piątek, 9 grudnia 2011

9. Lykans story, czyli stworzenie świata nie przychodzi łatwo

Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy
Po pierwsze, przepraszamy za obsuwę. Wypadło nam kilka(naście) rzeczy i analiza spadła na dalszy plan. Ale okazujemy skruchę i wyrażamy chęć poprawy!
Mamy jednak nadzieję, że warto było czekać. Bowiem dzisiejsza analiza to znakomity przykład opowieści, która właściwie nie jest opowieścią. Owszem, są w niej słowa połączone w zdania, ale ktoś najwyraźniej nie wytłumaczył aŁtorowi, że zdania powinny mieć sens. Język polski dla naszego aŁtora urządzenie dziwne i obce, czego będziecie świadkami już od pierwszych słów opka.
Stawimy zatem czołu ekspresowym początkom świata, uroczemu gapieniowi, smakowitym trupom i zdarzeniom, które nie mają większego sensu. Jest też buczenie. Nawet mnie nie pytajcie o buczenie...
Ach, i do tego wszystkiego mamy też pomoc w postaci Szatana. Gdybyście się zastawiali, Szatan jest kobietą.
Miłej zabawy!

Adres Pierwszego Rozdziału: http://www.fantastyka.pl/4,5312.html
Adres Drugiego Rozdziału:
http://www.fantastyka.pl/4,5329.html
Zanalizowali: Ithil, Szatan i Johnny Zeitgeist

ROZDZIAŁ PIERWSZY
SPOTKANIE
- Eee... - buczało.
- EEEee... - buczało głośniej.
[...Czemu mnie nienawidzisz, Wszechświecie? CZEMU?!]
A w innej części świata uśmieszek pojawił się na wyimaginowanym, acz ręcznie, z chirurgiczną precyzją Mistrza Łopaty stworzonym wizerunku Jednego Z Bogów
[*uśmiechają się do siebie*] [Wizerunek był ręcznie wyimaginowany, nie to, co kupna imaginacja!] [Wartym odnotowania było, że to Całkiem Inna Część Świata- w końcu tak dobrze poznaliśmy tą pierwszą!] [Mistrz Łopaty został obwołany Naczelnym Chirurgiem IV RP] [Z tego zdania wynika, że mamy do czynienia z uśmiechającą się rzeźbą. Zaczynam się bać, a wiem, że potem będzie już tylko gorzej].
- Ha! I znowu mi się udało! - Jeden Z Bogów odwrócił się i zamaszystym ruchem ręki zrzucił kapelusz Jednej Z Bogiń
[O.O Olimp: Wersja prawdziwa? Czekam na Jednego z Pięknych walącego jabola pod monopolowym]. Ukazał w ten sposób światu, a może tylko im dwojgu [narrator sam nie wie, kto uczestniczy w scenie? Narrator Wszechwiedzący Niedoinformowany, a to novum!], jej nieułożone, krótko ścięte włosy.
- Mógłbyś cieszyć się trochę... spokojniej? Może chociaż mniej... radośnie?
[„A najlepiej w ogóle wyłącz ze swojej radości element radości. Spójrz tylko, zakłóciłeś moją nirwanę tą plebejską radością i przez ciebie krzywo pocięłam sobie żyły!”]- odezwała się Jedna Z Bogiń tonem obrażonej księżniczki i podniosła kapelusz nasadzając go sobie głęboko, aż zasłonił oczy [To chyba cylinder był. Swoją drogą musiała wyglądać w nim bardzo poważnie].

- Eeee.... - buczało po raz kolejny.
[Ja już wiem co to jest! To reakcja czytelników zrobiła dziurę w czasoprzestrzeni i przedostała się do samego tekstu! To na pewno z powodu kwantów!]

Umilkły odległe kroki i z wolna cichły powtarzane jeszcze przed chwilą przez echo krzyki
[Plotkujące echo. Poziom zajebistości rośnie w tym opku wykładniczo]. Zbliżał się świt. Las pachniał i oddychał porannym powietrzem [Ja rozumiem, że lasy są nazywane zielonymi płucami świata, ale bez przesady!].
Istota, która stanęłaby teraz gdzieś na kamieniu pomiędzy gęstwiną drzew i wzięła głęboki oddech czystego, świeżego powietrza poczułaby się z pewnością jak pierwsza istota na dopiero co zrodzonym świecie
[Czyli jak bakteria? Dziękuję, postoję]. Lecz takiej istoty nie było, mimo iż świat rzeczywiście powstał chwilę temu [Eee... Świat powstał chwilę temu a już są drzewa, kamienie i w ogóle? Ktoś chyba podkręcił prędkość. Tak ostro]. Jednak gdyby była, i właśnie teraz brała swój pierwszy w życiu oddech prawdziwego powietrza... usłyszałaby ciche, niczym niezmącone...
- Eeee... - brzmiące z daleka jak stado baranów w czasie godów
[o tym właśnie myślę, kiedy ktoś mówi o stworzeniu świata – o stadzie homoseksualnych baranów zajętych pochędóżką] [S-serio?] [Brzmi tak samo logicznie jak „Niech się stanie światłość!”...].
Co dziwniejsze, właśnie kiedy ostatnie - Eeee... Przebrzmiało do końca, na wspomnianym kamieniu, pośrodku lasu pojawiła się postać
[Postać ex dupa, spadła prosto z nieba jako ten Mickiewicz na szczyt Czatyrdachu, tylko po to, żeby aŁtor miał swój zen obrazek].
Jakie to szczęście, że nie było nikogo, kto mógłby ją tam ujrzeć
[niestety, ktoś nadal może o tym przeczytać...]. Z pewnością nie byłby w stanie potem opowiedzieć o tym spotkaniu nikomu żywemu. I wcale nie dlatego, że odrażająca w swej posturze istota będąca właśnie w trakcie przeobrażania - nie przypominała niczego, co można by opisać za pomocą ludzkiego języka [Ałtorze- ale lecisz na łatwiznę! Wstyd!]. Języka zrozumiałego dla innych i nie będącego dźwiękami odruchów wymiotnych [Hej! Nie wolno tak mówić o pięknej mowie niemieckiej!]. Nie, nie z tego powodu lecz raczej dlatego, że owa istota, choć słynęła ze swej pobłażliwości dla innych stworzeń była właśnie w fazie przemiany, co wzmogło jej gniew i okrucieństwo do tego stopnia, iż przypadkowy gapień [gapień? *wertuje swój egzemplarz „Słów od których szczypią oczy”* Mały stawonóg spotykany w wodach Adriatyku, lubi herbatę i księgowość...” Faktycznie, przypadkowy OBSERWATOR mógłby się zdziwić obecnością takiego gapienia...] mógłby stracić przy spotkaniu - w najlepszym wypadku język, w trochę gorszym - inne odstające części ciała [od kiedy język odstaje? Owszem, czasami WYstaje, ale to już kompletnie inna rozmowa...] [„Była to bardzo łagodna i pobłażliwa osoba która może ci powyrywać ręce i nogi jak ma zły humor”- taaak] [No co, do mnie to przemawia!] [Do mnie też] [...] .
Przemiana zakończyła się tak raptownie, że stojąca przed momentem istota, nagle, bez żadnego ostrzeżenia znalazła się u stóp kamienia i drżąc po dopiero co przeżytym bólu, już rozglądała się uważnie dookoła
[*bierze swoją specjalną lupę, NASADZA na głowę czapkę w kratę i idzie szukać sensu w powyższym zdaniu*]. Nie co dzień bowiem zdarza się sytuacja, w której będąc jednocześnie na polu bitwy, w największym motłochu [], stoisz też na kamieniu pośrodku lasu, a chwile potem leżysz na ziemi [Naprawdę jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się spaść z kamienia?] . No chyba, że bitwa toczy się właśnie tam, a ty jesteś już martwy. Lecz tym razem było inaczej. Goon [ale chyba nie TEN Goon?] [*wzdech* Neeeeerd...], powoli sprawdzając czy posiada wszystkie części ciała potrzebne do poprawnego funkcjonowania [Znaczy: wsadził sobie rękę w gardło i zaczął macać po wątrobie, nerkach...] - a w tym momencie również do szybkiej obrony, rozglądał się dookoła. Z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że żyje i ma się całkiem dobrze, mimo iż nie dzierży żadnej broni, ani nie czuje się na siłach aby użyć którejkolwiek ze swych umiejętności [ja też nie czuję się w pełni żywy, jeśli nie dzierżę swojego wiernego noża do masła, albo kiedy nie mogę zafałszować jakiejś piosenki Disneya]. Słyszał o tym. Kiedyś, dawno temu, w starej, zakurzonej piwnicy, tuląc się do zimnej ściany, słyszał głos kogoś, kto najprawdopodobniej siedział po drugiej stronie pomieszczenia i czuł się tak samo źle jak on, lub nawet gorzej. Tamten osobnik śpiewał. Cichą, ponurą - głosem martwym i pustym, piosenkę o przygodach i zdarzeniach, co do prawdziwości których Goon miał wielkie wątpliwości [znaczy, bluesa?] [Ok, a teraz spróbujmy po polsku: „Tamten osobnik śpiewał- głosem martwym i pustym- cichą, ponurą piosenkę o przygodach i zdarzeniach (...)”]. Lecz teraz, kiedy przypominała mu się pokrótce zawarta w niej opowieść, przyszło mu na myśl, że mogło być w tym nieco prawdy. Opowieść o tym, co przytrafiło się Panu jego byłego współtowarzysza niedoli powracała coraz większymi falami, aż dotarło do niego, że przeżywa właśnie To [TO? Czy mam rozumieć, że zaraz wyjdzie Tim Curry i zacznie mówić o pławiących się balonach? EKSTRA!] [Myślisz, że przekonany go, żeby zaśpiewał, że jest tylko słodkim transwestytą?] [Możemy mieć nadzieję, Ithil. Możemy mieć nadzieję...] [To ja sobie zamówię „Don't fall in love” jeśli wolno] [*sprawdza* Wolno!]. To samo, co tamten. Był w jednym miejscu, a zaraz potem w zupełnie innym. Spokojnym. Na polanie? A może w lesie? Nie, tego nie był pewien [Nie odróżnia polany od lasu? Pozwól więc: polana to takie miejcie lasu, gdzie nie ma drzew. W lesie są drzewa a na polanie- nie. A park to to miejsce, gdzie są alejki i wiewiórki]. Zresztą, co to za różnica. Goon, podobnie jak tamten[,] nie czuł swojej siły, nie miał broni i był zupełnie sam. Poczucie samotności było tak wielkie, że nie przypominało nawet tej samotności, którą czuje się po długim przebywaniu w obecności tylko samego siebie [czy to przypadkiem nie jest jedna z definicji samotności? Trudno, może się nie znam...] i od czasu do czasu jakichś niewielkich stworzonek, będących później pożywieniem na kilka następnych dni, czy nawet tygodni. To poczucie pustki, wynikało z czegoś innego... Goon nie wiedział z czego. Czuł się sam. Tak jakby był sam na całym świecie [Świat właśnie został stworzony. Ty nawet POWINIENEŚ być sam]. Prawie sam.
- Eeee...
[Kurde balans! Kiedy aŁtorowi przez chwilę udaje się stworzyć pozory napięcia, zaraz znowu wpada to beczenie i wszystko psuje! Zgłaszam sprzeciw! Dość beczenia w opkach!]

