poniedziałek, 26 grudnia 2011

10.2. Doktor i Barbara, czyli Na Moim Ołtarzu Jest Pełno Aligatorów!

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy!
Tak jak Ithil zapowiadała w piątek - zabawy z formą czas zacząć! Uznaliśmy, że poziom głupoty i absurdu, jaki wyziera z różnorakich opek to zbyt dużo dla was i dla nas na jeden dużo kęs. Postanowiliśmy te kęsy podzielić na bardziej strawne, ale za to częstsze. Dlatego, poczynając od dzisiaj, Ministerstwo będzie aktualizowane od poniedziałku do piątku! Cieszycie się, prawda?
A teraz, przechodząc do meritum - chciałbym wam kogoś przedstawić. To jest pani Jacqueline Hill, z zawodu aktorka. W latach 1963-65 w brytyjskim serialu telewizyjnym „Doctor Who” wcieliła się w rolę Barbary Wright. Barbara jest nauczycielką historii, a także pierwszą towarzyszką Doktora pokazaną na ekranie, oraz pierwszą postacią, która spotkała Daleka. Barbara jest odważna, inteligentna i kiedyś przejechała grupę Daleków ciężarówką. Fajnie, prawda?
A teraz przypomnę bohaterkę naszego opka, również Barbarę – przygłupia, nie potrafi posługiwać się własnym nogami, szczenięco zakochana w Doktorze i, co staje się boleśnie widoczne w tej części naszej epopei, myśląca głównie o jedzeniu. Zaprawdę, ciężko odróżnić jedną od drugiej.
Poza tym, w dzisiejszym odcinku zobaczymy również ofiarowanie z samoobsługą, myśli o jedzeniu w niewłaściwych miejscach i lukrowane aligatory!
Miłej zabawy!

Adres: http://doctor-who-i-barbara.blog.onet.pl/
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział VI - Ofiarna wizyta
Szłam ciemnym, wilgotnym korytarzem. Czułam się trochę jak szczur. Ciemno, zimno… i te ściany pokryte jakimś szlamem. Wolałam nie wiedzieć co to takiego i ze wszystkich sił starałam się nie dotykać niczego. Było to jednak o tyle trudne, że w ciemnościach raczej nie da się nie macać przestrzeni przed sobą, więc co chwila moja dłoń natrafiała na coś obślizgłego. Bleee.
Gdzie podział się Doctor? [You find jego in ciemny corner!] Zawsze jak jest potrzebny to go nie ma. Kurcze, a jeśli wybrał ten drugi korytarz? Poczułam, że robi mi się słabo. Jeśli wybrał drugi tunel i teraz idzie w przeciwnym kierunku niż ja? A jeśli nie znajdę drogi powrotnej i zostanę w tych ciemnościach na zawsze? [Tak! Panikuj! To doskonała odpowiedź na twoje problemy!] Ile człowiek może wytrzymać bez pożywienia? Ja już jestem głodna! Przed wyjściem z Tardis napiłam się łyka kawy, ale to za mało. Zjadłabym kurczaka z rożna, albo zapiekankę. Albo pizzę. Tak, wielką pizzę serową, taka jak robi moja ciotka [„albo budyń. Albo bajaderkę. A tak w ogóle to nagle pojawił się awatar Siwy i stoczyliśmy epicką walkę i pokonałam go ogniem. Zjadłabym batona...”]. Kochana, stara ciocia, jak ja jej teraz potrzebuję. Chcę jeść [Faktycznie, musicie być bardzo związane...]. Właściwie już umieram z głodu, moja męczarnia długo więc nie potrwa [BoCHaterko, idziesz PROSTYM KORYTARZEM. Wystarczy, że się odwrócisz i zaczniesz iść w przeciwną stronę a potem wybierzesz właściwy korytarz].
Może jednak Doctor idzie przede mną i wkrótce sobie o mnie przypomni? Pewnie tak pochłonęło go badanie tunelu, że nawet nie pomyśli, że ja tu mogę ducha wyzionąć, albo rozbić sobie głowę o jakąś skałę. Doktorku, gdzie jesteś? Przypominaj sobie szybciej, bo inaczej znajdziesz już tylko moje nędzne szczątki [bardzo go to zasmuci, na pewno. Przecież jesteś taka inteligentna, użyteczna i przyjazna... Oh, wait!].
Gdzieś przed sobą usłyszałam odgłos, jakby ktoś śpiewał. Cichy, jednostajny, ale melodyjny utwór. Coś w rodzaju tamtam ram tam, tamaramtam, tam [T-ten opis... Gdyby ktoś mnie szukał, będę w kącie. Zawinięty w swój szalik Czwartego Doktora. I będę łkał. I łkał i łkał i łkał...]… No proszę cały Doctor – idzie sobie jakby nigdy nic i podśpiewuje pod nosem. Przyświeca sobie swoim magicznym [sonicznym!] śrubokrętem i nie musi obcierać się o wilgotne ściany [… Właśnie nawiedziła mnie wizja Doktora czochrającego się o ścianę... *usiada i przeżywająca*]. Znowu ogarnęła mnie wściekłość. Przyspieszyłam kroku i momentalnie pożałowałam swojej decyzji, gdyż z całym impetem wyrżnęłam czołem o niskie sklepienie ściany [Ha. Przecinek Ha. Przecinek Ha] [Sklepienie ściany?]. Jęknęłam łapiąc się za głowę i schylając do odpowiedniego poziomu. Teraz niemalże posuwałam się na klęczkach.
Odgłos śpiewu zrobił się wyraźniejszy, czyli zbliżałam się do mojego towarzysza, a dodatkowo zobaczyłam przed sobą nikły, malutki jasny punkt. Hura idę w dobrym kierunku! [TAK! Idź w stronę światła!]
- Hej może byś łaskawie poczekał na mnie! I nie wyj tak głośno, bo aż uszy puchną [I to wcale nie jest tak, że znalazłaś go tylko dlatego, że zaczął nucić...]– zawołałam nie bez pewnej złośliwości. A niech ma. [Ty moja Mistrzynio Ciętej Riposty!] – Te twoje tamtaram jest beznadziejne wiesz? I może czasem pomyśl o mnie ,a nie zostawiaj ciągle samej…. [„Zaopiekuj się mną! Mocno tak!”]
Śpiewanie ucichło, znak że mnie usłyszał. Odetchnęłam z ulgą. No to już z górki. Coraz raźniej szłam w stronę powiększającego się blasku.
- No i co znalazłeś? Gdzie ci twoi bogowie? – specjalnie się z niego naigrywałam. Doszłam do miejsca, w którym korytarz się kończył, a zaczynała ogromna jaskinia. Tak, to była jaskinia. Wykuta w kamiennym bloku [jaskiń się nie wykuwa, jaskinie same się zdarzają!] [Przypominam, że oni są wewnątrz piramidy!]. U góry musiał znajdować się otwór, przez który wpadało oślepiające światło. Zmrużyłam oczy pod naporem tej jasności i przesłaniając je sobie dłonią, weszłam wprost na otwartą przestrzeń. To była najgłupsza decyzja w moim życiu! [nie, twoją najgłupszą decyzją była nauka oddychania. Potem były już tylko konsekwencje...]
Na wprost mnie stały cztery… Nie pięć potężnych sylwetek. Każda z nich miała przeraźliwie wyglądające twarze [ile tych twarzy? I gdzie?], z ziejącymi nienawiścią oczyma. Doliczyłam się aż piętnastu par rąk, co znaczyło, że niektórzy z nich dysponowali więcej niż dwoma parami [albo, że ty nie umiesz liczyć. Zważywszy na to, jak byłaś przedstawiana do tej pory...]. A co było najstraszniejsze, to to iż w dłoniach tych dostrzegłam przedmioty łudząco podobne do sztyletów [ale tak naprawdę były to lukrowane aligatory!].
- Ja chyba pomyliłam drogę – szepnęłam próbując się wycofać, ale potworne istoty w błyskawicznym tempie dopadły do mnie i otoczyły z każdej strony ["Często się to zdarza" powiedział jeden z nich uprzejmym głosem. "Do McDonalda trzeba skręcić w prawo od wejścia, zaprowadzimy..."]. Znalazłam się w pierścieniu przez nich utworzonym [A potem potwory złapały się za ręce i zaczęły śpiewać „Rolnik sam w dolinie”!]. Teraz jeszcze lepiej mogłam się przyjrzeć ich okropnym postaciom. Czerwona skóra pokryta jakby łuską. Oczy… Ich oczy były całe czarne, bez białych obwódek [*sceniczny szept* ta biała część oka nazywa się „białko”]. Nosy , tak mieli nosy, ale niepodobne do ludzkich. Takie zagięte do dołu i rozpłaszczone [Spróbowałam to sobie wyobrazić. Nie idzie. Albo mieli nosy jak Gonzo albo jak Lord Voldemort. Wybieraj!]. Na głowach zamiast włosów rosły im wężowe rurki – trudno mi to wytłumaczyć, ale wyglądało to jak makaron rurki tylko w wersji XXL [czy ktoś na sali ma makaronofobię? Bo nie sądzę, żeby ten opis przestraszył kogoś innego...] [*układa swoje włosy w kształcie (i kolorze) spaghetti*].
- Ja… Ja już pójdę… - wiem, że głupio to brzmiało, ale cały czas miałam nadzieje, że lada moment zjawi się Doctor i tak jak zawsze uratuje mnie z opresji [Syndrom Chronicznego Bohatera, za który Doktor pewnie nie raz chciał się kopnąć w tyłek]. O mój kochany Doktorku, gdzie jesteś? Już nigdy na ciebie nie nakrzyczę. Będę miła i uśmiechnięta. Nawet wypiję kawę bez mrugnięcia okiem… No nie, aż takiego poświecenia nie można ode mnie wymagać. Mrugnę i wypiję… Ale zjaw się teraz. Właśnie teraz [Doktor tymczasem obserwował jakiś niezwykle interesujący gatunek grzyba jaskiniowego i myślał „Czy ja nie miałem nic lepszego do roboty? Zaraz, była ze mną Barbara... Znaczy, że nie miałem!”].
Istoty zawęziły okręg spychając mnie w stronę niewielkiego podwyższenia znajdującego się po środku groty. Dopiero teraz zauważyłam, że na tym podwyższeniu leżą zwłoki martwych zwierząt. Zrozumiałam, że istoty, które spotkałam nie maja czerwonej skóry – oni są pomalowani krwią. Krwią!!! [Tak... od góry do dołu? No, to gratuluję poświęcenia!] [Ciekawe przez ile bezsennych wieczorów wyżymali na siebie krew biednych myszek żeby uzyskać tak mrocznogotycki wygląd- bo przecież jakie inne zwierzęta mieliby mieć uwięzieni wewnątrz piramidy?]
Rozstąpili się tak iż z tyłu za mną już ich nie było. Poczułam za plecami mokry głaz. Wiedziałam co powoduje, że jest on mokry i zrobiło mi się słabo [tak w ogóle to krew wysycha, aŁtorko. Dość szybko nawet. Może powinnaś wziąć to pod uwagę?]. Świat zawirował i upadł. Nie, to ja upadłam, ale nie pamiętałam już tego momentu. Gdy się ocknęłam leżałam równiutko na zimnej, mokrej skale, a moje dłonie i nogi były skrępowane grubymi sznurami. [Czy czeka nas jakieś wyjaśnienie, dlaczego pradawne istoty nie mogły jej zabić od razu?] [Syndrom Standardowego Złoczyńcy- zaraz wyjawią jej swój plan, a potem wyjdą i będą czekać, aż niepilnowana zemrze z głodu] Istoty stały po obu moich stronach i znowu coś śpiewały. Jednostajnie, przerażająco. Zrozumiałam co właśnie się dzieje. Oto potulnie jak owieczka, sama przyszłam do nich by złożyć się w ofierze. Głupia Barbara! [No i co my mamy dodać, skoro nawet sama Marysujka wie, jaka jest?] [GUpia Barbara! *pac gazetą w nos* Niedobra! *pac* Znów jesteś bezużyteczną, marudzącą wywłoką do ratowania!]
Wszystkie piętnaście par rąk uzbrojonych w ostre narzędzia, uniosło się nad moim ciałem [trzydzieści łap nad jedną dziewczyną? Przecież oni się pokaleczą, jak mordercy Juliusza Cezara!] [NAPRAWDĘ pierwszą rzeczą, która Ci przyszła do głowy to Idy Marcowe?] [No... tak?] [Dziwny jesteś...]. Co za straszny koniec pomyślałam. Nawet nie pożegnam już Doktorka… Mojego kochanego Doktorka… Nawet nie powiem co do niego czuję [jestem przekonany, że i tak go to nie obchodzi]… Pierwszy cios zadany prosto w moje ramię uniemożliwił mi kontynuowanie myśli [Kontynuowanie procesu myślowego, zarazo jedna!]. Zapadłam w ciemność, zmierzając na spotkanie z wiecznością [Niestety jednak jeszcze nie].

1 komentarz:

  1. "Gdyby ktoś mnie szukał, będę w kącie. Zawinięty w swój szalik Czwartego Doktora. I będę łkał. I łkał i łkał i łkał..."
    *owija się swoim i dosiada się* czy ta panna ma świadomość, że to podchodzi pod podjudzanie do morderstwa? ze szczególnym okrucieństwem? na niej?
    niech się wykrwawi na śmierć, proszę. z pożytkiem dla biednego Doktora, biednych whomanistów i biednego świata.

    OdpowiedzUsuń