czwartek, 18 kwietnia 2013

26.4 Wampiry, boysbandy i piłka nożna czyli TRUloFFów Czas Przedstawić!

Witajcie, kochani!
Jak się macie? Mam nadzieję, żeście zdrowi i cali...
Dziś przed wami kolejna część naszych zmagań z wampirzą „rzeczywistością”. Dobra wiadomość jest taka, że poznajemy TRUloFFów. Zła jest taka, że zostali absolutnie obdarci z charakteru, sprowadzeni do mentalnego parteru a jeden z nich ma sWeEtAsnE przyjaciółeczki. Dowiecie się dziś jakie porządki panują w środkach komunikacji powietrznej a jakie w angielskich barach. I dlaczego wojna doskonale zamaskowanych i wciąż szkolących się ludzi plus z iskrzącymi, obrzydliwymi krwiopijcami trwa od wieków.
Dobrej zabawy!

Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział czwarty
"Najcenniejsze przyjaźnie zawierane są przypadkiem." [„(...) ja widocznie jestem za głupi, żeby zrozumieć te przekręty. ”]

Siedziałam w poczekalni. Mój lot opóźniał się już godzinę. Mimo to nawet się cieszyłam. Mogłam dłużej być w Polsce! Bardzo się przywiązałam do tego kraju i głupio mi było z niego wyjeżdżać [a nie było ci głupio do niego przyjeżdżać, żeby MORDOWAĆ LUDZI?].
- Pasażerowie lotu: Warszawa-Londyn. Proszeni do bramki nr 2. Dziękuję. – usłyszałam.
Westchnęłam i podniosłam się z krzesła. Złapałam za swój bagaż podręczny i ostatni raz spojrzałam przez okno. Łezka zakręciła mi się w oku.
- Nie będziesz się mazać! Zrozumiałaś Jasmine?! – mówiłam pod nosem.
- Maria Zapolska, pasażerka lotu Warszawa-Londyn proszona do bramki nr 2. Dziękuję [Czy ona ma prywatny odrzutowiec czy co? Serio, podczas jednego lotu może być i czterystu pasażerów – myślicie, że będą wywoływać wszystkich? Czy tylko tych istotnych dla fabuły?] – usłyszałam znowu.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przez piętnaście lat to było moje nazwisko [aha, czyli ona przez ten cały czas udawała Polkę? A akcentu to się pozbyła specjalnym sprejem...]. Pobiegłam w stronę tej nieszczęsnej bramki.
- Pani Zapolska? – zapytała stewardessa – Proszę! [Hahaha, wyczytują ich po nazwiskach ale żeby sprawdzić tożsamość i kartę pasażera- a po co?!]
Mówiąc to uśmiechnęła się i wskazał mi wejście do samolotu. Wbiegłam szybko na pokład. Udawałam zdyszaną. Na bilecie sprawdziłam miejsce i ruszyłam w jego stronę. Nie miałam daleko. Znajdowało się ono w Business klasie. Zobaczyłam, że fotel koło mnie jest już zajęty. Zajmował go jakiś facet. Nie widział jego twarzy, gdyż był odwrócony do mnie tyłem. Rozmawiał z dwoma innymi chłopakami siedzącymi za nim. Nie wiem dlaczego ale wydali mi się oni wszyscy znajomi [Poznawała ich po plecach?] [Może byli w koszulkach klubowych?].
- Piszczu, weź się odwal, dobra? – powiedział do jednego z nich.
- Oj, nie denerwuj się zaraz! – odpowiedział „Piszczu”.
- No właśnie! On ma rację. Znajdź se wreszcie dziewczynę! Ja mam, on ma, nawet Wojtek! – dołączył się drugi [Dogodny sobie temat rozmów wybrali, czyż nie?].
- Dobrze! – krzyknął zirytowany blondynek – Jeśli obok mnie usiądzie dziewczyna, to zaproszę ja na randkę! Zadowoleni?! [...och. Serio? To jest wasze zawiązanie ciekawej i błyskotliwej fabuły?] [„No... Nie. Wolelibyśmy, żebyś znalazł sobie kogoś wartego uwagi, z kim będziesz mógł dzielić swój czas. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i martwimy się o ciebie. Zależy nam na twoim szczęściu, stary”. No? Powie to któryś? Nie? Szkoda...]
W tym momencie „Piszczu” miał coś powiedzieć, ale go zamurowało. Zresztą jego towarzysza też. Znajomy mi od tyłu mężczyzna [czemu mam wrażenie, że to za dużo informacji?], odwrócił się, żeby zobaczyć o co im chodzi i zrobił wielkie oczy. Teraz cała trójka patrzyła prosto na mnie [*niuch, niuch* Samica!] [I nie było to ani odrobinę niegrzeczne. Nie]. Ja lekko uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce obok blondyna. Chłopaki jeszcze chwilę przyglądali mi się. Potem dwójka siedząca za nami zaczęła się strasznie śmiać, a chłopak siedzący obok mnie zrobił się czerwony, jak burak [Nasza kadra jest na poziomie mentalnym zgimbusionych Avengersów? Co za rozczarowanie...]. Przełknął głośno ślinę i wziął się do czytania jakiejś ulotki, którą dostał od stewardessy. Ci dwaj z tyłu prawie pospadali z foteli. Mi zrobiło się żal chłopaka [A mnie zrobiło się żal tak pokracznie zbudowanego zdania]. Spojrzałam na niego lekko [Mój wzrok osiadł na jego nosie jak motyl. A potem zaczął łaskotać i „blondynek” (serio, dziewczyny, Błaszczykowski to 70 kilo żywej wagi i w żadnym wypadku nie wygląda na chucherko) zmuszony był go rozgnieść]. Wyglądał strasznie znajomo.
- Jestem Jasmine [Nie. Jesteś Maria Zapolska. Tak masz napisane w dowodzie i na bilecie!]. – wyciągnęłam rękę w jego stronę
On spojrzał na mnie lekko zdezorientowany. Jego policzki cały czas były czerwone. Uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił ten gest [Czyli stali rękami wyciągniętymi w swoją stronę, jakie to romantyczne xD].
- Kuba. – powiedział ściskając moją dłoń
Spojrzał mi w oczy. Nagle sobie coś uświadomiłam.
- Jak ten czas szybko leci…- palnęłam.
On spojrzał na mnie jak na wariatkę [Słusznie. Przy okazji – naprawdę wychodzi z niej wieloletnie szkolenie nieśmiertelnej pogromczyni zła, co nie?].
- Znaczy… Jak ten lot szybko nam zleci, to może zdążę się jeszcze z tobą dzisiaj umówić. – powiedziałam uśmiechając szeroko [Smooth!].
Opuścił lekko głowę i zaczął się śmiać.
- Przepraszam za moich kolegów. To oni mnie do tego zmusili. Normalnie bym tego nie powiedział. [dojrzałość wylewa się wam ze wszystkich otworów, moje wy Nadzieję Polskiej Piłki...] – mówiąc to wskazał na dwóch chłopaków rechoczących z tyłu.
Wyglądało to naprawdę zabawnie! Oni śmiejący się do rozpuku i dwie stewardessy pochylone nad nimi i usiłujące poprzypinać ich pasami [?] [Czyżby śmiali się AŻ TAK bardzo? (aŁtorki, w samolocie każdy sam zapina swoje pasy. Nigdy nie widziałyście stewardessy pokazującej jak to się robi, co zrobić w wypadku awarii i.t.p?)]. Spojrzałam na mojego sąsiada. Nie zwracał już uwagi na swoich towarzyszy, teraz siłował się z tym pasami [znakomita koordynacja ręka-oko, prawda...].
- Mogę? – zapytałam wskazując na zapięcie.
Kuba podniósł ręce w geście „poddaję się”, co wywołało na mojej twarzy uśmiech. Złapałam za sprzączkę, trochę pokombinowałam i przypięłam go [ku uciesze słonika...] [Johnny!] [Przepraszam, tak mi się wymsknęło...].
- Dziękuję. – powiedział i spojrzał się na mnie tak uroczo, że prawie się rozpłynęłam. Szybko odwróciłam wzrok. Po starcie
mogliśmy się rozpiąć i zająć swoimi sprawami [Jakoś plugawie mi się to kojarzy xD]. Ja czytałam, zresztą mój towarzysz też. Tym razem na szczęście książkę, a nie ulotkę [A co ją obchodzi co on czyta?]. Nagle poczułam, jak ktoś mnie stuka w rękę.
- Przepraszam. – usłyszałam za sobą.
Odwróciłam głowę. Zobaczyłam uśmiechającego się bruneta.
- Nazywam się Robert [„i jestem najlepiej wychowanym chłopem, który wyszedł z naszej stodoły”], a -pani? – zapytał.
- Jasmine. – odpowiedziałam.
- Angielka? – zapytał mężczyzna siedzący obok Roberta
- Przez parę lat mieszkałam w Polsce. Teraz wracam do ojczyzny – uśmiechnęłam się.
- To fajnie! Ja nazywam się Łukasz.
- Długo mieszkałaś w Polsce? – do rozmowy przyłączył się Kuba.
Zastanowiłam się chwilę. Nie mogę im powiedzieć, że piętnaście lat [Nie powinnaś im mówić czegokolwiek. Psiamać, nie powinnaś im się przedstawiać prawdziwym imieniem!].
- Pięć lat. – odpowiedziałam uśmiechając się.
- To całkiem sporo. – zainteresował się Robert.
- Dostałam zlecenie z firmy w Anglii. Jestem… tłumaczem. [przepraszam, ale jaki sens miała praca sekretarki prezydenta? Nic nie wnosi do historii, niczego nie zmienia... Tak tylko wisi w tekście i zbiera kurz] A wy?
- A jak myślisz? – zapytał z uśmiechem Łukasz.
Przyjrzałam się im. Znałam ich skądś, znaczy Kubę wiedziałam skąd, ale ich…
- Łukasz jest informatykiem, Kuba farmaceutą, a Robert wizażystą. – powiedziałam na jednym wdechu [Ne, Johnny, co to tam leży?] [Mówisz o tej bezkształtnej, pozbawionej koloru masie, nad którą unosi się dźwięk świerszczy?] [Aha] [To Element Komiczny, jak mniemam...].
Chłopaków zamurowało. Patrzyli na mnie przez chwilę, jak na kosmitkę.
- Ty mówisz serio? – zapytał nagle Łukasz.
- Boże… - wydusił Robert. [Fascynująca jest ta ich megalomania. Nie każdy musi się interesować piłką nożną. Na przykład Johnny...] [Czy to moja wina, że interesuję się arenami, na których nasz kraj faktycznie odnosi sukcesy?] [Nie, ale poruszyłeś kwestię, którą i ja poruszyć chciałam: jeśli rozpatrzyć ich sukcesy na boisku, to piłkarzami oni nie są na pewno...]
Kuba zaczął się śmiać.
- To kim jesteście? -zapytałam.
- Piłkarzami. – odpowiedział Kuba przez łzy.
- To stąd was znam! – wykrzyknęłam [A właśnie: wydawali jej się znajomi, czemu miałaby rozpoznawać informatyka, wizażystę i farmaceutę?]
I tak zaczęła się nasz rozmowa. Przez cały lot wszyscy oprócz Roberta gadaliśmy o jakiś głupotach. On cały czas [a taki lot trwa dwie i półgodziny, sprawdzałem] patrzył się zszokowanym wzrokiem w fotel. Kiedy kapitan poinformował nas, że zaraz lądujemy, wszyscy zaczęliśmy się przypinać, z wyjątkiem Roberta. Zauważyła to stewardessa.
- Musi się pan zapiąć. – powiedział łapiąc się za jego pas.
- Jestem wizażystą. – powiedział patrząc jej prosto w oczy, wprawiając ją tym samym w osłupienie [… Ale żarcior wam się strzelił...T.T].
Szłam pustą ulicą w popołudniowym zmroku. Zabijanie krwiożerców zawsze wprawiało mnie w dobry nastrój [Jakież to... psychopatyczne z twojej strony. Na pewno jesteś protagonistką?]. Przeszłam przez kolejną przecznicę, wygięłam wargi w zadziorny uśmiech [spinaczami do papieru] i weszłam do pulsującego od muzyki klubu [Pulsujący klub? A nie był to aby brzuch potwora?]. Zmarszczyłam delikatnie nos.
Po porządnej akcji, należy się porządnie nawalić [Profesjonalizm boCHaterki jest bardzo profesjonalny]. Kierując się tą myślą Tima, podeszłam do baru.
- W czym mogę pomóc, ślicznotko? – odezwał się do mnie barman o wyglądzie playboya nie do końca zdającego sobie sprawę z upływu lat. Przywdziałam więc najsłodszy uśmiech jaki miałam w repertuarze i zaszczebiotałam do niego – Poproszę podwójną whisky z lodem, a wszelkie opinie na mój temat niech pan sobie zachowa dla siebie, bo może pan niedługo podrywać kobiety na niepełny zgryz [Słonko, jeślibyś nawet żyła w kompletnej degrengoladzie i mogła kierować się tylko jedną, jedyną zasadą w całym swoim nędznym życiu... Tą zasadą wciąż powinno być „nie wkurzaj barmana!”].
Zamknął jadaczkę i sięgnął pod ladę po szklankę. Gdy już dostałam złoty trunek [i widzisz? Gdybyś potraktowała go z szacunkiem, dostałabyś whisky, która jest bursztynowa. Złote są inne ciecze i nie wszystkie nadają się do picia...] odwróciłam się przodem do parkietu, posyłając barmanowi ostatnie, pełne politowania spojrzenie.
Ludzie tańczyli. A raczej nie tańczyli, tylko… Opisałabym to jako ocieranie się samców swoimi spoconymi ciałami o spocone ciała napalonych samic [a co, protagonistko ty moja, tańczyło się za „twoich czasów” (piętnaście lat wstecz)? Krakowiaczka? Czy może frymuśne tańce dworskie?]. Cóż, ludzkość wyginie, to pewne. Już widziałam jak Timothy unosi lewą brew, a potem pociera nasadę nosa, dając mi do zrozumienia, żebym skończyła z metaforami [w bardzo logiczny i oczywisty sposób] [podrapanie się po lewym uchu i podniesie nogi oznaczałoby, że jest głodny...]. Ale jego tu nie było, więc postanowiłam się trochę zabawić. Przeszłam wzdłuż parkietu szukając jakiegoś stolika w miarę daleko od jazgotu zwanego muzyką [Skoro zależy jej na tym żeby się napić to po cholery w ogóle lazła do „pulsującego muzyką klubu” zamiast zaszyć się w jakiejś spelunce i w spokoju pielęgnować swój przyszły alkoholizm?] [Albo kupić whisky w monopolowym i zwyczajnie urżnąć się w domu?] [Może lubi być atakowana z zaskoczenia? (przypominam, trwa wojna. Im więcej ludzi tym większe prawdopodobieństwo że ktoś zły ja wyssie)]. Mało było ludzi, którzy nie gibali się na parkiecie [co robili?] [Gibali się. To taniec godowy gibonów. Jego głównym elementem jest wycie i klepanie się po brzuchu...] [No tak. Zupełnie jak w klubie] [...i znaczenie terenu moczem...] [A to już mniej]. Przy jednym ze stolików siedział facet wyglądający na kogoś, kto ledwo uszedł z życiem w walce z hienami [wiecie, taka dygresja – dość lubię hieny. Podobnie jak rekiny, są niezasłużenie obsadzane w roli złoczyńców w popkulturze, podczas gdy nie są wcale gorsze od innych zwierząt. I opiekują się swoimi młodymi. Nie tak jak, dajmy na to, lwy], dwa miejsca dalej skulona na stołku barowym siedziała drobna brunetka, najwyraźniej pochlipując i popijając namiętnie burbona [Próbowałyście coś pić jednocześnie płacząc? Udławić się można i wszystko się wylewa]. Cóż, złamane serca bolą najbardziej [ja jednak stawiam na kołki i rozczłonkowanie] [i chrześcijańskiego rocka]. Rozejrzałam się w poszukiwaniu odpowiedniego stolika i wtedy go zobaczyłam [tego stolika?].
Siedział przy barze. Zatopiony we własnych myślach, leniwie popijając brandy. Zaciekawiona, zajęłam stolik kilka miejsc dalej, wzięłam chłodną szklankę do ręki i zaczęłam mu się dyskretnie przyglądać. Ciemna marynarka, bordowa koszula, czarne spodnie. Upiłam łyk alkoholu, czując przyjemne ciepło w przełyku. On wyglądał jakby był tu już dłuższą chwilę, z mętnym spojrzeniem i bałaganem w kręconych włosach. Na widok jego loczków uśmiechnęłam się wbrew woli. Sprawiały, że wyglądał na kilka lat młodszego i tak niewinnego, że bałam się podejść. Zaraz, bałam? [To całkiem fajnie napisany fragment. Pomijając fakt, że przez te piętnaście lat szkolenie nikt najwyraźniej nie nauczył Alice, że nie wolno bawić się jedzeniem]
Zabawne. Na przekór swoim idiotycznym myślom wstałam i niosąc pusta już szklankę, zbliżyłam się do baru.
- Jeszcze raz to samo. – rzuciłam w stronę barmana.
Bez słowa podał mi alkohol [gdyż bez pudła pamiętał co zamawiała każda osoba na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat]. Wtedy pan Loczek zaczął mi się przyglądać swoimi mętnymi patrzałkami [Pan Loczek? Patrzałki? Dafaq?!]. Zielonymi. Wzięłam szklankę do ręki i zaczęłam pić, aż zobaczyłam dno. Oblizałam usta i odstawiłam szkło na blat [„Polewaj!” „Chyba masz już dość na dziś...” „Polewaj, mówię, ten słodziak musi mnie poznać jako dziewuchę golącą jak marynarz!”]. Potem po raz pierwszy usłyszałam jego głos. – Nieźle pijesz.
- Dzięki.- odpowiedziałam uśmiechając się półgębkiem. – Jesteś pierwszą osobą, która to chwali, a nie krytykuje. Miło.
Uśmiechnął się ukazując dołeczki w policzkach, a ja poczułam się co najmniej dziwnie.
- Cieszę się, że mogłem poprawić Ci humor. Jestem Harry. Harry Styles. [A ja Zeitgeist. Johnny Zeitgeist!] [A ja... Ithil. Szlag!]

Kiedy wylądowaliśmy, wszyscy zaczęliśmy się kierować w stronę naszych bagaży [A nie lepiej do nich pójść? Zamiast „zaczynać siekierować”?]. Stanęliśmy przy taśmie cały czas śmiejąc się z Roberta.
- Może Jasmine umówi się do ciebie na malowanie rzęs. – zaśmiał się Kuba
Robert spojrzał się na niego morderczym wzrokiem. Nagle w jego oczach zobaczyła iskierkę
- A właśnie! – krzyknął – Co z waszą randką? – zapytał posyłając mu pełen wyższości uśmiech
Kuba od razu spoważniał. Starał się unikać mojego wzroku [Bo nie mógł jak człowiek powiedzieć 'No weźcie, chłopaki, ile wy macie lat? Żarty żartami al nie będę się umawiał z kimś tylko dlatego, że usiadł koło mnie w samolocie. Co by na to powiedziały gazety, przecież mam żonę...”].
- No właśnie, Kubusiu! – dołączył się Łukasz
- Długo tutaj będziecie? –zapytałam
- Do 5 stycznia. – odpowiedział Łukasz cały czas patrząc na blondyna
- Dobrze. Jutro o 19.00 tutaj, na lotnisku. – powiedziałam, podeszłam do Kuby i wcisnęłam mu w rękę moją wizytówkę – Do zobaczenia kiedyś chłopcy! [A tu z kolei brak przecinka...]
Posłałam im szczery uśmiech i ruszyłam w stronę wyjścia. Westchnęłam ciężko. Ledwo co wróciłam do Londynu, a już się wpakowałam w kłopoty. Randkowanie w naszym świecie jest zabronione, szczególnie z ludźmi [Czy to kolejna głupia zasada z której aŁtorki będą się wycofywały rakiem? Z pewnością nie!]. Do tego nie chcę wykorzystać tego dzieciaka. No dobra może nie dzieciaka, ma on 27 lat ale… [ale nic. Skoro tak cię obchodzą zasady, którymi rządzi się twój świat, odwrócisz się teraz na pięcie i nigdy więcej go nie zobaczysz. W przeciwnym razie cały ten wasz wampirzy system, te dziwne reakcje biologiczne i cała koncepcja historii są warte nieco mniej niż funt kłaków]
Znowu westchnęłam. Spojrzałam na wyświetlacz komórki.
- „Będę za 20 minut” – przeczytałam SMS-a od Alice
Usiadłam na walizce. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej lusterko i szczotkę do włosów. Spojrzałam w swoje piękne złote oczy i uśmiechnęłam się [BTW, czy nikogo na całym świecie nie dziwiły złote oczy? Ludzie takich nie miewają. Jasno-brązowe się czasem zdarzają, ale złote?].
Jego usta były nieziemsko smaczne, soczyste, pełne krwi, zmysłowe. Błądząc nimi po mojej szyi Harry vel Loczek zamknął oczy i objął mnie w pasie [Szybko im poszło...]. Oboje byliśmy lekko wstawieni. Szumienie w mojej głowie zdecydowanie nie było pożądanym stanem [ba, zważywszy na to, że jesteś w zasadzie martwa, nie powinno w ogóle wystąpić. Ale nie przejmuj się. Ałtoreczka jest zbyt zajęta ślinieniem się, żeby zwrócić uwagę na takie szczegóły], ale to co wyprawiał swoimi wargami ten chłopak było warte największego wykroczenia. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, nie pozostawiając między nami już żadnej przestrzeni. Przymknęłam powieki, gdy jego pocałunki schodziły coraz niżej, w dół mojego dekoltu [Był już pod jej biustem i zmierzał w stronę pępka (długą ma szyję, skubany...)] [Z „nie pozostawiając między nami już żadnej przestrzeni” wnioskuje, że Harry obejmuje ja od tyłu (inaczej kolana trochę by przeszkadzały). A więc on musi mieć NAPRAWDĘ długą szyję!]. Nagle namiętną atmosferę przerwał dźwięk mojego telefonu. Harry nie przejął się tym zbytnio i wznowił swoje działania, ale ja wyjęłam komórkę z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz.
Sms od Tim’a – „Nie zapomnij odebrać Jasmine, Śpiąca Królewno.”
Cholera.
Chcąc, nie chcąc wzięłam twarz Loczka w swoje dłonie, tym samym odciągając go od zdejmowania mi bluzki.
- Harry, wybacz, ale muszę spadać. Żałuję, ale muszę.
Jego zdezorientowane spojrzenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że rezygnowanie z tej rozkoszy to błąd. Jednak obowiązki wzywają.
- Zadzwoniłbym, ale nie mam numeru. – powiedział trochę przybity [całkiem dobrze to znosi, jak na faceta który dostał kosza w najbardziej frustrującym momencie...].
Podniosłam z podłogi męskiej toalety [i jeszcze w takiej romantycznej lokacji! Miłooość rośnie wokół naaas...] swoją skórzaną kurtkę.
- Sprawdź nadgarstki, kochanie. – odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem i ucałowałam go prosto w usta. Przymknął oczy, pewnie oczekując bardziej ckliwego pożegnania, ale dla mnie i tak norma ckliwości została przekroczona [obściskiwałaś się z przygodnie poznanym facetem w męskim kiblu. Może i jest w tym gdzieś ckliwość, ale nie chce mi się sięgać po mikroskop]. Wyszłam z męskiej łazienki, żegnana zdziwionymi spojrzeniami. Na prawym nadgarstku chłopaka napisałam mu swój numer. A co tam, raz się żyje [no co jak co, ale ty żyjesz już drugi raz]. Mi też należy się dobry seks od czasu do czasu [oczywiście. I nie powinnaś na to w żaden sposób pracować ani o to zabiegać. Jesteś Mary Sue, orgazmy powinny ustawiać się do ciebie w kolejce!]. Wysyłając wiadomość do mojej opiekunki, biegłam w kierunku mojego auta. Już wiem co powie. „Znowu się spóźniłaś. Gdzie masz mundurek? [A dlaczego miałaby chodzić w mundurku po zakończeniu akademii?] [Może zabijanie krwiożerców jest w ramach praktyk zawodowych?] Dlaczego masz tyle kar?” i tak w nieskończoność. Ciekawe, że ponoć podczas swojego szkolenia ona też nie była aniołem. Cóż, nie pamięta wół jak…
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
P.S. Jak tam po meczu z RPA? [Nie narzekam. A jak tam po sesji Wolsunga? Albo po lekturze Solara Ponsa? Co, wam się może wydawać, że wszyscy mają takie same zainteresowania, a mnie nie?] [Skarb, jaki ty czasami jesteś hipsterski...] [Hipsterski? Ja? Przecież ja właśnie chcę, żeby ludzie wiedzieli o czym mówię!] [I dlatego piszesz dwa hasła bez żadnego kontekstu, w płonnej nadziei że komuś będzie się chciało sprawdzić o czym ten dziwak w Internetach pisze?] [Cicho, mam plan!] Ja i Wariatka opłakujemy nieobecność Kuby, a rozdziały tworzą się na bieżąco. Już niedługo dodamy wspomnianych w notkach bohaterów. Aha, i nie gorszcie się przygodami Alice, ona już taka jest XD [jaka? Przygłupia? Niedorżnięta? Obdarzona instynktem samozachowawczym godnym leminga? Ale skoro taka jest, to sam zajmę się wywoływaniem swojej sympatii do niej, zamiast zostawić to osobie piszącej tekst...]

1 komentarz:

  1. Hejka, ponownie dzięki za analizę. Tym razem macie rację, pojechałyśmy po schematach. Cóż, serce mi krwawi, ale przeszłość już za nami. Poza tym Wariatka ma komentarz do sprawy z samolotem. Stewardessy naprawdę pomagają ludziom zapinać pasy - leciała samolotem cztery razy, więc wierzę, że wie o czym mówi. A tak ode mnie: Johnny, uwielbiam Cię za te hieny ;D I pytanie - masz jakieś łamiące psychikę, bolesne doświadczenia z odległego dzieciństwa związane z chrześcijańskim rockiem? Porównanie go do rozczłonkowania nasuwa mi wiele skojarzeń :)
    Albo to miał być Element Komiczny. W takim wypadku nie mam pytań. Dzięki jeszcze raz :D
    R.

    OdpowiedzUsuń