Pewien, nie do końca zrozumiały dźwięk, jakby echo samego dźwięku przebrzmiewało w głowie Goona
[dźwięk, który jest własnym echem? Bardzo metafizyczne, a nawet kwantowe. Ale bez sensu!]. Docierało powoli do jego świadomości. To jakby stękanie... nie, jakby buczenie... coś mu przypominało... kogoś. To dziwne - pomyślał - tak wyczulone zmysły, mięśnie napięte aż do bólu, a nie poczułem nic niezwykłego [Antenka mu nie zawibrowała czy jak?]. Żadnego instynktu ucieczki czy obrony [A może jesteś tępy i nie masz żadnego instynktu samozachowawczego?]. Jedynie lekka ciekawość... Znam ten głos. Już go kiedyś słyszałem. Gdzie? Gdzie to było?
Goon wstał ostrożnie, oparł się rękoma o kamień i nasłuchiwał uważnie z zamyśloną miną. Cichy dźwięk nadlatujący z dość daleka powtórzył się raz jeszcze. Cichutkie, ledwo już słyszalne „eee" zanikało i milkło
[zanika wraz z czytelnikami, którzy poddają się i rezygnują z czytania!]. Dochodziło z północnego zachodu, tam gdzie las zdawał się rzadszy i jakby trochę jaśniejszy. Goon podążył w tamtym kierunku, czasami jeszcze z trudem łapiąc równowagę. Myślał intensywnie [„Wyłączyłem żelazko? Czy nie wyłączyłem? A krany pozakręcane?] [Przecież on się tam przeniósł z pola bitwy...] [Ok, niech będzie. „Pozakręcałem wrogów? Czy nie?”] [Poza tym jak on się tak zatacza [Miota nim jak SZATAN!] to chyba z jakiegoś pijaństwa wraca, nie z pola bitwy..] [To było pole bitwy w wojnie z ALKOHOLIZMEM!]. Podobne dźwięki z pewnością wydawali jego kamraci leżący na zapadających się, wyleniałych łożach, spici do nieprzytomności, lub ledwo żyjący po ostatniej tawernowej burdzie [bardzo mistyczne, doprawdy. Ale ja mam pytanie natury technicznej. Jacy kamraci? Czemu łóżka są wyleniałe? CO się teraz dzieje i KOMU? Sensie? Hop-hop? Jesteś tam?...]. Nie było się jednak nad czym zastanawiać. Trzeba iść i sprawdzić co za jęczydusza wydaje takie dźwięki i dlaczego. Może będzie nadawała się do zjedzenia [albo żeby uprawiać z tym seks! W innym przypadku – zignorować!]. Lub w gorszym przypadku - jeśli będzie na tyle żywa, by bez zbytniego trudu zachować ją nadal przy życiu - może służyć jako kompan w podróży. Albo po prostu ktoś, do kogo mówienie spotyka się z odpowiedzią, no... chociaż z lekkim zrozumieniem samego aktu komunikacji. Goon nienawidził jednego - kiedy nie miał do kogo się odezwać. Nawet martwy szczur był do tego celu dobry, byle tylko słuchał [...Jean-Luc? Mógłbyś się tym zająć?]. Niestety musiał być martwy - żywe zawsze czmychały, gdy tylko [musiały ogarnąć jego pieprzenie o niczym] [Śmierdziało mu z gęby innymi słowy?] wyczuły chwilkę nieuwagi - a tak - jeśli nie był dobrym „słuchaczem" mógł stać się chociaż dobrym obiadem. Ale Goon nie myślał teraz o szczurze [ostatnie dwa zdania wskazują na coś kompletnie innego].

- Eee - połamane kości dawały o sobie dotkliwie znać - ojoj, eee... - bardzo dotkliwie...
Czego można się jednak spodziewać, kiedy spada się z pięciometrowej skały na błotnisto-kamienną nawierzchnię wiejskiego, podeszczowego traktu. W dodatku traktu nieużywanego - sądząc po dość wysokim zielsku - od wielu, wielu miesięcy
[Jak powszechnie wiadomo, wszystkie wozy drabiniaste i insze bryczki mają do kół podoczepiane kosy, jak perskie rydwany. Pragnę też zauważyć, że każdy, kto chodził po piaszczystej drodze w czasie deszczu wie, że błoto się robi tylko tam, gdzie się po nim łazi. Cała reszta to po prostu trochę mokrej ziemi. No, ale w końcu ja nie jestem super-zajebistym wojownikiem, pewnie się nie znam]. Może nawet lat. Czy jest więc sens w wydawaniu z siebie jakichkolwiek dźwięków [jeśli ktoś ma połamane kości, jest spora szansa, że będzie wydawał jakieś dźwięki dla własnej – powiedzmy – przyjemności], skoro szansa na to, że zostanie się usłyszanym jest tak znikoma, jak to, że do największego pechowca na świecie uśmiechnie się w końcu szczęście [I dlatego beczysz jak- pozwólcież, że zaczytuję- „jak stado baranów w czasie godów”?]? I nie będzie to roześmiana, rumiana od zimnego wiatru twarz Jednej Z Prawdopodobnych Śmierci, krzyczącej - „Prima Aprilis!"? [ktoś zaczął bawić się w wymyślanie własnej mitologii, ale nie wyszło. Czemu Śmierć (prawdopodobna czy nie) jest rumiana? I czemu wykorzystuje termin bezpośrednio związany z kulturą europejską? Czy to się dzieje w Europie? I, jeśli wolno mi rzucić pytanie, które wszystkim czytelnikom ciśnie się na usta od początku, CO SIĘ TU DZIEJE I JAK TO POWSTRZYMAĆ?] Zwłaszcza, że każdy wydawany dźwięk powoduje nieprzyjemny skurcz w okolicy mostka, a to z kolei sesje nieprzerwanego, naprzemiennego bólu, szczypania, łaskotania i ssania wewnątrz ciała oraz kolejną kanonadę niepowstrzymanych dźwięków. [Połknąłeś pozytywkę, biedaku?] [Raczej wchłonął i zjednoczył się z nią. Po nieciśnięciu na mostek zaczynała się obracać wątroba zębata, uruchamiając odprysk kości sunący po perforowanych żyłach. A ten ból, szczypanie i.t.d. to po prostu mechanizm się ciut zacierał]


- A powiedz mi, co oni robią? Bo to chyba dziwne zachowanie... - Jedna Z Bogiń z niesmakiem spoglądała na świat
[Nie sądziłam, że to się kiedykolwiek stanie, ale solidaryzuję się z Jedną Z Bogiń (Co za kretyńska nazwa własna -.-)- też patrzę na świat przedstawiony z niesmakiem. I też się zastanawiam, co tu się u licha dzieje].
- Eh, gdybym ja wiedział co oni robią, to nie musiałbym tkwić tu przez ten cały czas i się im przypatrywać
[a co, Bogowie nie mają nic innego do roboty? Kablówkę wam odłączyli, czy co?] [No właśnie podłączyli ;>].

Leżały kamyczki
[Ja też leżę. Zaliczyliśmy właśnie siódmą zmianę miejsca akcji (policzyłam!) a czytelnik wciąż nie wie co się dzieje, o co chodzi, nie zna bohaterów- w ogóle nic].Leżały kamienie. Leżały też głazy i trochę luźnego, suchego piasku. No i leżał on – Hipol [*parsk!*]. Nie trzeba wielu słów aby opisać jego powierzchowność. Raczej stare, lekko już poprzecierane i miejscami podziurawione ubranie osłaniało ciało drobnej budowy [Nie będziemy opisywać jego twarzy i osobowości- tylko to, w co był ubrany. To takie opkowe...]. Dodatkowo teraz powyginane w dość fantazyjne i dziwne kształty. Włosy krótkie - w nieładzie. Ciemnobrązowe, przyzwyczajone do uśmiechu oczęta [oczęta! I pewnie miał też nosek, uszka i trzusteczkę!] [i włosięta :3], teraz wypełnione malutkimi łzami, nie miały w sobie nic ze zwyczajnej wesołości, a przypadkowego przechodnia napawałby raczej żałością i współczuciem. Może więc dobrze, że nie było przypadkowego przechodnia... [Ihihi... Jasne. Jeszcze mogliby się zasmucić czy coś!] Właściciel owych oczu, bowiem bardzo nie lubił kiedy ktoś nad nim biadolił [A ja myślałam, że nie lubił złej interpunkcji!].
Jeśli chodzi o resztę twarzy - nos nie zdradzał żadnych cech szczególnych, natomiast usta zwykle rozszerzone w uśmiechu, nie mogąc przywyknąć do wyrazu bólu, ukazywały straszny obraz katorżniczego cierpienia
.
Umysł Hipola był całkowicie skupiony na wszechogarniającym bólu
[mój też. A jeszcze nie jesteśmy nawet w połowie tekstu...]. Jednak odzywały się już w nim zwykłe myśli, jakie nachodzą człowieka, kiedy przytrafia mu się coś niespodziewanego, a jednocześnie niechcianego i nieprzyjemnego [Czyli, że kiedy ucieknie mi ostatni autobus na uczelnię to tak, jakbym pogruchotała sobie obie nogi? Hm!].
- Ciekaw jestem czy istnieje bóg Miłosierdzia? - myśl pchała się sarkastycznie na zewnątrz.
[O, tego dawno nie było. A zatem jeszcze raz, dla kurażu – Sarkazm tak nie działa!] - Jeśli tak to na pewno nie w tym wszechświecie, w którym żyję ja [Hipol tak nie lubił, jak się nad nim ktoś użalał, że w braku takich ludzi użalał się sam nad sobą. Konsekwencja najwyraźniej nie jest mocną stroną boCHatera].

Gdzieś, daleko lekko pyknęło i z czystej nicości wyłoniło się coś...
[… O Manwe...]

- Boli... jak boli... czy ból zawsze musi tak boleć? - po sarkastycznej przychodziła kolej na myśl refleksyjną, lub jak kto woli - pełną życia
[to nie refleksja, to bełkot. Albo próba opowiedzenia żartu. Nad wyraz bełkotliwa]. A potem, pozostało już tylko ujrzeć światło dzienne ostatniej myśli - myśli użalającej...
- Zawsze dostaję od życia to czego nie chcę. Czy szczęście już nigdy się do mnie nie uśmiechnie?
[Jeśli nie wezwiesz pomocy- nie!]

W tym samym czasie, gdzieś w pięknej krainie wiecznego dobrobytu, w krainie mlekiem i winem - zazwyczaj tym drugim, płynącej
[rozumiem, że nie mam tam szans na zimne piwko? Albo chociaż herbatę? Do kitu taka kraina wiecznego dobrobytu...] - Jedno Ze Szczęść właśnie się uśmiechnęło, spoglądając w niewidoczny dla innych punkcik wszechświata. Uśmiechało się dość nieporadnie i raczej krzywo... [Jeden z Analizatorów westchnął potężnie, przeczuwając, że nadchodzące wydarzenia sprowadzą na niego kolejne powody do irytacji. I wiedział, że to było niedobre]

- E, ekhem, czy można wiedzieć co ty tam robisz? - cichy, a jednak doniosły
[Cichy a potężny, jasny a ciemny, głęboki a płytki... a imię jego „Antonimiusz”]- echem niesiony głos ponuro zabrzmiał nad światem [To to musiał nieźle huczeć]. Właściwie nad jego skrawkiem. Tym zapadniętym [lej po bombie?], w którego dole leżał ledwo żywy mężczyzna i pojękiwał od czasu do czasu [Nie, lej po spadającym z dużej wysokości facecie. Też fajnie!]. Na dźwięk głosu zamarł zupełnie, a właściciel wspomnianego, niejednoznacznie pomyślał, że życie nie szczędzi mu dziś niespodzianek [Ke?]. Jeśli, na dodatek, ma stać się ostateczną przyczyną śmierci jedynego w okolicy, jeszcze przed chwilą żyjącego człowieka, to będzie to chyba najbardziej paskudny dzień w jego krótkim, acz burzliwym życiu [No. Znów musiałby gadać z martwymi szczurami. Swoja drogą nasz biedny Hipol byłby dla niego doskonałym celem- żywy jest bez wątpienia, odpowiadać może, a i nogi ma pogruchotane więc nie ucieknie za szybko. Nic, tylko dręczyć biedaka!]. Nie myśląc jednak więcej, Goon skoczył zgrabnie w dół, odbił się od jednego kamienia, potem od kolejnego i miękko wylądował pięć metrów niżej [Tak, po obijaniu się o kamienie jego lądowanie musiało być miękkie jak puchowy materac], pośrodku zarośniętej drogi [zarośnięta droga to nie droga, tylko pole. To tak, jak „polana, na której rosło dużo drzew”- skoro rosło na niej dużo drzew, to był to po prostu kolejny kawałek lasu, żadna polana!], tuż obok umęczonego i powykrzywianego (w szczególności mam tu na myśli kończyny [NIE? SERIO? Popatrz, a ja myślałem, że on ma tak powykrzywiane organy wewnętrzne! Względnie moralność! Jak to miło, że narrator uściślił...]) człowieka.

Ogień płonął i dawał
[w koszyczku] rozkoszne ciepło, płynące przez całe ciało, aż do jego wnętrza [PODPALIŁ GO? Zresztą, znacie to przysłowie – daj człowiekowi ogień, a będzie mu ciepło przez jedną noc. Ale wrzuć go do ognia, a będzie mu ciepło przez resztę życia!]. To takie przyjemne - myśl w głowie Hipola delikatnie pobrzękiwała [?!] i szemrała, lekko wydostając się z podświadomości, po to tylko, by chwilę później do niej powrócić [Wracała żeby odsapnąć i zaczerpnąć powietrza po przebywaniu w próżni]. Siedzący nieopodal Goon szykował się do snu, po raczej skromnej kolacji, składającej się z pieczonych robali i ptaka o łykowatym, twardym mięsie [a upolował je siłą osobowości i piorunującym spojrzeniem?] [Siła swej odrazy do korzonków].. Ledwo dało się go przełknąć. Ale nie ma na co narzekać... przynajmniej nie musiał zjeść tego-tam, który mało co nie zszedł z tego świata, podczas ich niedawnego spotkania [Kurnać, co on ma z tym zjadaniem wszystkiego, co napotka? Inspiracji do stworzenia Goona dostarczył Luffy, Son Goku czy Lina Inverse?]. Przez chwilę jeszcze Goon zastanawiał się, czyby nie obudzić „towarzysza", ale potem zrezygnowanym ruchem ręki machnął w jego stronę [Kwestia techniczna: jak można machnąć ruchem ręki?]. Ułożył się wygodniej na posłaniu z liści, mchu i ptasich piór i zamknął oczy.

Przebudzenie nie było miłe. Mówiąc dokładniej było wręczy okropne i okrutne. Choć trzeba przyznać, że na czas. Goon w ostatniej chwili uskoczył przed opadającym, ciężkim toporem, wbijającym się w miejsce, w którym przed momentem leżała jego głowa
[skoro leżała, to mógł się co najwyżej przetoczyć. Wstawanie, kiedy coś na ciebie spada jest trochę...] [Myślę, że on jest bardziej niż „trochę” i mógłby zacząć wstawać w takiej sytuacji] [W sumie...]. Ciało poruszało się błyskawicznie i samoistnie unikało ciosów, uciekało przed przeciwnikiem [umysł pozostał na miejscu, mrugając niepewnie, moralność tańczyła dookoła śpiewając wulgarne piosenki, niewinność cichutko kwiliła na granicy obozowiska, a sens opka dalej szamotał się w swoich więzach...]. Oczy zalśniły złowrogim blaskiem. Poczuł zapach krwi, jego własnej krwi [A nie naszła go aby chęć żeby poryć za truflami?]. Przeciwnik poruszał się równie szybko i bezszelestnie. Cisza walki zwiększała jej grozę [gadanie, po prostu nie mieli funduszy na dobrą ścieżkę dźwiękową] [Czy ktoś poza mną jeszcze pamięta, że pojawienie się Goona było okraszone trzykrotną wzmianką, że nie miał żadnej broni? Musiała być to dość jednostronna „walka”]. Goon nie widział nawet kto go zaatakował. Ukradkowe spojrzenie w bok przyniosło strach i przerażenie. Wzbudziło chęć ucieczki, sparaliżowało ciało, a zmierzwione na całym ciele włosy falowały jakby naelektryzowane [CAŁYM? Fuj...]. Upiorna twarz, zakrzywione kły [Znowu śmieją się z Niemców! Cóż na szowinizm!] i niknący w oddali ból, po trosze przypominający przyjemne uczucie swobody... [Migrena wyswobadza? Pchnięcie nożem zamiast mantrowania? Me don't like!]
Ciepłe łóżko, miękka pościel, zapach spokoju
[dom]. [Jak pachnie spokój?] [Jak rabarbar i kawa] Zlepione krwią włosy, brudne ciało, nie do końca zaleczone rany [wojownik]. [Walcowaty kształt butelki. Pokrywka plastikowego pudełka. Smak kanapek (moje śniadanie na uczelni)] [Merdający ogon. Lśniące radością oczy. Szczekanie (pies)] [Automat do kawy. Trzepot skrzydeł kolibra. Struna A w gitarze (zbiór losowych wyrażeń)] Tak rysował się obraz Goona, kiedy do malutkiego, ciemnego pokoiku, który zajmował na poddaszu karczmy, wszedł Hipol z dwojgiem kompanów. Goon przebudził się, lecz uszło to uwadze przybyszy. Przypatrywał się im spod przymrużonych powiek, a oni patrząc na niego rozmawiali szeptem [uparcie nie zauważając, że ich „śpiący” mruga oczyma].
- ... i rzeczywiście przeżył... - męski głos.
- Bez broni... - inny męski głos
[co oni mają z tą bronią? Do przeżycia są ważne inne rzeczy – znajomość terenu, inteligencja, czujność... Fakt, że Goon żadnej z tych cech nie posiada, ale nie tylko brak broni jest tu kluczowy!]
- I mówisz, że to prawdopodobnie dzięki niemu żyjesz? Musiał znać się na kościach, skoro tak szybko Cie poskładał - kobiecy głos, przemądrzale przeciągający ostatnie sylaby słów.
[]
- Ano, musiał - pierwszy głos.
- Poczekamy aż się obudzi - kobiecy znów się wtrącił - wtedy go opatrzcie dokładniej, każcie mu się umyć i przyprowadźcie do mnie. - To powiedziawszy, dziewczyna odwróciła się i wyszła zostawiając za sobą otwarte drzwi.
- Pamiętasz co mówił Sam? - drugi męski głos odezwał się trochę głośniej, kiedy tylko ustało skrzypienie desek podłogowych pod ciężkimi butami dziewczyny. - Ma pannica tupet. I lepiej z niej nie rezygnować. Sądzę, że powinna z nami zostać. Jest dość bystra, ma posłuch u ludzi i umie to wykorzystać.
- Taa, ale wtedy to ona będzie przywódcą, a nie ja
[a co? Ma wyższy poziom, czy lepiej jej wyszedł test Charyzmy, że będziecie zmieniać przywódców?].
Cichy głos umilkł, a jego właściciel zbliżył się powoli do łóżka Goona. Dotknął jego twarzy. Był na tyle blisko, że Goon mimo półmroku panującego w pomieszczeniu rozpoznał w nim człowieka, którego znalazł półżywego na trakcie. Kiedy ten zaczynał ściągać z niego pościel, Goon zdecydował się na działanie. Szybkim ruchem złapał... chciał złapać, stojącego nad nim człowieka, za rękę. Ale jedyne co udało mu się zrobić, to podnieść dłoń do góry i unieść lekko głowę, a chwilę później leżał z powrotem na poduszce sycząc z bólu i osłabienia
[aŁtor stara się, żebyśmy uznali Goona za największego kozaka na dzielni, ale jakoś mu nie wychodzi...].
- Spokojnie, spokojnie... nic ci tu nie grozi. Nikt nie zrobi ci krzywdy. - Słowa dolatywały do uszu Goona gdzieś z okolicy jego nóg
[„Właśnie dlatego, że nie zamierzamy cię skrzywdzić, leżę na tobie trzymając sztylet przy twoim gardle. Bądź absolutnie spokojny, to dla twojego dobra!”]. - Ja jestem Kasselert, a ten tu, to Hipol. Znajdujesz się w karczmie Grubego Sama i leżysz właśnie w jednym z najlepszych łóżek. No i jesteś jeszcze dość pokiereszowany. Pozwól się opatrzyć... Potem z pewnością poczujesz się lepiej [„Uratowałeś naszego kolegę, a my odpłaciliśmy się atakiem z użyciem topora i przetrzymywaniem cię wbrew twojej woli... Chcesz być naszym przyjacielem?”].
[Pragnę jednakowoż nadmienić, że Hipol ze zmiażdżonych nóg leczył się... kilka godzin? No, powiedzmy dzień. W towarzystwie randomowego gościa chcącego go ZJEŚĆ. Goon z oberwania przez łeb będzie się wylizywał miesiącami, wymagając stałej opieki dwóch pielęgniarzy]

ROZDZIAŁ DRUGI
JA?
[Nie, ktoś inny -.-]
Z niektórych ran wciąż sączyła się lepka posoka
[uwaga techniczna – „posoka” to krew ZWIERZĘCIA. Uwielbiam ludzi, którzy powtarzają dziwne słowa po innych autorach, starając się wyjść na mądrych!]. Kasselert szybko temu zaradził. Ciało nie posiadało już żadnych oznak niedawno stoczonej walki [Ciekawe jakiego czaru użył...]. Później była dość przyjemna kąpiel [Ciekawe, czy w tym też pomógł mu Kasselert? :3] [Yay, yaoi! :3] [-.- Hura]. Rozmawiali o czymś - nie myślał [To z pewnością duża odmiana]. Błądził i nie starał się wrócić do tematu. Kasselert opowiadał historie o stworach nocy. Strasznych i złowieszczych. Nie słuchał [Sam siebie nie słuchał? No... w zasadzie to dość powszechne]. Bujdy o wampirach nie kręciły go wcale [Hej, widzę jedną pozytywną cechę naszego protagonisty].
- Ubieraj się. Masz tu czyste łachy
[W domyśle: ale to i tak łachy]. Przynajmniej nie śmierdzą, tak jak twoje. Hehehehe... - dowcip Hipola czasami porażał rozmówców [Wiem, co będzie dalej i uwierzcie, że Hipol na tle swych kamratów mówi naprawdę z sensem!].
- Hehe? - niepewnie zawtórował Goon.
- Daj mu spokój. Zejdziemy teraz na dół - Kasselert zdawał się być w swoim żywiole
[nikt tak nie schodził ze schodów jak Kasselert! A o jego śniadaniach krążyły legendy!]. -Trzeba przedstawić cię Samowi. No i musisz pogadać z Kim.
- Z kim?
- Z Kim.
[Badum-dum-kszszszsz...] [...]
Co to za ludzie? - Goon myślał intensywnie. - Zajęli się mną, wyleczyli, ale nie wiem do czego są zdolni... Poza tym nie znam tego miejsca. Muszę być ostrożny.
[Normalnie pewnie bym powiedziała, że gdyby chcieli jego śmierci, to zrobiliby to jak leżał zdjęty niemocą, ale w sumie to całkiem rozsądne z jego strony. Szkoda, że ta ostrożność będzie się przejawiała jedynie w słowach]- Spojrzenie Goona wędrowało od jednego człowieka do drugiego, zatrzymując się chwilami na zamkniętych okiennicach i solidnych drzwiach, do których Kasselert właśnie podszedł.
- Idziesz?
- Tak, tak... - odpowiedział lekko spłoszonym głosem Goon
[który w istocie był bardzo nieśmiałym i płochliwym wojownikiem, jak widać]. - Powiedz mi tylko kim jest ten Sam, z którym mam rozmawiać. No i ten drugi... ten...
- Sam to właściciel naszej uroczej tawerny. Jest dość znaną osobą... aż dziwne, że o nim nie słyszałeś - bystre oczy Kasselerta łypnęły w stronę Goona i omiotły go badawczym spojrzeniem. - Nie jesteś stąd?
[W końcu każdy szanujący się człowiek zna szczegółową biografię każdego restauratora w mieście] A z resztą. To nie jest ważne. Dobrze, że nie trzymasz z nimi.
- Hm?
- Z wampirami - obrzydzenie i strach spłynęło z języka Hipola niczym trucizna z jadowitego węża.
- Z wampirami? - powątpiewanie w głosie Goona ledwo ukryło się pod maską goryczy
[Z wampirami... – westchnienie wyrwało się z migdałków Johnny'ego i poszybowało dalej w przestrzeń, niczym piłka do krykieta rzucona przez średnio doświadczonego gracza] [Z wampirami – potwierdzenie niczym płochliwa norka wychynęło z ust Ithil i pognało do kryjówki uszu ludzi będących w pomieszczeniu] [Z wampirami! - groza w głosie Szatana była wielka jak airbus 380 a głos jej grzmiący niczym toczący się kawałek blachy jak amstaf cierpiący na nadmiar miłości uderzył w słuchaczy i zaczął chlastać po ich ciałach ogonem].
Zeszli wolno ze schodów, podtrzymując Goona by nie zsunął się z nich
[Pamiętajmy! Hipol- pogruchotane nogi, Goon- uderzenie w głowę!]. Coraz głośniejszy i bardziej niezrozumiały stawał się gwar, dochodzący gdzieś z niższych pięter budynku [To chyba właśnie na odwrót powinno być? Im jest bliżej tym bardziej rozróżnia poszczególne głosy, a nie słyszy ogólny szum?]. Słychać było też muzykę i czuć smród przypalonego jedzenia. Mimo iż był on ohydny i przypominał zapach kilkudniowego trupa zakonserwowanego w palarni [*kiwa ze zrozumieniem głową* też nie lubię grzybów!], Goon pomyślał, że dobrze byłoby coś zjeść [...mniam?] [Co, ty nie masz nigdy ochoty na takiego spopielonego trupka? Spalony na węgiel mózg z ketchupem Pudliszki! Wędzone oczy w przybraniu ze skrajnie wysuszonych włókien mięśni udowych! Pycha!] [*Patrzą na nią dziwnie*] [No co?!]. W końcu osłabienie i trzydniowy brak pożywienia połączony z leczniczym snem, a także strach i wysiłek ostatnich godzin przed utratą świadomości, robiły swoje. Żołądek, jak pusty worek obijał się wewnątrz brzucha Goona [Tak, ja też jak byłam mała wyobrażałam sobie swoje wnętrzności jako takie flaczki rozpięte na kościach]. Jego myśli zajęły się już całkowicie płomieniem jedzenia [Słyszałam o palącym głodzie ale... płomień jedzenia? W sensie, że jedzenie jadło jedzącego?].
Było głośno. I jeszcze głośniej. Gorąco i wszystko wokoło śmierdziało. Kiedy weszli przez duże drzwi do pomieszczenia na parterze budynku, oczom całej trójki ukazał się obraz zwyczajnej, pełnej ludzi, smrodu i różnego rodzaju cieczy (w tym również trunków) tawerny
[kolejny schemat fantastyki, nad którym naprawdę trzeba się zastanowić – po co aŁtorzy i aŁtorki tworzą tak obmierzłe knajpy? Działają w porozumieniu z Ligą Wstrzemięźliwości? Albo nigdy nie byli w naprawdę dobrym pubie?].
Choć zmysły podpowiadały Goonowi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku
[Pomieszczenie pełne smrodu i szczyn jest dla niego „w najlepszym porządku”? W niezłym towarzystwie się obracał do tej pory...], to coś jednak absorbowało jego uwagę i nie dawało zmysłom wygrać. Tak jakby chciało powiedzieć: Coś jest nie tak, jak być powinno. Co z tego, że dookoła tyle brudu? Co z tego, że dym przeżera Ci oczy i nozdrza, a ludzie hałasują jak stado rozwścieczonych zwierząt lub pułk wojska w najgorętszym ataku [w zasadzie pułk wojska w ogóle. Kurczę – dowolna grupa wojskowych w grupie większej lub równiej trzech!]. Ale ci - ci leżący pod stołami, w kałużach własnych wymiocin, wyglądali mało naturalnie [A jak mieli według ciebie wyglądać? -.-], a gwar i zapach miały zwyczaj niknąć, kiedy by tylko pomyśleć, że wcale ich tam nie ma [albo jesteśmy świadkiem jakiejś skomplikowanej iluzji, albo Goon potrafi doskonale wypierać ze swojej świadomości wszystko, co mu przeszkadza... Może był politykiem?] [Może warto się zastanowić, czemu facet wyobraża sobie, że rzeczy, z którymi ma styczność, są nieprawdziwe? Z tego co wiem cechuje to tylko postaci pokroju Johna Nasha...].
Goon zatrzymał się pośrodku drogi przez izbę. Obrzucił spojrzeniem Hipola
[spojrzenie rozsmarowało się po jego nosie i policzkach!], na którego twarzy malował się beztroski uśmiech podniecenia [...wiecie co? Zignorujcie poprzedni komentarz...] [Yay, yaoi! :3], a potem zerknął na poważną minę Kasselerta. Uśmiechnął się powoli i pomyślał, że miło by było zasiąść teraz z obydwoma towarzyszami przy suto zastawionym stole i spożyć wyśmienitą kolację... najlepiej składającą się z kilku, nie - z kilkunastu dań... Hmm... [Do hymnu Bagna wystąp! „Myśmy chochliki – włochaty lud! Lubimy jeść dużo – a nawet w bród! Wszyscy jak bracia się kochamy, i bardzo rzadko się pożeramy!” I teraz refren! „Żreć, żreć, żreć, żreć, żreć!...”]
- O nie, nie. Mój drogi - muzyka ucichła
[bo też nie wiedziała kto to powiedział]. Gwar również ustał, a do wyczulonych nozdrzy Goona doleciał przepyszny zapach pieczonej, dobrze doprawionej świni i ziemniaczków [i to wszystko w klinicznie czystej karczmie, w której żarcie śmierdzi jak trup, ludzie wymiotują na podłogę i nikt nigdy nie słyszał o BHP... smacznego!].
- Aż tak dobrze to nie będzie, ale myślę, że nie pogardzisz naszymi specjałami z młodego warchlaczka - właściciel głosu - barczysty mężczyzna w sile wieku, uśmiechał się promiennie, podczas gdy większość tawernianych gości wyparowywała. - Może usiądziesz i napijemy się czegoś, zanim podadzą kolację?
[I to mówi właściciel karczmotawerny (nigdy nie dowiemy się co to tak naprawdę było) tak? Nie powinien aby nalewać piwa klientom, wywalać z sali tych, którzy rzygają (zanim skończą i za bardzo nabrudzą) i chętnych do bitki (zanim potłuką talerze i kufle)?]
- Szkoda, że zabraknie na niej potrawki z borsuczka i opiekanych karyżaków
[przepraszam, ale kto zjada borsuki? Czy jakaś cywilizacja na Ziemi na to wpadła? I czym, do tysięcy milionów piorunów, jest karyżak?]... Wspaniały tort z ogromem tłustej, bitej śmietany i kremem [… i z uwieńczeniem z rzygów opijusa...] też byłby mile widziany, ale co tam... - Uśmiechnął się w odpowiedzi Goon i podprowadzony przez Kasselerta dołączył do siedzących przy obszernym stole. Wyszczerzył do nich równiutkie ząbki [jak perełki] i pomyślał, że dobrze jest mieć w takich ludziach przyjaciół [no bo gdyby byli jego wrogami to...co? W niezwykle złowróżbny sposób rzuciliby mu tym tortem w twarz? A potem przywiązali do ściany żeby torturować go widokiem wykwintnych potraw?].
- Lepsza świnka niż jarzynka -Hipol zawsze o czasie błysnął zdrowym humorem
[Pamiętacie, kiedy leżał z połamanymi kośćmi i jęczał z bólu? Dobre czasy...].

Potrawy znikały ze stołu szybciej, niż się na nim pojawiały. Gdyby Goonowi przyszła do głowy myśl, że jest głodny jak wilk i miałby czas pomiędzy jednym mlaśnięciem, a kolejnym aby to powiedzieć na głos z pewnością doczekałby się wybuchu nerwowego śmiechu i ukradkowych spojrzeń rzucanych przez wszystkich biesiadników ponad stołem
[ponieważ w języku tubylców „wilk”, znaczył to samo co „transwestyta ze śmieszną czapeczką na głowie i składaną drabiną wbitą w tyłek”]. Jednak Goon nie miał czasu na myślenie, a tym bardziej na gadanie [wniosek: gadał szybciej niż myślał. Jakoś nie jestem zaskoczona]. Dopiero teraz, kiedy jego usta posmakowały, oczy zobaczyły, a nos zwęszył (może niedokładnie w tej kolejności) przepyszną pieczeń, poczuł jak bardzo był głodny [A gdzie się podział tarzający się w wymiocinach pijany motłoch? Gdzie smród palonego trupa, ogłuszający hałas i dym, którego można by nabrać na łyżkę?]. Jadł więc i jadł, a inni jedli wraz z nim. Nadal jadł, kiedy reszta skończyła. I wciąż jadł, podczas gdy senne zmęczenie osiadało na kolejnych jego towarzyszach [*konspiracyjnym szeptem* I to nadal ten jeden smętny warchlaczek?].
Wreszcie skończył. A właściwie - skończyło się jedzenie
[kurczę, temu to nawet własna babcia powiedziałaby „Chyba już dość zjadłeś!”]. Wprawiony w dobry nastrój, dzięki pełnemu brzuchowi i podchmielony grzanym piwem rozglądał się wkoło. Hipol smacznie spał z głową opartą o blat stołu i ustami szeroko otwartymi - już kręciło się przy nich nerwowo kilka much [Eating corpses strikes back!]. Dość daleko od Goona, przy rogu [dziesięciometrowego] stołu półgłosem rozmawiali Kasselert z - jak Goon się domyślał - właścicielem karczmy - Samem. Przy innych stołach siedziało kilkoro gości. Kiedy na nich nie patrzył, przyglądali mu się spod ciemnych kapturów naciągniętych głęboko na twarze, lub włosów zwykle długich i brudnych, opadających cieniem na oczy [co to za banda? Kumple Chestera A. Buma?] [Grupa rekonstrukcyjna „Hołdujmy głupim stereotypom, niech aŁtorowi nie będzie smutno”].
Tylko jedna osoba, kobieta, patrzyła wprost na niego, nie bacząc czy jej spojrzenie zostało zauważone, czy nie. Patrzyła otwarcie, a jej twarz nie była osłonięta w żaden sposób, tak że Goon spokojnie miał czas, aby się przyjrzeć, nim cięgi jej oczu
[jej oczy sprawiły mu cięgi? Dobra jest!] kazały mu odwrócić głowę w inną stronę. Wtedy kobieta wstała i podeszła do ich stołu. Po posturze i odgłosie wydawanym przez ciężkie buty, uderzające o drewnianą podłogę, poznał w niej dziewczynę [To musiało trochę czasu minąć, skoro z dziewczyny stała się kobietą...] [Mówiłam, że będzie dochodził do siebie przez długie miesiące!], która odwiedziła wcześniej jego mały pokoik na górze, wraz z Hipolem i Kasselertem. Szybkim i zdecydowanym krokiem przeszła przez pomieszczenie, a osobnicy ukrywający się pod kapturami i brudnymi grzywkami [To oni grzywki sobie takie wyhodowali?] stawali się, a przynajmniej starali się stać jak najbardziej niewidoczni. Usiadła naprzeciwko Goona i jeszcze przez moment wpatrywała się w niego szukając kontaktu wzrokowego [podpowiem ci, duszyczko: szukaj na TWARZY], a kiedy udało jej się go złapać, Goon poczuł piekący ból w okolicach skroni i tyłu głowy. Jednak nie dał po sobie nic poznać. Jedynie lekko zamglony przez chwilę wzrok, ktoś przypatrujący mu się z uwagą i znający scenariusz jaki miał się za moment rozegrać; uznałby za objaw chytrze ukrywanego bólu [”Chytrze ukrywany ból”... *wyobraża sobie Goona śmiejącego się diabolicznie „Mój, mój, tylko mój, muahahahaha!”*].
Przeciągające się milczenie przerwał wreszcie Kasselert, przybliżając się ze swym krzesłem do Goona.
- O
[c]h, Kim, nie męcz go. Chłopak już dużo przeżył jak, na tak krótki czas.
- Tak, widziałam. Całkiem nieźle sobie poradził ze swoimi wrażeniami, chociaż widywałam lepszych - dziewczyna wykrzywiła twarz w kpiącym uśmiechu.
Sam również przybliżył się do swych gości i usiadł wpatrzony w przestrzeń ponad nimi. Zamierzał posłuchać co mają do powiedzenia, a potem, jeśli mu się to spodoba, wyrazić swoje zdanie. I tak wszyscy mu we wszystkim ulegali
[W przeciwnym razie karmił ich potrawami z gatunków zagrożonych wyginięciem]. Uśmiechnął się w myślach do siebie [Ergo: gapił się w przestrzeń z rozanielonym uśmieszkiem rozlanym na twarzy. Oł jea!].
- Ciekawe czy tobie poszłoby równie dobrze, gdybyś dopiero co wstała z łóżka po trzydniowym śnie i majakach - Kasselert nie pozostawał dłużny w złośliwości
[po przerwie, w „Cięte Riposty Mistrzów”...].
- No nie wiem, nie wiem... jak mnie tu przynieśli to byłam prawie nieprzytomna, a i tak, nie dałam się zwieść
[No dobra, dobra, wszyscy już wiedzą, że jesteś bardziej MarySue niż Kasselert i Goon razem wzięci. Idź już sobie]. Więc, rzeczywiście... jest to szalenie ciekawe czy gdybym była w jego stanie, to poradziłabym sobie lepiej, czy też może wcale - wyraz triumfu zagościł na twarzy Kim, ostentacyjnie wykrzywionej w udawanych grymasach bólu.
- Nie kłóćcie się, jest przecież kilka spraw do omówienia. Nasz nowy gość - tu Hipol kiwnął głową w stronę Goona - na pewno jest ciekaw...
Widelec z pełną gracją i lekkim brzdękiem wylądował pomiędzy rozstawionymi na stole palcami Hipola zamykając mu tym samym usta.
- Nie wtrącaj się kiedy rozmawiają dorośli
[to miłe, że nawet postacie w tekście nie lubią Hipola, nieprawdaż?] - Kim rzuciła mu ostre spojrzenie spod przymrużonych oczu [jak się mruży oczy?] [nie wiem, ale mogę Ci powiedzieć jak je uprużyć!] [… podziękuję], a wszyscy siedzący przy stole zanieśli się gromkim śmiechem na widok miny biednego Hipcia [ona serio jest MarySue. A on z braku lepszych etatów został wioskowym głupkiem który z nieznanego nam powodu ma absolutnie niepodważalne znaczenie dla grupy]- A ciekawość... to jak powiadają pierwszy stopień do piekła... byłam już kiedyś w jego pobliżu i nie wydaje mi się, aby tych stopni było dużo więcej...
- Nie chwal się, nie chwal. Żaden z nas nie miał w życiu lekko, a ostatnio, kiedy czasy stały się bardziej niespokojne jest coraz gorzej. - Kasselert przejął inicjatywę - A skoro już o tym mowa - uważam, że trzeba powziąć jakieś konkretne decyzje w związku z tą wściekłą plagą, która nas nawiedziła. To, co przytrafiło się Goonowi jest doskonałym przykładem, że nie wolno nam pozostawić tego bez jakiejkolwiek reakcji. Ciało za ciało. Krew za krew. Inaczej koniec z naszym honorem i koniec z bezpieczeństwem nas samych i naszych bliskich
[zauważyliście, że honor jest ważniejszy od bezpieczeństwa bliskich? Z mojego doświadczenia (i przekonań) wynika, że taki pogląd prezentują zwykle złoczyńcy...].
Kiedy Kasselert skończył przy stole zapadła pełna napięcia cisza. Nie tylko przy stole. Cała sala jakby oczekiwał na jakieś ogromne wydarzenie wstrzymując oddech
[Cała sala się zastanawiała, czy informację o rodzącym się ruchu oporu da się spieniężyć]. W głowie Goona obudził się i zapał, i chęć zemsty, i strach, bo kolejne zdania wypowiadane przez Kasselerta przepełnione były emocjami i uczuciami skrajnie negatywnymi i okrutnymi [ponownie – bardziej w stylu jakiegoś złoczyńcy!]. Kiedy mówił o nich, tak o wampirach, dzika nienawiść zapulsowała w żyłach Goona. Słowa o krwi, o zemście, honorze umocniły te silne odczucia nad którymi nie panował wcale [jak widać Goon jest wyjątkowo podatny na wpływy]. I jak zwykle w tak ważkiej chwili liczyć można było na wyczucie czasu Hipola:
- To co? - powiedział tonem jakby opowiadał najlepszy kawał na świecie - może wynajmiemy kilku dentystów i po sprawie? - Uśmiechnął się promiennie spoglądając na rozmówców i oczekując od nich kolejnej salwy śmiechu. Ale to co otrzymał chyba go nie zadowoliło. Choć wyrażenie „nie zadowoliło" nie jest raczej odpowiednie. To co otrzymał można rzec - nawet go przeraziło, bo nagle skulił się w sobie i zmalał tak, że prawie nie było go widać znad stołu
[O Manwe, co oni, bili go za każdy kiepski dowcip, że teraz tak reaguje?].
- Ekhem, to może ja coś powiem
[nie, nie – postać nazywa się Hipol, nie Ekhem! A jeśli chcesz chrząkać, to czy nie wygodniej napisać „Goon odchrząknął” czy coś w podobnym stylu? Inaczej brzmi to strasznie sztucznie] - Goon odezwał się, odwracając tym samym paraliżujące spojrzenia od Hipola. - Dziękuję za uratowanie życia, zajęcie się mną i za ten przepyszny posiłek. Hipol może i nie jest najbłyskotliwszym rozmówcą, ale to dzięki niemu żyję [i dlatego zacznę moją very wzruszającą przemowę od obrażenia go na parę sposobów!]. Jeśli dobrze zrozumiałem wszystko, co do tej pory zostało mi powiedziane to... i tak niewiele rozumiem [ty i ja razem, paskudo].
- Jesteś tu, bo łączy cię z nami silna więź. - Kasselert przejął znów inicjatywę. - Możesz to nazwać pokrewieństwem lub związkiem krwi
[możesz też nazwać to podobieństwem, koligacją a nawet zbieżnością lub powinowactwem!] , to nie ma znaczenia. Sprzymierzyliśmy się by walczyć z wampirami. Tu w tawernie spotkaliśmy się [*nuci* „W McDonald spotkajmy sięęę...”]. Tu stworzyliśmy nasze zgromadzenie - nasz klan.
Odpowiedziało mu milczenie i kilka potakujących ruchów głową ze strony towarzyszy
[milczenie, które oznaczało „większość z nas wolałaby posiedzieć i pograć w remika, ale nie chcemy robić Kasselertowi przykrości”].
- Dobrze więc, mogę zatem czuć się zaszczycony przyjęciem mnie w wasze szeregi?
[Dobra, ale o co oni walczą? Wiemy że walczą PRZECIWKO wampirom, ale... za co? Za honor, który jest raczej kiepskim powodem? Bezpieczeństwo bliskich zostało wspomniane tylko raz, więc raczej nie... A wojny z czystej nienawiści to kolejna cecha złoczyńców!]
Tu spojrzenia wszystkich powędrowały w stronę Sama, który poczuł się w obowiązku wypowiedzieć kilka słów wyjaśnienia.
- Tak chłopcze, jesteś jednym z nas, lecz nie wiesz jeszcze wszystkiego co wiedzieć powinieneś
[„W skrócie: jemy mózgi dziewic”] [„I gwałcimy bardzo starych ludzi”] [„Sorry, Goon, słowo się rzekło, nie możesz się już wycofać!”]. Znasz już rodzaj wroga, z którym przyjdzie się nam zmierzyć w najbliższym czasie. Jest to wróg straszliwy, okrutny i doskonale wyszkolony [Istnieje szkoła dla wampirów?]. Zabija nie tylko po to, aby przeżyć, ale i dla przyjemności. Nie mogę jednak jednoznacznie powiedzieć, że to oni są ci źli, a my ci dobrzy [o tym właśnie mówię!] [Powiem więcej: co oni muszą robić, że wampiry z zabijaniem dla przyjemności mogą być od nich lepsi nawet ich zdaniem?]. Zastanawiasz się dlaczego? Niestety i w nas czai się pierwiastek zła, może i bardziej niebezpieczny niż wszystkie armie naszych wrogów. Tak, Goonie, już niedługo i ty poczujesz to w sobie. Ten głód, to pożądanie śmierci, mięsa i krwi [bardzo... złoczyńcowate z waszej strony] [„złoczyńcowate”?] [To nowe słowo, dopiero w fazie testów]. Tę nienawiść - nie tylko do wampirów, ale i do zwykłych ludzi. Przestrzegam cię zatem, nie oddawaj się tym pożądaniom, bo staniesz się potworem takim, jak nasz wróg. Jest w tobie bowiem nasienie wilkołactwa [nie wiem, czy „nasienie” to dobre słowo]. Jesteś człowiekiem-wilkiem a twoje przeznaczenie to walka z wampirami [Czemu? Serio, czemu wampiry i wilkołaki to tacy śmiertelni wrogowie? Może i mają taką samą dietę, ale zamieszkują inne tereny – wampiry są raczej miejskie, wilkołaki wolą lasy i tego typu rzeczy. Czy jest jakiś logiczny powód, pomijając fakt że jedni i drudzy to ikony horroru, żeby te dwa gatunki brały się za łby?].
W trakcie kiedy Sam mówił, w głowie Goona szalał prawdziwy tajfun myśli i uczuć. Od początkowego zdziwienia i niedowierzania, przez obrzydzenie do samego siebie
[?], aż do nienawiści i chęci zemsty. Lecz na kim? Na kim on - Goon miałby się mścić? I za co? Za to, że jest wilkołakiem? [Czy może za to, że przeżył te naście/dziesiąt lat nie mając pojęcia, że co pełnia zmienia się w owłosionego potwora?] Ależ skąd, to jakiś absurd. Tak być nie może. Żył przecież do tej pory jak normalny człowiek... [O, właśnie o tym mówiłam! Dobrze, że zostało w niem jeszcze trochę rozsą...] Żył? Na pewno? Przecież tak niewiele pamięta. [… zapomnijcie -.-. Manwe, jak on przeżył całe swoje życie poddając się każdej, nawet najbardziej bzdurnej sugestii?] Jeszcze przed chwilą tyle rzeczy, tyle informacji i wspomnień było prostych i pewnych, a teraz? [teraz jesteś w takiej samej sytuacji jak czytelnicy – nie wiesz, co się dzieje, ale chcesz kogoś za to kopnąć!]
- Teraz Goonie rozpoczynasz nowe życie. Jesteś prawdziwie jednym z nas. Zapomnij to, co jeszcze pamiętasz - to nigdy już nie wróci, a tobie będzie łatwiej bez tych wspomnień. - Sam patrzył Goonowi głęboko w oczy, jakby chciał właśnie przez nie ulżyć chłopcu.
[YAOI!!!!!!] [ :} ]- Tak będzie lepiej - powiedział spokojnie. - Oddaj je mnie - rzekł wyciągając swoje dłonie w kierunku Goona [„wypluj, co masz w mózgu”?] .
Nikt inny na nich nie patrzył. Wszyscy pogrążeni byli we własnych myślach i wspomnieniach, których pewnie już nie mieli
[czyli siedzieli z gałami wbitymi w przestrzeń i ślinili się trochę]. Goon spojrzał po nich i wyciągnął lękliwie swe ręce, kładąc je na dłoniach Sama.
- Dobrze - powiedział Sam - Jesteś pewien, że chcesz pożegnać swoją przeszłość?
„Nie!" - coś zawyło wewnątrz Goona głosem tak potężnym, aż całe jego ciało przeszył dreszcz.
- Tak - powiedział ledwo słyszalnym głosem. - Nie chcę jej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz