piątek, 2 września 2011

4.1. Wampirella w Śródziemiu czyli Sandra, Legolas i Autodestrukcyjna Dziura

Na początku pragnę tylko nadmienić, że wszystkim masochistom dużym i małym polecam odwiedzić tego blogaska osobiście. Już na wstępie atakuje nas wielka twarz Legolasa a jako avatar Sandry aŁtorka wkleiła zdjęcie Keiry Knightley. Ponadto w zakładce „Inni bohaterowie” umieściła Lestata. Obrazek mający przedstawiać Thranduila to jakiś… trochę ciężko mi to opisać [Chciałem Ci pomóc i podpowiedzieć ale… najbardziej upojnie jest zobaczyć to samemu]. Ale NAJGORSZE jest to, że zdjęcie Arweny podpisała jako jakąś Anayę. Moja chowana w duchu Tolkiena dusza płacze i zawodzi.
Ponadto w dzisiejszej analizie spotkamy się z MarySue Wieczną Tułaczką, wszechogarniającą pustką oraz ziarenkami logiki w naprawdę zaskakujących miejscach- na pewno nie tam, gdzie aŁtorka chciała je umieścić. Domyślam się jednak, że w tej wszechogarniającej logicznej pustce ziarenka mogły się po prostu przemieścić- jak w grzechotce.
Miłej zabawy!

Adres: http://wampirzyca-i-elf.blog.onet.pl/
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Prolog
[Bogusław Wołoszański, „Sensacje XIX wieku”:] Był 18 październik roku 1807. Wojska francuskie wkroczyły do Hiszpanii, gdzie pewna uboga rodzina zatrzymała się na nocleg. Wracali do rodzinnego Paryża. Niestety natrafili na bitwę o Hiszpanię.
Wiele osób straciło przy tym życie [Na wojnie giną ludzie?! Niesamowiiiite…]. Armaty odzywały się co chwilę, dźwięk rabinów przyprawiał o ból głowy [Dźwięk… czego? Rabinów? W sensie, że głowa bolała od modlitw po żydowsku? To antysemityzm! Na stos z nią!] [Aj waj…]. Wszędzie słychać było krzyk ludzi. Dym zasłaniał widoczność. W penym momencie nastała cisza... [przyleciał czarnoksiężnik z Angmaru?]
- Mamo! Mamo! Gdzie jesteś? - krzyczała 17-letnia brunetka. [Po przeczytaniu tego blogaska też to krzyczałam…]
- Sandro... - dobiegł ją z prawej strony szept rodzicielki.
- Mamo! - podbiegła do niej. - Co ci się stało?
[-A nic, tak sobie się wyleguję pod tymi gruzami…- padła cokolwiek ironiczna odpowiedź jej matki]
- Kochanie... To koniec... Idź i ratuj się... Ja... - przełknęła ślinę. - Kocham cię... Sandro.
- Mamo! Mamo! - zawołała Sandra. - Nie zostawiaj mnie tutaj - zaczęła płakać. - Nie teraz. [Rozumiem, że jakakolwiek inna chwila byłaby dogodniejsza do stracenia najukochańszej osoby w życiu?] [Aj tam od razu najukochańszej… A co z TruLoFFem Legolasem?] [Przecież jeszcze go nie zna?] [Ale już kocha! Jakbyś czytała uważnie poprzednią analizę to byś wiedziała!]Nagle usłyszała odgłos zbliżających się ludzi [Jaki odgłos wydają zbliżający się ludzie?] ["zbliżu-zbliżu"?]. Przestraszona zabrała sakiewkę z pieniędzmi [Haha! Śmierć śmiercią, ale okradanie zwłok zawsze jest w modzie, co?] i skryła się w ruinach zawalonego domu.
- Tu wszyscy nie żyją - odezwał się jeden z żołnierzy francuskich.
- Racja. Chodźmy dalej. - odeszli. [Szybko poszło. Dziwne, że żołnierze nie wpadli na to, że ktoś się może chować w ruinach. Poza tym co z nich za żołdacy, skoro nie sprawdzili nawet stanu kosztowności w domu, co?]
Sandra poczekała jeszcze chwilę i wyszła z ukrycia. Podeszła do ciała matki i złożyła na jej czole ostatni pocałunek. To samo zrobiła z ojcem i młodszą siostrą [O których wcześniej nie było ani słowa…].
Wstała i rozejrzała się wokół, wszędzie były ciała, nikt nie przeżył oprócz niej. Dar czy przekleństwo? [Przekleństwo, nie ma bata...] Tego nie wiedziała, ale czuła, że musi uciekać stąd jak najprędzej. Zabrała jeszcze jakieś rozrzucone pieniądze i ciepły czerwony płaszcz jakiejś zamożnej kobiety: [Na podbiciu płaszcza znalazła napis „Od Babci dla Kapturka – przeżyłaś wilka, przeżyjesz wszystko!”]
- Przepraszam, ale pani się on już nie przyda. - założyła go i postanowiła iść do Paryża [W czerwonym płaszczu? Życzę miłego maskowania się przed żołnierzami…].

Sandra przemierzała obce miejscowości Hiszpanii, ale kierowała się w dobrym kierunku do Paryża [Wyniośle ignorując złe kierunki do Paryża, które namawiały ją do picia alkoholu przed osiemnastymi urodzinami i mamrotały coś o równym podziale łupów]. Czasem pytała się przechodniów którędy do Paryża [„Gandalfie… Do Mordoru idzie się w lewo czy w prawo?”]. Pięniędzmi się nie przejmowała [a jakże!], obliczyła, że ma ich dostatecznie, a w nagłym wypadku sprzeda ten kosztowny płaszcz.
Idąc, dużo myślała. [było to trudne. W głowie budowała wyłącznie proste zdania. Myśli nie były zbyt skomplikowane. Radziła sobie jak mogła. Johnny powoli tracił cierpliwość] Czuła się w jakiś sposób odpowiedzialna za śmierć rodziny, w końcu to ona chciała się zatrzymać w Madrycie na postój. Miała wyrzuty sumienia [Choć nijak nie dawała tego po sobie poznać. Poza tym: Hej, dziewczyno! Masz siedemnaście lat i właśnie zostałaś sama w środku pola bitwy, nie mając nikogo bliskiego czy choćby życzliwego Ci a twoja rodzina NIE ŻYJE. Konali na twoich oczach. Odrobina rozpaczy i użalania się nad sobą byłaby w dobrym guście, wiesz?].

Gdy już była przy granicy z Francją, poczuła czyjąś obecność [swoim pajęczym zmysłem, ani chybi]. Było to przy jednej z dróżek leśnych. Nie chciała się zatrzymywać, ale strach "zjadał" ją od środka [Omnomnomał wątrobę i zakąszał wyrostkiem robaczkowym]. Nagle ktoś stanął przed nią, mężczyna [A ona bez chwili wahania go staranowała- bo przecież zdanie temu aŁtorka napisała, że jej MarySue nie chciała się zatrzymywać…] [Nie chciała, ale musiała!] [O Manwe…!]. Miał na sobie szytą na miarę ciemną marynarkę z białym kołnierzem, takim jak jego skóra [Był biały? Jak kartka papieru, śnieg? Na pewno nie wyróżniał się w tłumie…]. Gęste rude włosy związał wstążką [Mogę wiedzieć od kiedy Lestat (zgaduje, że to on) jest RUDY?] [Od kiedy trzeba go było jakoś odróżnić od Legolasa. „Blondyn” i „Ten drugi blondyn” to kiepskie opisy nawet jak na opkowe standardy. A wymyśleniu czegoś nowego nie przeszło aŁtorce przez głowę...].
- Kim pan jest? - zapytała.
Nieznajomy okrążył ją [a nawet otoczył i odciął jej drogę ucieczki!] i stanął za nią. Ściągnął kaptur z jej głowy i odsunął długie włosy [A ona stała jak sierota i nic ;/] [No, Ithil, właściwie to ona JEST sierotą] [Fakt. Ups ^^]. Na nic nie czekając, zanurzył białe kły w jej młodej szyi [Starą szyje zostawił w spokoju]. Nie miała siły by sie bronić. [„Och! Zostaw mnie ty brutalu!”]
Po chwili przestał i szepnął jej do ucha:
- Jeszcze się spotkamy.
Sandra upadła na drogę. [Szybko poszło. A ona ani be ani me jak jakiś obcy facet ją po szyjce całuje? Że o gryzieniu nie wspomnę? Idealna ofiara pedofila…]

Obudziła się kilka godzin później. Leżała w jakiejś izbie. Nikogo tu nie było. Chciała wstać, gdy nagle otworzyły się drzwi.
- To ty! - powiedziała na widok "gościa". [To najprawdopodobniej była jego chata, więc lepszy byłby „gospodarz”]
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy.
- Czego ode mnie chcesz? - dziewczyna zakryła się kołdrą.
- Chciałbym dać ci nowe życie. Nie masz bliskich, nie poradzisz sobie, a ja mogę zagwarantować ci życie wieczne. - mężczyzna wstał i usiadł na łóżku. [Mam rozumieć, że Lestat wjechał do pokoju na tyłku, że potem wstaje?]
Sandra chciała wstać i uciec stąd jak najdalej [Wreszcie jakaś właściwa reakcja. Włącz jeszcze darcie się wniebogłosy i kopanie, kiedy ten obcy oblech się do Ciebie zbliży, a będę już całkiem usatysfakcjonowana] , ale przybysz ją powstrzymał:
- Posłuchaj, teraz wypiję twoją krew, ale nie pozwolę ci umrzesz. [„słowo harcerza!”]
Sandra szarpnęła się raz jeszcze, ale on już zatopił kły w jej szyi. Po tym zabiegu czuła się osłabiona i przerażona [a jaka ma być? Pełna sił i chętna? Chociaż, zważywszy na to, co ostatnio myśli się o wampirach...], zauważyła tylko, jak rozciął nożem własny nadgarstek. Podsunął jej go i rozkazał pić. Sandra zrobiła to co powiedział, nie miała innego wyjścia [Właściwie to miała- zaciśnięcie ust i odwrócenie głowy byłoby nawet bardzo w stylu MarySue].
Pijąc krew wampira, Sandra czuła się dziwnie. Doświadczała nowych wrażeń i wielu innych rzeczy [Hmmm… Ciekawe, czego jeszcze doświadczała, kiedy Lestat tak sobie na niej wpół leżał i przysysał się do jej szyi >.<]. Nagle wampir wyszarpnął jej dłoń.
- Dobrze, bardzo dobrze - mruknął.
Sandra spojrzała na niego i zdała sobie sprawę, że widzi wszystko całkiem inaczej. Dostrzegała rzeczy, których wcześniej nie widziała. [„Ale ty masz wielkiego pryszcza na nosie!”]
- Czym ja się stałam? - spytała przerażona.
- Wampirem, moja droga.
- Czyli, że ty... [Pytanie chyba głównie do dziewczyn (ale nie tylko): Na skaju lasu spotykacie obcego faceta, który podchodzi do was od tyłu, całuje po szyi a potem czujecie ukłucie i pewnie spory ból. Następnie budzicie się w domu owego faceta, w jego łóżku, a on znów się na was kładzie i znów całuje po szyi- czy pierwszą rzeczą, o której myślicie jest to, że zostałyście poprzemieniane w wampiry?]
- Tak, ja jestem wampirem. Nazywam się Lestat de Lioncourt. A ty? [Odmienił jej życie nie znając nawet jej imienia? Louisa to przynajmniej wcześniej spytał o zdanie…]
- Ja...? Sandra di Sale.
- Dobrze, dobrze. - mruknął znowu. - Jak widzisz, dałem ci nowe życie. Korzystaj z niego jak najlepiej. Jak znajdziesz się w Paryżu, zapytaj o mnie, a póki co, radź sobie sama [Hej, a czy to przypadkiem nie było tak, że Lestat został olany przez swojego twórcę, który niczego mu tak naprawdę nie wyjaśnił i Lestat w związku z czym obiecał sobie, że nigdy nie zrobi czegoś takiego? Poza tym zdaje się, że on tworzył kolejne wampiry po to, żeby mieć coś w rodzaju rodziny… To nie ma sensu!] [No shit, Sherlock…]- z tymi słowami Lestat opuścił izbę i zostawił samą Sandrę, która zrozumiała, że już nic nie będzie jak dawniej.

Witam! To moja pierwsza notka, a raczej prolog. To będzie opowiadanie fantasy, takie[go! TAKIEGO, młoda, niemądra osobo!] jeszcze nie pisałam, ale mam nadzieję, że się spodoba. Pozdrawiam :*
1.
Sierpień 2007
Wybiła północ. [Och! Jakież to oryginalne! Północ, doprawdy! Kto by pomyślał...] [Czepiasz się szczegółów] [TAK!]
Pewna, z wyglądu, dość młoda dziewczyna weszła do jednego z węgierskich lasów [Węgierskie lasy od innych różnią się tym, że drzewa mają śmieszny akcent] [i zamiast owoców rodzą produkty na leczo]. Miała przed sobą jeszcze kilka dni drogi do Paryża. Była samotna, nie miała już nikogo. Z resztą, co za rodzina chciałaby mieszkać lub zadawać się z wampirzycą? [No, jeżeli ona puka do drzwi i mówi „Dzień dobry, jestem dwustuletnią wampirzycą, czy nie zechcieli by mnie państwo przygarnąć ażebyśmy stworzyli szczęśliwą, kochającą się rodzinę” to się nie dziwię, że nigdzie jej nie wpuszczają…] Tak, z pozoru wyglądająca młoda dziewczyna, miała 200 lat [I wciąż nie dotargała się to tego Paryża? PKP jedzie?]. Przeżyła je w odosobnieniu, zabijała ludzi, by przeżyć. [dobra, nie mam pojęcia według jakiego wampirzego kanonu działamy, ale u Rice wampiry mogły całkiem znośnie przeżyć na krwi zwierząt. A ona morduje ludzi. Nie, żebym miał powody do lubienia jej, ale TERAZ nie lubię jej szczególnie!] Nie miała innego wyjścia, inaczej czekałaby ją śmierć [Louis jakoś znalazł na to sposób. Cullenowie w sumie też- choć ich z kolei trudno nazwać prawdziwymi wampirami. Generalnie niechaj żyją mądrości dziejowe: Dla chcącego nic trudnego!] . W gruncie rzeczy, obwiniała się za śmierć rodziców i małej siostrzyczki [„Obwiniała się za śmierć rodziców” czyli miała wyrzuty sumienia, że zginęli jej rodzice i dlatego teraz bezpodstawnie obwiniała się o różne rzeczy?]. Gdyby nie ich postój w Madrycie nic by się nie stało. Jednak czasu cofnąć nie można, a życie toczy się dalej [to się obwiniała czy nie? To jest, psia mać, istotne!]. Nawet jeśli jest ono nic nie warte.
Dziewczyna zapuszczała się w dzikie ostępy lasu. Była tu po raz pierwszy, a czuła się jakby znała to miejsce od lat [to przez drzewa. Jeszcze nie widziałem lasu bez drzew. Widzisz mnóstwo drzew w jednym miejscu, myślisz – las. To jest naprawdę proste..]. Kochała przyrodę, mimo, że noc była jej porą [Jadą dwa tramwaje: jeden czerwony a drugi w lewo…] [Ja natomiast imaginuj sobie, lubię placki…]. Uwielbiała także długie nocne spacery, po sytym posiłku. Parki, lasy, gaje, zwykłe miejsca, a tak piękne nocą.
Wreszcie dotarła nad jezioro. Popatrzyła w wodę i nic nie ujrzała. Pusta. [Gdyby była najedzona to zobaczyłaby drzewa odbijające się w tafli jeziora? To jakaś pokręcona forma samospełniającej się przepowiedni?] [Jeżeli- jak rozumiem o to właśnie chodziło aŁtorce- boCHaterka od dwustu lat nie widziała swojego odbicia, to ja się wcale nie dziwię, że nigdzie nie może zagrzać miejsca!] Kiedy ostatni raz przeglądała się w lusterku? Kiedy ostatni raz widziała zachód słońca? Dawno, tak dawno, że nie pamiętała dotyku ciepłych promieni słonecznych. Nic[,] tylko ciemność i uczucie chłodu [A poza tym bród, smród i trucie dupy].
Rozejrzała się w koło. Las tętnił życiem, nocne zwierzęta wyruszyły na łowy. Przyroda tętni życiem, nawet, gdy wydaje się, że wszystko pod osłoną nocy zasypia [No właśnie: „zasypia”, nie „umiera”. Może Ci się to wydać niesamowite, ale to nie to samo!].
Spojrzała w górę, na nieosłonięte gałęziami niebo [Niebo tej nocy było wyjątkowo bezwstydne. Pewnie jeszcze zalotnie do niej mrugało]. Lekkie obłoczki odsłoniły księżyc. Była pełnia [*wzdycha ciężko* Czemu to zawsze musi być pełnia?]. W oddali jakaś spłoszona sowa odleciała hucząc donośnie. Dziewczyna nie zareagowała na to. Poszła w głąb lasu. Mijała drzewa [No bez jaj, serio? A co one tam robiły?] [Ćwiczyły śmieszny akcent], krzewy, które rzucały mroczne cienie [W sumie w tym też się kryje ziarenko sensu: BoCHaterka mija krzewy rzucające mroczne cienie, lecz zatrzymuje się w zadumie przy krzewach rzucających cienie świetliste. Też bym nie potrafiła przejść obojętnie obok takich dziwów]. Lekki uśmiech zakwitł na jej twarzy, a raczej coś na kształt uśmiechu. Zapomniała co to śmiech i szczęście. Wszystko się zmieniło przez Lestata... I zostawił ją samą, na pastwę losu. Musiała sama uczyć się wszystkiego. Jak zabijać, czego nie robić [po pierwsze - nie zabijać. Czy ja mam jakieś skrzywienie moralne, że tak mi to przeszkadza?] i znajdować najlepsze kryjówki do przespania dnia [Ciekawe, ile razy w czasie tej nauki Nieodwracalnie Zginęła: bo z tego co pamiętam dla wampirasków Anne Rice kontakt ze słońcem- nawet w bardzo małych ilościach- był zabójczy. Bez opcji restartu].
Zastanawiała się co będzie, gdy wreszcie dotrze do Paryża. Jak teraz będzie wyglądało to miasto, przez tyle lat na pewno doszło do wielu zmian. Jak to będzie wrócić do wspomnień, do miejsc z przeszłości? Gwałtownie się zatrzymała i doszła do wniosku, że powrót do tego co było będzie nie możliwy. Nic nie będzie tak jak kiedyś. [Brawa za spostrzegawczość. Tak, czas mija i nie można go cofnąć] [Ale czujesz ten smrodek wysokiej kultury? „In idem flumen bis nos decendimus”, Heraklit z Efezu… Ażem onieśmielony]
Nagle zerwał się silny wiatr. Opadłe liście zatańczyły wkoło. Dziewczyna zapięła czarną kurtkę po szyję. Usłyszała dziwny dźwięk, jakby ktoś wrzucił głaz do jeziora [„Plusk!” nie jest dziwne. Dźwięk wydawany przez anomalię czasową w mojej szafie – to jest dziwny dźwięk!] [A jak to w ogóle brzmi?] [Trochę jak „zbliżu-zbliżu”, ale o ton niższe]. Podeszła do przodu i stanęła na pustej polanie. Popatrzyła na prawo coś zaczęło przeświecać przez wysoki krzak leszczyny [Tak automatycznie? Gdzie boCHaterka nie spojrzy krzaki zaczynają świecić? Oj, ciężkie jest życie wampira…] [Nie żartuj! Jaka wypaśna lampka nocna :3]. Bez chwili wahania skierowała się tam i stanęła przed małą czarną [przeświecającą [na czarno]]dziurą, która z każdym momentem się powiększała.
Wreszcie osiągnęła swój największy rozmiar, w sam raz by mogła przejść. [Nie rozumiem! :( BoCHaterka na widok tej dziury nagle zaczęła tyć? Czy dziura zamierzała przejść sama przez siebie? Na kreskówkach to się kończy zniknięciem z cichym „PYK!”, więc uważaj!] [Bo to była dziura-samobójczyni, z wyjątkowo silną potrzebą autodestrukcji]
Dotknęła środka, puste powietrze [Pustota boCHaterki udzieliła się nawet powietrzu] [Cóż, skoro aŁtorka jest PEWNA, że nie chodziło jej o próżnię: czyli właśnie brak powietrza (brak czegokolwiek) to cóż pozostaje mnie, biednemu analizatorowi? Chyba tylko żyletka…] [Come to the light side, Johnny! We have boobs!] zafalowało i błysnęło mocne światło.
Dziewczyna cofnęła się z krzykiem i zasłoniła oczy. Widziała jak przez mgłę, jej oczy nie były przyzwyczajone do widzenia w jasnościach [to niech sobie dostosuję jaskrawość na pokrętle. A jeśli to ŚWIATŁO jej przeszkadza, to niech aŁtorka lepiej się wysławia!]. Zamrugała kilka razy i wszystko wróciło do normy.
Z pewnym wahaniem podeszła znów do portalu. Ostrożnie wsadziła dłoń w czeluść. Nic jej się nie stało. To samo zrobiła z drugą i po chwili znalazła się... w lesie! [Tak dla odmiany, jak rozumiem?] Tak, w lesie, lecz ten las był inny... Miał w sobie coś... magicznego, jakąś ukrytą tajemnicę. [Klik!]
Zeszła po pagórku, na którym wylądowała. Nie wiedziała gdzie ma iść, pierwszy raz poczuła się zagubiona [Bo jak te dwieście lat temu straciła całą rodzinę, to miała jasno wytyczony cel. W sumie to by nawet pasowało: wszystko sobie ładnie zaplanowała i zwabiła rodzinę w pułapkę- powszechnie wszak wiadomo, że dla MarySue najlepsi rodzice to martwi rodzice. Ta jedna postanowiła wziąć los we własne ręce]. Jedynym pocieszeniem było to, że tu też trwała noc.
Nagle jej dobry słuch wyłapał stąpanie czyiś kroków [Kroki stąpały cichutko, ale boCHaterka i tak je usłyszała]. Były tak lekkie i ciche, że aż trudne do usłyszenia. Najciszej jak mogła skryła się za rozłożystym dębem. Czekała w napięciu wreszcie dostrzegła go. Był to młody, wysoki mężczyzna pięknej urody [Jak powszechnie wiadomo urody dzielą się na piękne i brzydkie. Tak samo, jak kroki mogą być stąpające lub tańczące. To elementarne] [Bałtroczyk mówi „przecudnej urody”. Ale on żartuje. Ta tutaj – niestety nie]. Szlachetne rysy, długie blond włosy opadały mu wdzięcznie na plecy [zamiast po prostu zwisać, jak u mniej przystojnych mężczyzn]. W niebieskich oczach odbijało się światło księżyca. Rozglądał się po lesie i wdychał jego zapach [„*NIUUUUUUCH* Tak, to faktycznie niedźwiedzie w czasie rui. I wilcza kupa. I...”]. Widać było, że też kocha przyrodę i ten las [Leśny gatunkista? Poza tym nie każdy, kto chodzi po lesie i węszy wyraża w ten sposób swą miłość i zachwyt. Ty, wampirello, powinnaś wiedzieć o tym najlepiej].
Dziewczyna obserwowała go z ukrycia. Nie widział jej, ale miała wrażenie, jakby wyczuwał jej obecność. Chciała się wycofać, lecz nadepnęła na suchą gałązkę. Cichy trzask rozległ się po lesie.
- Kto tam jest? - spytał blondyn sięgając po łuk i wyciągając strzałę [Na cholerę mu strzała w ręku, skoro łuk jeszcze na plecach? W razie ataku planował popełnić rytualne seppuku tępym drzewcem?].
Dziewczyna wyszła zza drzewa.
- Kim jesteś? - spytał raz jeszcze. [Nie, zapytał po raz pierwszy. Poprzednie pytanie brzmiało zupełnie inaczej] [Nie no, tamto było pytanie i to było pytanie, więc w sumie dotychczas zadał dwa pytania- zapewne tak rozumowała aŁtorka. W sumie coś w tym jest…]
- Nazywam się Sandra di Sale. I... chyba się tu zgubiłam.
- Skąd jesteś?
- Z Paryża.
- A gdzie to jest? - niebieskooki się zdziwił i opuścił napięty łuk.
- We Francji. - ta rozmowa zaczynała się robić beznadziejna[tylko rozmowa? Optymistka...].
- To jak się tu dostałaś?
- Przez portal.
- Portal? - zamyślił się [„A niech to” pomyślał „Kolejna. Już mi się komnaty w domu kończą, trzeba ją będzie zamknąć w starej celi Thorina...”]. - Chodź ze mną.
- Nie znam Twego imienia, panie.
- Legolas.
- Miło mi poznać - dygnęła lekko tak jak uczyła ją mama.
- Zaprowadzę Cię do Gandalfa, on będzie wiedział gdzie jest ten... Paryż.
- Ale nie trzeba, panie. Ja... wrócę do domu.
- Przestań z tym "panem". - uśmiechnął się. Miał piękny uśmiech, prawdziwego uroczego młodzieńca. [Trzymał go na sznurku na szyi i dyndał nim pociesznie ilekroć go chęć napadła] - Mów mi Legolas.
- Dobrze - Sandra podeszła do niego i spostrzegła, że ma spiczaste uszy. - Masz... dziwne uszy.
[- A Ty dziwne zęby. Odwal się- odparł zwięźle Legolas]
- Jestem elfem.
- Elfem?
- Tak. To najpiękniejsze i najszlachetniejsze osoby w całym Śródziemiu [Grunt to skromność][Pewnie tym zajmowała się Rada u Elronda przez 90% czasu. Szybkie załatwienie sprawy pierścienia, a potem... „Czy wszyscy obecni zgadzają się, że elfy są zajebiste? Gloin, Gimli, nie widzę waszych rąk w górze, to pewnie dlatego że jesteście takie knypki... Wniosek przeszedł! Rany, ale my jesteśmy fajni!”].
- Oo... - Sandra zdziwiła się. Gdzie ona w ogóle jest? Świat jak z bajki i jak teraz wrói do domu [Ekhm… Jesteś wampirem, wiesz? I Lestat też nim był- a to przyjęłaś jakoś bez specjalnego zainteresowania. Twój świat nie jest bardziej bajeczny niż jego] [„Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Teraz aŁtorka zajeżdża nam Jachowiczem…]. Tak bardzo chciała zobaczyć Paryż.
- Chodź. Zaprowadzę Cię do mego domu. Widzę, że niedługo wstanie nowy dzień.
- Dzień? - spytała wystraszona i zbladła jeszcze bardziej, o ile to było możliwe.
- Nie lubisz dnia? To piękna pora, wszystko wydaje się piękniejsze i bardziej kolorowe.
- Ja... ja muszę cienia. [„Ja muszę cienia jak wstrętna Żółta Twarz być na niebie, gollum gollum!”] Nie mogę wyjść na światło dzienne,
- Jesteś uczulona?
- To skomplikowane. [Legolas pokiwał głową. Ta kobieta nie różniła aż tak bardzo od tych, które znał w Śródziemiu. Czy od kobiet w ogóle...]
- Dobrze. Opowiesz mi w zamku. Tam znajdziemy dla Ciebie jakiś ciemny kącik. [Raz – miałem rację z celą Thorina! Dwa – skąd tym aŁtorkom się wziął ten zamek? Opis siedziby Leśnych Elfów w Mrocznej Puszczy był bardzo nikły w „Hobbicie”, a we „Władcy Pierścieni” nie ma go w ogóle...] - Legolas ruszył w stronę, z której przed chwilą przyszedł. Sandra poszła za nim. Nie wiedziała jak wytłumaczy mu to kim jest. Od razu się przestraszy i będzie po sprawie i skąd tu wziąść krew? [krew właśnie sobie obok ciebie dziarsko kroczy. No i wtedy by się chyba zorientował czym jesteś… Załatwiłabyś dwie pieczenie na jednym ogniu, o Bezwzględna Morderczyni] Nie będzie piła ich [tych krwiów?] ze szlachetnych elfów [Bo przez ostatnie dwieście lat, to zabijałaś tylko ludzi, którzy byli podłymi szujami, tak? Hipokrytka]. Westchnęła ciężko i chcąc nie chcąc poszła za Legolasem. Wiedziała, że jej ciężko w tym innym świecie. [O, komuś tu urywa od czasowników…]


Witam! Co by tu napisać... Czegoś mi tu brakuje to pewne, no nie wiem [Logiki, trochę gramatyki i zdecydowanie znajomości uniwersum, na którym pracujesz] [w zasadzie to OBU uniwersumów... uniwersów... Światów, no!]. Może potem się dopatrzę czego zapomniałam, a teraz pozdrawiam wszystkich gorąco :*
2.
Po chwili, dotarli do zamku Legolasa. Był on duży i z wieloma wieżami strażniczymi. Cały w tonacji jasnej, a dachy w kolorze niebieskim. Otaczało go jezioro, a oprócz tego, wszędzie drzewa, krzewy i kwiaty. [Czyli że tak?] [Ja tylko pragnę przypomnieć, że Legolas mieszkał w Mrocznej Puszczy, w Leśnym Królestwie. Oni tam żyli NA DRZEWACH]
- Piękny - szepnęła cicho Sandra.
- Tak - przytaknął jej Legolas. - Nie pamięta nikt ile ma już lat. [Szczerze mówiąc, myślę że sporo osób pamięta. Na przykład Thranduil. Sam go budował...] Tak dawno był wybudowany... Jednak w świetle słońca wygląda o wiele bardziej... hmm... magicznie.
Sandrze na słowo "Słońce" pociemniały oczy. Nie pamiętała jak ciepłe są jego promienie, nie poczuje tego nigdy więcej.
- Chodźmy - powiedział po krótkiej chwili elf.

Przeszli most zwodzony, dotarli do brązowej bramy [drewnianej, mam nadzieję] [Ciesz się, że nie mahoniowej…] i posterunku straży.
- Kto idzie? - spytał jakiś nieprzyjemny głos. [na pewno należał do kogoś brzydkiego]
- Książę Legolas.
Rozległ się dźwięk nienaoliwionych zawiasów [Burdel w tym zamku, Panie tego!], otworzono bramę.
- Wybacz mi, panie - skłonił się przed nim elf.
- Nic nie szkodzi, Merwenie - Legolas lekko się uśmiechnął. - To tylko oznacza, że dobrze wykonujesz swą pracę.
- Panie... - elf skłonił się jeszcze niżej.
- Chodźmy dalej - Legolas wyciągnął dłoń do Sandry. Po chwili wahania uścisnęła ją.
Ku zdumieniu straży, poszli dalej [Strażnicy oczekiwali, że wychrzanią się na progu, czy jak?]. Dotarli na duży brukowany dziedziniec. Było tu pusto, wszyscy pewnie już spali.
- Legolasie! - powiedział jakiś głos.
Odwrócili się obydwoje i Sandra zauważyła starszego jegomościa ubranego w biel. [kiedy to się dzieje? A zresztą, nie chcę wiedzieć...]
- Gandalfie, jeszcze nie śpisz? - elf podszedł do staruszka [„Jesteś stary, co nie? Starzy ludzie zawsze chodzą spać wcześnie...”] [Nie przesadzaj z tym staruszkiem, może i miał ponad tysiąc lat, ale bez kitu- ty sam masz ich co najmniej dwa tysiące. Poza tym Gandalf pod pewnymi względami jest od Ciebie dużo żwawszy, więc zważaj na słowa…].
- Czekaliśmy na ciebie z ojcem, musimy porozmawiać... - urwał i spojrzał na Sandrę. - Kto to?
- To jest Sandra. Znalazła się tu przypadkowo. [Właściwie, to całkiem celowo ją tu przyprowadziłeś… Tak sobie tylko mówię!]
Gandalf podszedł do niej, a ona dygnęła lekko przed nim.
- Jak się tu dostałaś? - popatrzył na nią uważnie.
- Przez portal w lesie.
- Rozumiem [a ja nie. Czy ktoś zamierza mnie oświecić?]- powiedział powoli. - Co tu będziemy stać. Wejdźmy do środka i wszystko mi opowiesz. [… Siła spokoju. „Skąd się tu wzięłaś?” „Przeszłam przez portal” „A, spoko! Chodź, zjemy razem śniadanko, a potem chichocząc poplotkujemy o chłopakach. A w ogóle, to nie chcesz może zaryzykować życia w walce z naszymi Siłami Zła?”. Żadnego „Jaki portal?”, żadnego „A co to jest portal, do cholery?”, nawet głupiego „Giń, podły szpiegu, mogłaś sobie wymyślić bardziej wiarygodną historyjkę, a nie wierzyć w to, że jak użyjesz trudnych słów to będziemy ze zrozumieniem kiwać głowami, bo wstyd nam się będzie przyznać, że nie mamy cholernego pojęcia o czym mówisz”] [*słuchając jak Ithil mówi to na jednym wydechu aż sam się zmęczył*]

Szli przez różne kręte korytarze, aż dotarli do dużej sali. Na jej końcu siedział mężczyzna, w długich blond włosach [CO w długich blond włosach?] [Rozumiem, że był w nie ubrany? I tylko w nie? Nie tylko niebo jest dziś bezwstydne…], które pasmami opadały mu na plecy. Z pozoru wyglądał na około 40 lat. [z założenia trudno było określić ile elfy miały lat. Tak zwykle jest u nieśmiertelnych istot!] [Tylko z pozoru wyglądał na czterdzieści lat. Tak naprawdę wyglądał na pięćdziesiąt]
- Legolasie!
- Ojcze! - Legolas ukłonił się przed ojcem.
- Gandalf ci mówił, że musimy porozmawiać?
- Tak, naturalnie.
- Ale z kim przychodzisz? - tu zwrócił się do Sandry.
- To jest Sandra - powiedział Gandalf. - Przeszła przez portal.
- Rozumiem - władca popatrzyła na Gandalfa. - Nie sądziłem, że aż tak to jest poważne. [„Jeśli powie, że nazywa się Mary Sue, albo zarząda kucyka - odstrzelić. Mam gdzieś co pomyślą o nas inni. Trzymałem Króla Pod Górą przez kilka tygodni w ciemnej celi! Opinia publiczna dla mnie nie istnieje!”] [Wygląda na to, że oni naprawdę mają piwnice pełne MarySójek przechodzących przez portale żeby uratować ich świat… xD „Już kończy się miejsce do zatrzymywania ich! A wszystkie chcą wykonywać poranne czynności i schodzić na śniadanie! Wyobrażasz sobie, jaki mam przez to burdel w królestwie? Na początku, to chciałem być humanitarny, wypuszczałem je w parach żeby sobie pobiegały, porozmawiały z kimś podobnym do siebie… Ale od razu zaczynały się bić o to, która pierwsza na schodach a która ma większe prawo stać przed lustrem. Ponadto OD RAZU zaczynały podrywać moich strażników, bredząc coś o TruLoFFach i przedłużaniu gatunku. No po prostu KOSZMAR. Gandalfie, bardzo Cię proszę: pozamykaj szybko te portale bo ja tu OSIWIEJĘ. A wiesz, że jestem nieśmiertelny, więc z tą siwizną będę musiał paradować przez kilka ładnych tysiącleci…”] - A co się stało? - w oczach Legolasa zabłysła czujność. [Tak]
- Porozmawiamy potem, a teraz zajmiemy się naszym gościem. [„Chrzanić to, że Śródziemie nam się rozpada! Trzeba oddać MarySójce należne jej hołdy!”]
- Ja... nie chciałabym robić kłopotu... - zaczęła niepewnie Sandra.
- Ależ cóż to za kłopot. Zaraz znajdziemy ci jakąś komnatę.
- Ale Sandra mówiła, że chciałaby ciemne miejsce, prawda?
- Jeśli by to nie sprawiło kłopotu.
- Oczywiście, że nie. Anayo! - zawołał elf.
- Tak, panie? - do sali weszła piękna elfka. Miała długie czarne włosy i niebieskie oczy.
- Chciałbym, żebyś dotrzymywała towarzystwa Sandrze.
- Oczywiście [„ i tak nie mam nic lepszego do roboty. A tak w ogóle, to jaka jest moja funkcja? Dziewka służebna? Masażystka? Kosztowaczka potraw? Cały dzień nic nie robię tylko paraduję z tymi włosami i oczami! Zimno mi jest!”] - skłoniła się. - Możemy iść? - zwróciła się z uśmiechem do Sandry.
- Tak.
Skłoniły się i opuściły komnatę. Skierowały się na lewo. Szły długim korytarzem, który nie wiadomo, gdzie się kończył [Nikt nigdy nie przemierzył tego korytarza do końca. Korytarz ów zaginał czasoprzestrzeń i był w ogóle korytarzem do Narni. Albo do Avakúmy- taki był tajemniczy i niezbadany]. Zeszły jeszcze po kilku schodkach i dotarły do dębowych drzwi.
- Tutaj jest najciemniejszy pokój w zamku króla Thranduila - wskazała na klamkę. [obok, wydrapane na ścianie, widniały toporne runy układające się w napis „Tu byłem – Thorin”]
- A... dziękuję - Sandra nacisnęła klamkę i weszła w czarną czeluść [ze środka pomachało jej radośnie trzynaście szkieletów zapomnianych krasnoludów]. Rozejrzała się dookoła, jej oczy były przyzwyczajone do ciemności. Wszędzie walały się jakieś papiery, jednak ogólnie było tu czysto. Pod ścianą stało łóżko, trochę zjedzone przez mole i korniki, ale nadawało się jeszcze do użytku.
- Kiedyś tu mieszkał jeden z naszych bibliotekarzy, zwykły śmiertelnik. [„I have a baaad feeling about this…”] Nie pożył długo, ale już tu nikt nie wchodził. Czasem tylko Gandalf tu przychodzi i dlatego brak tu kurzu i pająków. - powiedziała Anaya zapalając świecznik. [Gandalf znany był ze swego zamiłowania do czystości (lub naprawdę dziwnych upodobań kulinarnych- nikt jakoś nie chciał zgłębiać jak to naprawdę z nim było)]
- Dziękuję - Sandra uśmiechnęła się do elfki.
- Nie ma za co, a teraz wybaczysz, ale udam się na spoczynek.
- Naturalnie, dobranoc.
- Dobranoc - Anaya opuściła pokój, jeśli tak go można nazwać. [Pokój- wydzielona przegrodami budowlanymi (np. ścianami) część mieszkania, domu lub budynku. Owszem, sądzę, że twój pokój można nazwać pokojem, boCHaterko]

Sandra ściągnęła kurtkę i usiadła na łóżku. "Co ja tu robię?" myślała, przecież, gdyby nie ten portal, to teraz byłaby gdzieś przy węgierskiej granicy. Ach, ta jej ciekawość. Daje znać o sobie w niewłaściwych momentach. [Ciekawość ciągnęła ją za rękaw i machała w stronę portalu tak długo, aż wampiralla nie uległa i przez niego nie przeszła? Ciekawe, w narracji nie było o tym ani słowa…]
Nagle [Wtem!] [Niczym grom z jasnego nieba!] [Pojawił się w kłębach dymu…] do jej pokoju wszedł Gandalf:
- Musimy porozmawiać!
- Dobrze - przytaknęła Sandra.
Gandalf zamknął drzwi i usiadł na czymś, co przypominało krzesło. [Jeżeli był to mebel do siedzenia o konstrukcji szkieletowej, z oparciem i bez podłokietników, to nawet rzeczywiście mogło być krzesło, wiesz?]
- Opowiedz mi kim jesteś i skąd się tu wzięłaś.
- Nazywam się Sandra di Sale i jestem wampirzycą [Dam Ci małą radę, dziecko: komunikowanie tego już w drugim zdaniu nie da ci dodatkowych punktów do znajomości za szczerość. Da ci ujemne punkty za bycie wampirzycą. Zaskakujące, nie?]. Jestem z Francji. Tu dostałam się przypadkowo, spacerowałam po lesie, gdy otworzył się portal. Weszłam do niego i znalazłam się tutaj.
- Ale powiedz mi kim jest "wampir"?
- Jesteśmy istotami prawie nieśmiertelnymi.
- Jak to prawie?
- Bo zabić może nas światło Słoneczne, dlatego poprosiłam o ciemną komnatę. Jesteśmy też dlatego aktywni nocą, w dzień śpimy. [HaHA, prawie dobrze, pochwalam Cię, aŁtorko. Ale zupełnie dobrze byłoby „Dlatego też jesteśmy aktywni nocą (…)”. Bo póki co wyszło Ci… właściwie, to nie mam pojęcia co ci wyszło, a już samo to oznacza, że gdzieś popełniłaś błąd]
- A pożywienie? [Szprytny ten Gandalf, niby nic nie wie, ale od razu skumał o co spytać :3]- Żywimy się... krwią... ludzką krwią... [w oddali zaskowyczał wilk, a mrok rozświetliła błyskawica, zgodnie z konwencją taniego horroru]
- Rozumiem - Gandalf zamyślił się. - Więc jesteś teraz w niebezpieczeństwie [„Bo zaraz Cię zniszczymy, potworna istoto, sługo Saurona”?] [Mój biedny, naiwny Johnny… *głaszcze po główce*]- podjął wątek. - Tutaj nie ma nikogo takiego. [Nikogo, kto jeszcze piłby krew? No, to chyba akurat sprzyjająca okoliczność? Konkurencji nie robi, powietrza nie zabiera…]
- Właśnie i dlatego chcę wrócić do domu.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Orkowie, nasi wrogowie, knują jakiś spisek. Ich przywódca [Sauron?] [Wybaczcie, ale mam niekontrolowane skojarzenie z tym] , zaczął bawić się magią i niechcąco [No tak, zrobił to, choć nie chciał, wiec „niechcąco”. Kolejna rzecz, która w sumie ma jakiś tam sens, ale i tak jest błędna. Ciekawi mnie tylko skąd Gandalf wie, że Sauron tego nie chciał. Bo w sumie plan byłby niezły na rozpirzenie Wolnych Ludów od środka- napuścić na nich stada chętnych do pomocy MarySue… I jaki okrutny! *z uznaniem kiwa głową*] w jakiś sposób stworzył portal, przez który się tu zjawiłaś. [Nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się to]
- Zostanę tu na zawsze? - spytała zdumiona Sandra. - Z resztą, teraz to i tak nie ma znaczenia, umrę.
- Możesz żywić się orkami - podsunął wspaniałomyślnie Gandalf. [TO NIE JEST GANDALF! To Saruman w przebraniu! Nie widzicie tego? To oczywiste! To takie oczywiste!]
- Z całą pewnością. [No, Gandalfie! Okaż się dobrym Ainurem i pomyśl: skoro mówiła, że żywi się tylko ludźmi, ale teraz mówi, że na pewno może wysysać też orków. No dojdź do tego, że może też elfów, krasnoludów, hobbitów i CIEBIE. No! Gandalfie! Niebezpieczna jest! I zakłamana, plącze się w zeznaniach! Gandalfie, nie ufaj jej tak od razu! Gandalfie! *potrząsa czarodziejem próbując przywrócić mu zdrowy rozsądek*]
- Rób jak uważasz - czarodziej wstał z krzesła. - Porozmawiamy jutro.
- Dobrze, dobranoc.
- Dobranoc - Gandalf wyszedł, a Sandra zaczęła chodzić po pokoju, nie wiedziała co zrobić. Może rzeczywiście ostatnią deską ratunku są orkowie? Elfy są piękne i szlachetne, nie może ich tknąć. Tak, od jutra zacznie się polowanie na orków. [Urodziłaś się za wcześnie, to nie nauczyły cię kreskówki, że brzydcy są najczęściej milsi od ładnych…]
Podeszła do okna i zasłoniła je szczelnie zasłonami.
Po chwili ułożyła się w dogodnej pozie na częściowo zjedzonym łóżku i zasnęła.
Witam! Cóż powiedzieć, totalne dno. Nie podoba mi się, same dialogi i to bez sensu. [Hej! Przestań wykonywać za nas naszą robotę!] Ehh... wena mnie opuszcza. No nić, ale żyjemy dalej, pozdrawiam :* [O kordonek, ona ma rację! *szok*]

3 komentarze:

  1. Hej! Z pewnością będę śledzić poczynania Waszej analizatorni, jako jednej z nielicznych aktywnych (w ramach Frontu Zjednoczenia Przeciw AŁtoreczkom ^^). Opko jest, że tak powiem, "pięknej urody", a i Wasze komentarze są zacne. Rozbawiły mnie zwłaszcza te a propos lasu.

    Tylko jedna tycia uwaga wyrywa się z mojej czepialskiej duszy - uważajcie na interpunkcję, bo wyłapałam parę błędów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czego jak czego, ale wyboru takiego opka do analizy można pozazdrościć... Prześwietny materiał :D.

    OdpowiedzUsuń