten głos… No jak zwykle ma wyczucie chwili.
- Tu jestem – ryknęłam z całej siły. – Fajnie, że się wreszcie pofatygowałeś! [„Witaj! Przybywam z planety Mar-Su 3. Nauczysz mnie tego obcego uczucia, którzy ludzie zwą... wdzięcznością?”]
Postacie przestały tańczyć i odwróciły się w stronę Doktora. Rozstąpiły się na tyle, że również i ja mogłam zobaczyć jego sylwetkę [A potem, jak zgaduję, wyciągnęły szable z pochew i utworzyły tunel, pod którym pan młody mógłby przejść do swej oblubienicy...]. [*muzyczka do słuchania przy poniższym fragmencie*] Stał w tym swoim długim płaszczu, z rozczochranymi włosami i z przenikliwym spojrzeniem. Właśnie robił jedną z tych swoich groźnych min, mających na celu przestraszyć przeciwnika [Paczcie Państwo! Ja jak robię groźne miny to tylko i wyłącznie po to żeby moi przeciwnicy zrobili się głodni!]. W dłoni zamiast pistoletu maszynowego, który byłby najlepszym rozwiązaniem, trzymał zwykły śrubokręt soniczny. No nie taki zwykły…
- Proszę abyście uwolnili tę damę! [*blask spływa na Analizatorkę, rozlegają się anielskie pienia* TĘ!]
Damę. Powiedział damę! Nazwał mnie damą. [Chrzanić to! Powiedział "tę"!] No pięknie, jakie wyróżnienie [czy ona jest zadowolona, że Doktor użył takiego dość popularnego w sumie słowa na jej określenie, czy jest sarkastyczna i jej feministyczna dusza płacze? Nie żeby mnie to jakoś szczególnie obchodziło, ale miło by było mieć opis, który określa takie rzeczy].
Postacie zamruczały coś, co zapewne było sposobem ich komunikowania się miedzy sobą [„wreszcieprzyszedłpotęswojągłupiądziewuchęcoonwniejwidzimrumrumrumrumru!”]. Postąpili kilka kroków w stronę Doktora. Ich było pięciu z piętnastoma parami rąk, a on tylko jeden. Biedaczek. Chudzina moja… […”Ach, ten Spider-Man, taki samotny w starciu z młodocianym gangiem! Kujonek mój...”]
- Ostrzegam, że mam broń i nie zawaham się jej użyć – zablefował poważnym tonem. No talent to on ma niezły. Mógłby zostać nawet gwiazdorem kina akcji [ta „chudzina”? Czemu nie, skoro Ryanowi Reynoldsowi się udało...].
- Zanim zrobicie kolejny krok, może pozwolicie, że się wam przedstawię. Jestem Doktor.
Bogowie spojrzeli po sobie, i daję słowo widziałam w ich oczach, a raczej ślepiach, przerażenie. Znowu coś zamruczeli, ale teraz bardziej piskliwie i po chwili zniknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Jak się czujesz? – Doktor natychmiast znalazł się przy moim ołtarzu. Moim… Ładnie to brzmi [„Moim ofiarnym ołtarzu zalanym krwią. Ładnie brzmi!”] [Tak, cóż za piękny przykład niedorozwinięcia- dzieci do dwudziestego czwartego miesiąca życia uważają każdą rzecz w zasięgu wzroku za swoja własność. Potem z tego wyrastają. BoCHaterka najwyraźniej nie].
- A jak ma się czuć owieczka złożona w darze bogom? – miałam jeszcze siły, aby sobie zażartować. Auuuć, obiecałam, że już nigdy nie będę mu dogryzać… Ale to było dawno, zanim mnie znalazł [Nasza bohaterka pozytywna, panie i panowie!]. – Trzeba było jeszcze chwile poczekać, to byś się nie musiał pytać.
- Rozumiem, że z tobą wszystko ok. Dowcipna jak zawsze. – skierował strumień światła ze śrubokrętu na moje pęta i uwolnił z więzów [Światło supłorozwiazujące. Szkoda, że Aleksander Wielki nie opracował tej technologii...] [Węzeł Gordyjski? Ładnie!].
- Byłoby w porządku, gdybyś mnie nie zgubił – usiadłam i spojrzałam na swoje podarte i poplamione krwią ubranie. No raczej w chwili obecnej, nie miałam co marzyć o tytule Miss Świata, Wszechświata, czy Boskich Istot… [Zależy gdzie podarte i co miałaś pod spodem ^^]
- To ty się zgubiłaś – wzruszył ramionami. – Skręciłaś nie w ten korytarz co trzeba.
- A w który trzeba? To ty źle wybrałeś! Zawsze skręcasz w nieodpowiednie miejsca, a dziś zrobiłeś na odwrót. Ja za tobą nie nadążam!
- Trzeba było się pilnować, a nie podziwiać plaże – pociągnął mnie w stronę tunelu.[Echu, echu: Doktorze, doceniam, że mówisz z sensem, ale jak ona się zgubiła, to już nie było żadnej plaży w zasięgu wzroku!]– Chodźmy stąd szybciej, bo oni zaraz wrócą i zapewniam, że będą przygotowani na spotkanie z nami.
Trzymałam ręką ranę na ramieniu i szłam za nim w milczeniu. Miał sporo racji, ale nie zamierzałam mu się do tego przyznawać. Wszystko wróciło do normy. Doktor jak zwykle zjawił się i uratował świat, w tym przypadku mój własny, prywatny, czyli mnie [Sama jest całym swoim światem?] [No, to już wyższa forma egoizmu!]. Byłam mu za to wdzięczna, ale jednocześnie czułam złość, że za mało przejął się moją sytuacją. Gdzie współczucie? Gdzie troska? Gdzie jakieś przejawy głębszych uczuć? Czy ja jestem tylko przedmiotem?
Bez przeszkód dotarliśmy do wyjścia i znaleźliśmy się na dziedzińcu piramidy [Tuż obok lewitującego czubka piramidy zaczął pysznić się balkon kolumny] [i balustrada chlewika...]. Miałam dość tego miejsca, miałam dość podróży z Doktorem i miałam dość wszystkiego. Ogólnie byłam na nie. Marzyłam tylko o zmianie odzieży i długiej, gorącej kąpieli.
- Szybciej – Doktor nie zwalniał ani na sekundę, zapominając jak zwykle, że jeszcze przed chwilą byłam o krok od utraty życia. Tyle przeszłam, przecierpiałam, a teraz jeszcze miałam biec [„I co jeszcze? Może ratować swoje życie? Pff! Boczyć się będę teraz!”]. Dość! Koniec! Kropka! Sprzeciw! Stanęłam i krzyknęłam najgłośniej jak tylko mogłam.
- Ale ja nie chcę biec! [*tup!*] Nie jestem sprinterem! Ja nawet z wf-u byłam w szkole zwolniona! Jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem! Nie maszyną! Chce odpocząć, odstresować się! [to sobie zagraj w domino z wielorękimi potworami, które was zaraz będą gonić! Hinduscy bogowie uwielbiają domino...] [„Zrób mi masaż stóp, szmato!”] Potrzebuję zrozumienia i uczucia! Rozumiesz?
Również przystanął i spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem. Wiedziałam, że wyglądam koszmarnie, ale żeby aż tak! Patrzył na mnie jak na jakiegoś potwora z kosmosu. Jeszcze chwila a wyceluje we mnie śrubokręt i pach [niestety, opko ma piętnaście rozdziałów. Nie rób mi nadziei!]
- Barbaro – o dziwo jego głos brzmiał bardzo spokojnie [mówił tak, jak mówi się do dzieci, zwierząt i obcokrajowców]. – Jeśli naprawdę chcesz zostać ofiarą złożoną na ołtarzu bogów [a tak w ogóle, to co to za porządku, żeby bogowie sami sobie składali ofiary?] [samoobsługę wprowadzili, jak w hipermarkecie...], to proszę bardzo zostań i odpocznij. Nie biegniemy po to, aby zrobić ci na złość, ale po to aby uratować ci życie. Gdybyś szła za mną, nie byłoby teraz problemu. Zapewniam cię, że te istoty są już teraz przygotowane i nie uda się mi ich tak łatwo przepłoszyć. Wiedzą kim jestem i jak mogą się mnie pozbyć. W pierwszej chwili byli zaskoczeni, ale teraz, jeśli nas dopadną, użyją swoich mocy. Marzy ci się powrót na krwawy ołtarz? [A czy przyjmujecie prośby z publiczności?]
Z wrażenia odebrało mi mowę [„*niuch-niuch* Coś się nie zgadza! Toż to logika! Nie pasuje tutaj!”]. Stałam z otwartymi ustami wyglądając jak cielę wpatrujące się w malowane wrota. Miał racje. Kurcze, znowu miał racje. Nie myślałam racjonalnie. Zawsze pakowałam się w kłopoty, a on zawsze mi pomagał. Kochane chłopisko [tak, Doktor to spoko ziomal. Naprawdę... spoko... ziom...al... *zaczyna płakać w poduszkę*] [Wiecie, czego nie lubię w aŁtorce? Jak ktoś pisać nie umie to nie umie- „praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb”. Dalej to wkurzające, że nie chce im się nawet poprawić pisowni ALE. Ale ta aŁtorka pisać z sensem umi, co widać choćby po wypowiedziach Doktora, a wtedy Ithil zastanawia się, dokąd zmierza jej życie, skoro czepia się twórczości idącej w dobrą stronę... Potem aŁtorka pisze o Doktorze „Doktorek” albo „kochane chłopisko” albo daje dziwny, z dupy wziety Element Komiczny...] … Niemalże łza zakręciła się mi w oku. Pospiesznie otarłam ją wierzchem dłoni i przyrzekając sobie w duchu, że od tej chwili już zawsze będę go słuchać, momentalnie ruszyłam do przodu, wyprzedzając Doktorka. Niczym taran, lub czołg wparowałam wprost w krzaki i przedarłam się przez nie. Wyszłam na ścieżkę, którą szliśmy poprzednio. Ale jestem dzielna! Ale jestem wspaniała! Pokażę Doktorowi, że nie jestem ofermą [ciekawe, jak długo ci zajmie, zanim coś znowu schrzanisz?].
- Barbaro! – krzyk Doktora przeszył ciszę panującą dookoła. Ciszę? Nie, to nie była cisza. Dopiero w tej chwili usłyszałam coś, co przypominało przelewającą się po niebie nawałnicę, albo zwiastun trzęsienia ziemi. Tak, ziemia drżała.
- Barbaro – Doktor wybiegł z krzaków, a na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Co znowu? – zapytałam i nagle zobaczyłam. Już nie musiał nic mówić. Na wprost mnie, ścieżką biegło stado spłoszonych słoni [pięć i pół linijki! To chyba nowy rekord!]. Prosto na mnie. Jeszcze chwila i… [i już więcej nie zobaczymy hinduskich bogów, nie dowiemy się kim właściwie byli, ani jakie były ich zamiary. Zaskoczeni?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz