piątek, 5 sierpnia 2011

3.1. Jod, czyli Śmierć Ostatniej Szarej Komórki


Szanowny Internecie, Drodzy Czytelnicy
O rany.
O rany, rany, rany, rany, rany, rany, rany. I jeszcze aj waj.
Dzisiaj mamy dla was yaoi łączące uniwersum Doktora House'a z anime Fullmetal Alchemist.
Tak. To nie są żarty.
Aj waj...
PS. Tak w ogóle to jesteśmy na Woodstocku. Pozdrawiamy!
[*macha*]
 
Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Uwaga!
Tematyką bloga jest yaoi czyli związki homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Lżejszą formą yaoi jest shounen- ai. Jeśi nie interesuje cię to, to w prawym górnym rogu jest czerwony krzyżyk i radze- użyj go. [*Wyciąga rękę…*] [*pac* Gdzie!? Do roboty!]
Wszystkich innych zapraszam do lektury:)
Zajmę sie tu głównie parą EdxRoy [… która zaistnieje dopiero na dwóch ostatnich stronach opka…], ale jestem otwarta na inne pary i jeśi ktoś ładnie poprosi to mogę napisać coś na zamówienie, jeśi temat będzie mi odpowiadał:)(ewentualne prośby proszę zamieszczać w księdze gości.
Aha, bo pojawiły się już propozycje, żebym napisała coś hetero. Uwaga! Piszę tylko i wyłącznie YAOI). Każdy rozdział będzie osobną, niezależną od poprzedniej historyjką:) no chyba, że będzie cdn.:)
Tablica ogłoszeń:
1. Ktoś dopominał się zdaje się o kontakt do mnie. Uznałam, że wypadałoby coś wam podać. Oto numer gg pod który możecie wysyłać do mnie wszelkie wiadomości:
2. Od teraz pod tym numerem gg będziecie też otrzymywać powiadomienia o nowych opowiadaniach. Czekajcie na newsy w opisie ;)
Green Lemon & Akneis
przedstawiają
"Jod"
część I
To był bardzo zły dzień. [Ooo, taaaak…] Cholernie zły biorąc pod uwagę to, że miałeś już pięciu klientów [Błąd. Ja dziś nie „miałem” żadnych klientów. Odwal się], a żeby dostać ,,wypłatę” , która starczy na kilka dni jest potrzebnych około ośmiu. Edward Elric westchnął ciężko, spoglądając na następny adres. Z państwowego alchemika do zwykłej dziwki, brawo Ed - pomyśał chłopak - Po tym, co się stało już wolę się puszczać, niż oglądać TYCH ludzi [Nie żebym jakoś straszliwie lubił Eda, ale… trzeba mieć dziwacznie ukształtowane zwoje mózgowe żeby wpaść na taki pomysł].
Stanął w drzwiach obciągając skórzaną kurtkę i ostatni raz ćwicząc swój firmowy uśmiech. Przedstawienie czas zacząć. Zapukał i już po chwili w drzwiach pojawił się wyskoki mężczyzna. Bardzo przystojny mężczyzna [Polemizowałabym…]. Może nie będzie tak źle? Facet był szczupły, około pięćdziesiątki, nieogolony, rozczochrany co sprawiało, że dla kogoś takiego jak Ed praca stawała się przyjemnością [To bardzo interesujący związek przyczynowo-skutkowy, nie powiem]. Przez kilka sekund stali w drzwiach i mierzyli się wzrokiem [Mieli jeden wzrok na spółkę? Oo].
- Zamawiałem dziwkę, a nie pizzę [Od kiedy, przepraszam, Ed jest okrągly, posmarowany sosem pomidorowym, wyłożony serem i salami?] [jak często pokurcze z temperamentem pekińczyka i METALOWĄ RĘKĄ I NOGĄ przynoszą ci pizzę? Ok nie jestem ekspertem od FMA i najwyraźniej w którymś punkcie bohaterowie odzyskują swoje ciała... Ale nie można by o tym napisać?] - warknął - spadaj.
- No co ty nie powiesz? - ta robota jednak nie będzie przyjemnością, stwierdził nastolatek bawiąc się kosmykami blond włosów.
- Nie jestem gejem, a właściwie to prosiłem o najlepszą striptizerkę, jaką mają, a nie metr pięćdziesiąt, z kościstym tyłkiem [trzeba złożyć skargę do Biura Obsługi Klienta… chociaż nie jestem pewien czy w tym zawodzie znaczy to to samo co w innych…] – powiedział zaglądając mu przez ramię.
- Słuchaj, mam podły dzień, potrzebuję kasy i boli mnie dupa, więc przestań martwić się o swoją orientację bo i tak gwarantuję ci, że nie wyjdę dopóki cię nie zaspokoję. [*nuci* „Uśmiech, uśmiech, klient nie chce skarg! Młodsza cię zastąpi skoro siły Ci już brak!”]
- Serio?
Ed, masz za długi język.
***
Edward przetoczył się na drugi koniec łóżka dysząc, jak po przebiegnięciu maratonu. Ten facet może i był wredny oraz marudny, ale w łóżku wspaniały. Przez chwilę jeszcze obaj leżeli, próbując odzyskać czucie. Jako pierwszy podniósł się chłopak, zbierając swoje ubrania,
które porozrzucał rozbierając się w salonie.
- Pieniądze - powiedział nastolatek, zbierając mokre od potu włosy w niedbały kucyk. Patrzył jak mężczyzna podchodzi do spodni i wyciąga bez słowa portfel. Z niewzruszoną miną wyciągnął parę banknotów i podniósł je nad głowę.
- Ty sukinsynu, dawaj je i nie pogrywaj ze mną - syknął blondyn, stając na palcach i próbując dosięgnąć pieniędzy.
- Nie - na twarzy mężczyzny pojawił się mały uśmiech zwycięstwa - wiem, kim jesteś.
- Ja też wiem. Możesz mi mówić Jod. [to imię ma głębokie znaczenie filozoficzno-artystyczne, które umyka wszystkim, z wyjątkiem aŁtorki]
- To damskie imię? Interesujący jesteś maluszku. Rozpoznałem cię, nazywasz się Edward Elric i zaginąłeś cztery lata temu, co? [Czy ma sens pytanie skąd House wie o istnieniu alchemików?] [ktoś mi zabrał co ciekawsze elementy tej historii i zastąpił je gołymi facetami. Chcę złożyć skargę!] Mam Stalowego Alchemika w domu. W sumie gdybym teraz zaciągnął cię na policję nie musiałbym siedzieć w przychodni?
- Uśmiechnij się w ten sposób jeszcze raz, a będzie ci potrzebna druga laska, dupku!
- I co ja mam z tobą zrobić, co? Niezły jesteś - na te słowa Edward uśmiechnął się, prostując dumnie. Od dawna zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu, który bardzo się zmienił po odejściu z wojska.
- Czego chcesz?
-Ja? Niczego. Ale ty pewnie wolałbyś, żebym nikomu nie zdradził kim jesteś - odpowiedział mężczyzna, drapiąc się po brodzie -Zrobisz coś dla mnie, to ja zrobię coś dla ciebie. Jesteś alchemikiem, nie? Wy to jakoś nazywacie.
-Równa wymiana?
-Dokładnie mały. Jesteś ładny, a to tylko doda temu pikanterii [… Czy ktoś w ogóle ma jakieś wątpilowści co do tego, jakiej natury będzie ta prośba?].
-Czego ty do kurwy nędzy ode mnie chcesz?!
- Żebyś mi się pożyczył na kilka dni - ten facet naprawdę go irytował [a jakaś lecznicza transmutacja celem wyleczenia nogi nie przychodzi Ci na myśl? House? House, czemu masz kurwiki w oczach?...] [Skarb, ten wielokropek na końcu twojej wypowiedzi w połączeniu z kurwikami w oczach House’a jakoś tak… Skarbie?] [*odpędzając się od wyjątkowo napastliwego House’a trzymetrową halabardą* Kochanie, to jest nie najlepszy moment…] [Na yaoi zawsze jest dobry moment! *biegnie za nimi i robi zdjęcia*].
- Jak to pożyczył?
- Zamieszkasz na kilka dni u mnie udając partnera, a ja zobaczę wyjątkowo, jak na nich, idiotyczne miny moich podwładnych i udowodnię pewnej kobiecie, że nie ona jedna może sobie kogoś znaleźć.
- Zgoda, ale ty płacisz z mój pobyt tutaj. Będę miał zaległości – Ed uśmiechnął się jak wariat. Przynajmniej zrujnuje tego kolesia zbyt wysokimi rachunkami za żarcie.
***
Dzień pierwszy
Stoczyłem się z łóżka odgarniając włosy z twarzy i przecierając oczy [narrator najwyraźniej uznał, że czego jak czego, ale dwóch gołych facetów nie będzie opisywał i trzeba go było podmienić w środku produkcji]. Obaj poszliśmy spać po naszej rozmowie i ustalaniu warunków umowy, ale potem nas trochę… poniosło. Zerknąłem na zegar, ale zamiast natrafić wzrokiem na budzik, spotkałem parę brązowych oczu [House miał niebieskie oczy. Czy obejrzenie serialu to również zbyt wielki wysiłek kiedy chcesz pisać w jakimś fandomie?] przypatrujących mi się. Niewzruszony wstałem, potykając się o laskę House’a. Przeklęty badyl, mała transmutacja i pan doktor będzie wiedział, żeby jej nie
zostawiać samej. Łazienka, gdzie ten palant ma kibel? Namierzyłem szybko drzwi wpadając i zatrzaskując się wewnątrz. Lata praktyki w podsłuchiwaniu pułkownika wreszcie się przydały.
***
-House...
-Co? Przecież ostrzegałem cię, że biorę dziwkę i żebyś wrócił później.
-Ale to jest...
-Tak Jimmy, to chłopak. Czyżbyś poczuł się zagrożony?
-Jesteś... gejem?
-Wiesz, skoro ty nie przyjmowałeś moich subtelnych zalotów...
-House!
-Panie House.
Wilson odwrócił się i spojrzał na chłopaka. Nie mógł mieć więcej niż dziewiętnaście lat. Był piękny. Nie przystojny, jak to powinien powiedzieć o mężczyźnie, ale piękny. Chyba nie powinien dziwić się House'owi. Blondyn nie zwracał na niego jednak uwagi. Powoli wciągnął
się na łóżku i nakrył kołdrą.
-Wybacz Jimmy, mam coś do zrobienia.
House spojrzał na przyjaciela sugestywnie i przesunął się bliżej chłopaka.
-Ale...
-Czy mógłby pan nam nie przeszkadzać?
Wilson zadrżał na dźwięk tego głosu. Seksowny? Czy powinien tak o tym pomyśeć [O taaak, pomysiaj sobie, pomysiaj xD]? Ale ja nie jestem gejem! [Teraz już jesteś. AŁtorka jest nieubłagana]
***
Dzień drugi [krótki był ten pierwszy dzień. Przesilenie zimowe to było, czy jak?]
Siedzieliśmy w trójkę przy stole popijając poranną kawę. House dzięki mnie przeżywa chyba jakieś dziwne zainteresowanie innymi mężczyznami. Westchnąłem i spojrzałem na Wilsona. Wczoraj przy pomocy trzech pudełek pizzy i kilku flaszek trochę lepiej się poznaliśmy i darowałem sobie nazywanie ich panami. W sumie brzmi to trochę perwersyjnie [Sir Yes Sir My Masterrrrr!].
- To dzisiaj zabierasz Eda do szpitala? - zapytał cicho Wilson. Jego najlepszy przyjaciel ma strasznie długi język. Obaj pokiwaliśmy zgodnie głowami.
- Idę się przygotować - powiedziałem, wycofując się do naszego pokoju. Spotkanie z jego znajomymi. Więc muszę ubrać zwykłe ciuchy, tak? Podniosłem z torby parę luźnych jeansów, T-shirt i bluzę. Powoli przyłożyłem ciuch do siebie, oglądając się w lustrze.
- Chyba w tym nie pójdziesz? - zapytał się stojący w drzwiach House.
- Oczywiście, że tak, Greg - jak ja uwielbiam go wkurzać [mało znany fakt, wiadomy tylko najżarliwszym fanom serialu Doktor House – dżinsy działają na głównego bohatera jak płachta na byka!] [I to właśnie ten element garderoby, a nie wiecznie boląca noga odpowiada za zgryźliwość, uszczypliwość i ogólną wredotę House’a!].
Staruch pokuśtykał do mojej torby i wyciągnął obcisłe, skórzane spodnie i jeszcze bardziej obcisły podkoszulek, machając mi nią przed nosem.
- Chyba cię już całkiem pogięło - powiedziałem, przyglądając się wybranemu kompletowi.
- To ma być skandal, mój mały przyjacielu - powiedział bardzo sarkastycznie House.
- Tylko bluzka - postawiłem warunek.
- Tylko wtedy jak będę mógł obmacać twój tyłek przy zespole. O, nie! Pewnie będę musiał się pochylać, żeby go dosięgnąć.
- Zgoda, ale łapy z daleka od rozporka. Nie powinieneś ich straszyć.
***
Patrzyłem jak House wychodził z przychodni i idzie w stronę swojego gabinetu. Dyskretnie podążyłem za nim i odczekałem trochę za rogiem, mrugając do Wilsona. Zapowiadał się ciekawy dzień. Spojrzałem na duży zegar na korytarzu. Lunch. Wstałem idąc szybko do oszklonych drzwi, uśmiechając się szeroko. Przedstawienie czas zacząć.
- Hej, skarbie! - wszedłem do gabinetu z nieprzyzwoicie wielkim uśmiechem [*naśladując Jokera* Why… so… GAY?] wieszając się na ramieniu House’owi, a on w odpowiedzi mnie pocałował. Staliśmy tak przez kilka minut, a on obserwował kątem oka swoich podwładnych. Kiedy odkleiliśmy się od siebie, mogłem dokładnie przyjrzeć się ich reakcjom. Wilson wczoraj jeszcze mi o nich opowiadał, bo nie do końca na serio brałem słowa mojego ,,szefa". Murzyn, czyli pewnie Foreman patrzył na nas niewzruszony, a jedyna kobieta w zespole -Trzynastka uśmiechała się kącikami ust i podnosiła brwi, chyba już się domyśając kim jestem [alchemikiem, dziwką czy pokurczem? Jest tyle możliwości!]. Dobra, teraz trzeba rozszyfrować, który to Taub. Miał być niski z dużym nosem, nie? Spojrzałem na faceta idealnie pasującego do opisu, który przypatrywał nam się z lekko otwartymi ustami. I ostatni to Chase. Mój wzrok spoczął na mężczyźnie, który… cóż… Właściwie to przypatrywał mi się jak zazwyczaj faceci, którzy mnie zaczepiają w barze dla gejów [a fakt, że Chase był już żonaty i ostatnio wpadł w cug i podrywa kobiety na prawo i lewo jakoś aŁtorce umknął?] [Sądzę, że dla niej ważniejsza jest ta partykuła „był” ^^] [ale jego ostatnia interakcja z Cameron była dzikim seksem bez zobowiązań! On już nie może być bardziej hetero! Czy ktoś mnie słucha? Halo? Ktokolwiek…]. Odwróciłem głowę spoglądając na szybę, aby zerknąć na Jamesa. Stał, ukrywając twarz w dłoniach, obok bardzo ładnej, zadbanej kobiety, która była najwyraźniej bardzo zła.
-House, co to za dzieciak! - krzyknęła ignorując oniemiały zespół.
- Nie dzieciak, tylko mój chłopak! Kochamy się i chcemy wziąć śub! [Heeej siup i ślub!]- odparł beztrosko mężczyzna klepiąc mnie w pośadek. Przynajmniej zapomniał o swoim warunku. Wilson wyglądał jakby miał się rozpłakać. Przynajmniej zapomniał o swoim warunku. [Deja vú? Coś zmieniają w Systemie?]
- Do. Mojego. Gabinetu. Natychmiast! ? warknęła. [czyżby aŁtorka za dużo grała w japońskie rpg? Bo tam jest zwyczaj, żeby postacie, których imion jeszcze nie znamy oznaczać znakami zapytania…]
- Wybaczcie, ale mama wzywa - odparł w stronę swoich podwładnych House i oboje wyszliśmy z gabinetu, posyłając Jimmy’emu uśmieszek triumfu. Dalej nie wierzysz?
***
Weszliśmy do gabinetu, jak głosił napis, dziekana medycyny. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać, ponieważ stojąca przede mną kobieta wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć [W sensie, że oczy jej rytmicznie mrugały na czerwono a na klatce piersiowej wyświetlało się odliczanie: „5… 4… 3…„?]. Spojrzałem na House'a. No tak, on był spokojny. Więc czy ja miałem powód do zmartwień?
-Teraz mi wyjaśnicie co tu jest grane!
O, wybuchła [Hurra! Sztuczne ognie!]. House natomiast parsknął śmiechem i oparł się nonszalancko na lasce.
-Droga szefowo- zaczął nadmiernie poważnym tonem- Czym się szefowa tak denerwuje? [Niech osoba szefowa zażyje sobie lepiej melisę, to jej pomoże]
-House- warknęła. Całe szczęście cały ten pokaz na razie mnie omijał- Znowu próbujesz zrobić z mojego szpitala pośmiewisko. Co pomyśą ludzie, kiedy zobaczą...
-Masz na myśi twoich drogich sponsorów? [A co, wszyscy są republikanami? Chyba już ustaliliśmy, jako gatunek, że homoseksualizm nie jest chorobą i na dobrą sprawę nikogo nie powinno obchodzić, kto gdzie co wsadza?]
-Nie jesteś gejem, House. Wszyscy to wiedzą. Jedyny twój interes, żeby go udawać jest albo we wkurzeniu mnie, albo w sprawieniu, żeby świat znów się wokół ciebie kręcił! [House trzyma swój interes w… naprawdę dziwnych miejscach]
-Obie opcje mi odpowiadają.
Nie chce mi się wierzyć, że on jest taki spokojny, podczas gdy jego szefowa wypruwa sobie flaki, żeby przywołać go do porządku. Coś mi to przypomina. O nie Ed... Nie myś o tym... [Nie myś(l) o Mysiu!]
-Kim ty w ogóle jesteś?
Dopiero po chwili dociera do mnie, że to pytanie nie jest już do House'a. Zerkam na niego. Zza pleców szefowej daje mi znać, że mam podtrzymywać grę, bo inaczej...
-Narzeczonym Greg’a. [ach, te niesforne apostrofy... A waszymi świadkami będą pewnie Ra’s Al Ghul, Zul'Jin i Muad'Dib…*czyta, co napisał* Raaany, to chyba najbardziej nerdowski komentarz w moim życiu!]
Kobieta robi zdegustowaną minę i patrzy na mnie podejrzliwie. House mówił, że najtrudniej będzie nabrać właśnie ją. Ehh... czego ode mnie oczekiwał.
-House, to najgłupszy z twoich wszystkich dowcipów!
-A co jeśi to nie jest dowcip?
Kobieta pobladła. No ładnie. Ona się w nim kocha! [Skąd wniosek?] No to będzie cyrk [Cyrk Marvelo otwiera swoje podwoje! Dzikie zwierzęta! Klauni! Kobieta z brodą! Homoseksualiści! Tylko u nas, tylko dzisiaj!].
***
Dzień trzeci
- Nowy przypadek? - zapytałem, wchodząc do kuchni i spoglądając na House’a. James powiedział mi, że jeżeli będzie on o piątej nad ranem wracał do domu, to oznacza nowego pacjenta. W odpowiedzi dostałem tylko spojrzenie pełne cierpienia i trwogi [vicodin się skończył?] [To chyba jedyne wyjaśnienie. Przynajmniej ja innego nie znajduję].
- Przyjdziesz dzisiaj mi poprzeszkadzać - oznajmił wlepiając we mnie oczy - muszę odpocząć od Cuddy i jej polowania na mnie [Cuddy jako Elmer Fudd? „Bądźcie bałdzo, bałdzo cicho! Poluję na doktoła House’a! Hehehehe!”].
- Wiesz, mam takie wrażenie, że ona? - nie dokończyłem, ponieważ Jim zasłonił mi ręką usta i wciągnął do przedpokoju. House spojrzał na nas podejrzliwie i ruszył w stronę drzwi, rzucając jeszcze przez ramie:
- Trzymaj swoje śiczne [sicz? A taka fremeńska czy zaporoska?] [Raczej fremeńska (czy może wolisz wolańską? xD). Do Edwarda bardziej pasują obrzędy odzyskiwania wody ze zmarłych niż kozackie rysy twarzy] dłonie od mojej gitary z daleka bo inaczej wrócisz do starych przyjaciół.
***
Równo o godzinie dwunastej [„pik-pik, pik-pik!” odezwał się zegarek na jego nadgarstku] wszedłem do gabinetu House’a, zastając jego zespół siedzący przy szklanym stole i przeglądający papiery [Cały zespół, jak jeden mąż. Na stole stał metronom i w jego takt przewracali kartki. A nad nimi stał Wilson z batem i pilnował, żeby żadna kartka nie zaszeleściła przed innymi] [Zespół, pochylony nad papierami, nucił sobie ponuro w duchu: „Schyl kark, schyl kark, pokornie spuszczaj wzrok! Schyl kark, schyl kark, po grób nie wyjdziesz stąd!”].
- Nie ma go. Pilne wezwanie do przychodni - odezwał się Chase, podrzucając beztrosko piłkę, podczas gdy pozostała męska część personelu spojrzała na mnie ze średnim zainteresowaniem [Wcześniej starannie poodmierzali zainteresowanie łyżeczką].
- Teraz potwierdziły się twoje przypuszczenia Foreman - dodał blondyn - House naprawdę chciał cię poderwać.
Uśmiechnąłem się szeroko i usiadłem na krześe, podpierając głowę rękoma. Do gabinetu właśnie weszła Trzynastka, niosąc opakowany w papier lunch dla pięciu osób i stawiając go przede mną [I co, sam jeden ma wpierniczyć lunch za pięcioro? Dobry jest…].
- Teraz nam opowiesz, o co w tym wszystkim chodzi.
***
Dochodziła szesnasta. House uznał, że dziś wracamy wcześniej, bo należy mu się wolne po uratowaniu pacjenta [znowu ktoś mi zabrał porządny kawał historii, który NAPRAWDĘ chciałbym poznać!]. Wzruszyłem tylko ramionami i ruszyłem za nim. Pomachałem na pożegnanie Trzynastce, do której nie wiedzieć czemu poczułem sympatię [Też czuję sympatię do ludzi, którzy mnie karmią ^^]. Windą zjechaliśmy na parter. Mieliśmy już wychodzić, ale jakaś pielęgniarka zaczepiła House'a i kazała mu coś wypisać [zapewne chodziło jej o długopis]. Uznałem, że nie będę mu przeszkadzał w kłóceniu się z nią i oparłem się o ladę. Spojrzałem w stronę otwierającej się windy. Momentalnie odwróciłem się w stronę House'a. To niemożliwe! [To… takie jakby urządzenie, które jeździ w górę i w dół! Ge-nial-ne!]
-Czego?
Musiałem wyglądać, jakbym zobaczył ducha. Wziąłem głęboki wdech. Oby
tylko mnie nie zobaczyła [Nie obawiaj się. Windy nie są agresywne. Wiem, że to wygląda tak, jakby pożerały ludzi, ale wypluwają ich w bardziej dogodnym dla nich miejscu! *uspokajająco głaszcze Edwarda po głowie*].
-Widzisz blondwłosą dziewczynę wychodzącą z windy?
-Tą, która ciągnie za sobą walizkę?
-Tak. To Winry.
House zmarszczył brwi. Miej więcej [Nie rozkazuj mi. Będę miała mniej] mu mówiłem o moich dawnych znajomych [ciekawe, czy House dopytywał się na temat brata-chodzącej zbroi] [sądzę, że mógł być wtedy zbyt zajęty rysowaniem planów wywiercania w Edwardzie kilku dodatkowych otworów by móc go efektywniej penetrować], przynajmniej niektórych, ale wątpię, żeby o tym pamiętał.
-Jak cię zobaczy to koniec zabawy.
Mogłem się spodziewać, że interesuje go tylko jego przedstawienie. Całe szczęście, że jestem najważniejszym jego elementem. Schowany za Housem patrzyłem ukradkiem, jak moja dawna przyjaciółka opuszcza szpital.
-Odwróciła się. Gapi się na nas. Cholera, akurat dzisiaj musiałeś mnie posłuchać i założyć te obcisłe spodnie?! [A co mają do tego obcisłe spodnie? Winry rozpozna go w nich bardziej? Dostrzeże tak dobrze sobie znaną bliznę, doskonale widoczną przez lycrę? Czy też jakby były luźniejsze, to mógłby się w nich schować cały?]
Szturchnąłem go w bok, żeby się uciszył. Jakbym miał mało problemów na głowie.
***
Dzień czwarty
Prawie całą noc wpatrywałem się w sufit. Jeś[l]i wyda się, gdzie jestem, jak nic zjawi się tutaj reszta. Oczywiście, gdyby Winry mnie poznała, dopadłaby mnie w mniej niż sekundę. Więc prawdopodobnie nie miałem się czym martwić. Nie dawało mi to jednak spokoju. Najlepszą rzeczą jaka wymyśiłem [Zauważam, że aŁtorka ma problem z wstawianiem „l” po „ś”. I to nie tylko w tym miejscu], było jak najszybsze zwianie stąd. House miał jednak inne plany.
-Dzisiaj nie wychodzisz z domu- oznajmił mi z samego rana.
-Bo?
-Bo ja się nie dzielę zabawkami [- od dzisiaj mów do mnie „Mein House” - powiedział, trzaskając ukrytym w lasce pejczem].
***
-Hej, Wilson!
Drzwi gabinetu szefa onkologii otworzyły się z hukiem. House wszedł do środka i jak to miał w zwyczaju [House miał w zwyczaju wchodzić do środka, w opozycji do tych, co wchodzili na zewnątrz. Pogryzał przy tym nonszalancko przecinek podkradziony z tego zdania], rozsiadł się na kanapie.
-Nie mam czasu na pogaduchy. Jestem...
-Czy nasz szpital zatrudnia na stałe jakiegoś protetyka?
Wilson spojrzał zaskoczony na przyjaciela, potem na jego nogę.
-House, czy ty chcesz...?
-Idiociejesz, Wilson. Za bardzo lubię swoją nogę. […A po lewej, proszę wycieczki, widzimy smętną resztkę kanonu walczącą o przetrwanie]
-Więc o co ci chodzi?
-O pracę, pacjenta, przychodnię, szpital... Wybierz sobie coś.
-O Eda?
House obrzucił go kolejnym spojrzeniem w stylu: „Jesteś idiotą”. Wilson westchnął, Dlaczego on zawsze musi się wszystkiego domyśać? [Domysiaj się do sedna, Wilsonie! xD *pielęgnuje wizję Wilsona z piórkiem w dłoni zgłębiającego psychikę i motywacje House’a*]
-Szpital nie zatrudnia protetyków. Ale chyba daje zlecenia, jeśi pacjenci mają odpowiednio wysokie ubezpieczenie.
House uśmiechnął się niebezpiecznie. Znowu miał minę, jakby chciał spłatać komuś wyjątkowo paskudnego figla.
-Masz ochotę zrobić mały włam?
***
-Gdzie się tego nauczyłeś?
-Nie gadaj tylko pilnuj, czy ktoś nie idzie!
Drzwi skrzypnęły i House wśizgnął się do niewielkiego pomieszczenia zapełnionego regałami.
-Gdzie mam tego szukać? - mruknął do siebie, no może trochę zbyt głośno [usłyszały go bowiem dwie myszy i całe regały dokumentów. A w ogóle, to mogę wiedzieć dlaczego House musiał się włamywać żeby poprzeglądać dokumenty? Jako lekarz nie ma dostępu do teczek pacjentów?].
-Sprawdź zamówienia dla chirurgii.
-Dzięki Wilson, co ja bym bez ciebie zrobił - rzucił kolejną sarkastyczną uwagę [Mmmm, czuję spin-off! CSI: Plainsboro!]. Wyjął kilkanaście teczek i rozłożył je na stole. Szybko je przeglądał, poszukując wzmianek o protezach. Na kilku z nich znalazł pieczątkę z nazwiskiem Rockbell. Znalazł zamówienie na
najbliższy tydzień, zapisał datę i godzinę i wyszedł z pomieszczenia.
-Co tak długo? Znalazłeś coś?
-Jutro mam randkę z panną Rockbell.
[-To bardzo miło- powiedział wynurzając się z cienia Strażnik Jeff, który przybiegł natychmiast kiedy włączył się cichy alarm w stróżówce. - A teraz panowie pozwolą ze mną...]
***
Dzień piąty
- Czemu nie było was tak długo? - spojrzałem podejrzliwie na milczącego Wilsona i skradającego się za jego plecami House’a [House, w którym obudziły się nornicze instynkty, poczuł nagle potrzebę ciągłego ukrywania się. Najpierw przed ludźmi, dla których naturalne jest, że lekarz przegląda dokumenty, potem przed samymi dokumentami a teraz także przed facetem, z którym śpi].
- Potwory do pokonania, ludzie do ocalenia, sam wiesz - machnął ręką mówiąc to i zamknął się w sypialni.
- Zrobiłam obiad - zwróciłem się do oniemiałego Wilsona [A Wilsona co tak dziwi, jeśli wolno spytać?]- House ma kilka fajnych przepisów.
Mężczyzna spojrzał się na mnie z małym uśmiechem.
Jesteś pewien, że nie chcesz zostać na zawsze? [*headdesk* Wilsonie, co oni Ci robią?!]
Podniosłem brew [z podłogi] oglądając się w stronę sypialni, z której słychać było dźwięki, jakby ktoś się bardzo śpieszył.
- To nie będzie mój chłopak, chyba ktoś inny na niego czeka- powiedziałem i odwróciłem się. W sumie mógłbym wyskoczyć i spotkać się ze znajomymi. Pierwszy raz od jakiegoś czasu miałem pieniądze, normalne miejsce do spania, gdzie nie musiałem wsłuchiwać się w krzyki jakiś klientów i mój szef nie przyprowadzał mężczyzn twierdząc, że mam straszne długi. Chyba nie spłacę ich do zasranej śmierci.
- Ej krewetko, mogę pożyczyć gorset?! [Na spotkanie z Winry? Oo] [Echhhh... Kiedy Anglicy mówią „shrimp” mają na myśli „konusa”. To tak na marginesie]
***
Opierał się o ladę w holu, co jakiś czas ponaglany przez pielęgniarki, żeby nie przeszkadzał im pracować. On jednak, nie robiąc sobie absolutnie nic z ich gadania, odpakowywał kolejnego czerwonego lizaka i wpatrywał się w szklane drzwi. Za nimi pracowała młoda dziewczyna. Co chwila sięgała po coraz to dziwniejsze narzędzia [ostatnim była gumowa kaczuszka], kończąc ostatnie pomiary na protezę dla pacjenta. Chwilę później pakowała już narzędzia do walizki i żegnała się z mężczyzną i siedzącą u jego boku kobietą. Otworzyła drzwi i wpadła na House'a. Ten uśmiechnął się podstępnie, gdy blondynka sięgała do podłogi po jego laskę [A zaraz potem sięgnęła do gwiazd by mu ją oddać].
-Bardzo pana przepraszam - powiedziała podając mu ją. Uśmiechnęła się przepraszająco.
-Nic się nie stało. Ludzie często się o mnie potykają.
Dziewczynie zrobiło się jeszcze bardziej głupio.
-Naprawdę przepraszam.
-Co taka młoda dama robi w takim miejscu? Czyżby rodzina w szpitalu?- spytał zaglądając do sali za nią. [Mój Manwe, House jest… miły? On to umie?]
-Nie, nie. Jestem protetykiem. Winry Rockbell - powiedziała i wyciągnęła rękę. Starała się być miła. dla człowieka, którego o mało nie staranowała. [Choć bycie miłą ciężko jej przychodziło. Co chwila przez nieuwagę pluła jadem i odsłaniała kły]
-Doktor House. A więc panno Rockbell, nie uważasz, że w ramach przeprosin powinnaś zaprosić mnie chociażby na kawę? [O, już wrócił do normy ^^]
Patrzył na nią tak przekonywująco, że nawet nie zauważyła, gdy zgodziła się energicznie kiwając głową. Niebieskie oczy przyciągały ją jak magnes. Czuła się, jakby ją zahipnotyzował.
Poszli do kafeterii. Zamówiła cappuccino i kawę parzoną i postawiła je na stoliku w rogu sali. Pytał ją o różne sprawy. O dom, rodzinę, pracę, przyjaciół [„Pytał o wszystko, czy ma rodzeństwo, gdzie są jej rodzice, zapytał nawet czy jest dziewicą”]. Winry opowiadała. Zawsze lubiła dużo mówić, a teraz nie dość, że ktoś chce jej słuchać, to jeszcze ten ktoś wydaje się być tym żywo zainteresowany[jak wiem z serialu, House świetnie kłamie].
-Taka piękna dziewczyna i ma tylko jednego przyjaciela - westchnął, dopijając kawę [Powszechnie wszak wiadomo, ze ładne dziewczyny, są też miłe, fajne, interesujace i inteligentne- jednym słowem przyciagają do siebie oddanych sobie ludzi jak lep muchy]. Winry spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na kubku, Tyle mu opowiedziała, może opowiedzieć jeszcze trochę.
-Miałam kiedyś przyjaciela, właściwie... podkochiwałam się w nim - zaśmiała się gorzko. House wlepił w nią oczy, próbując zachęcić do zwierzeń. [tak, bo nieprzerwany kontakt wzrokowy rozluźnia ludzi i pomaga im się skupić...] [Spójrz mi prosto w oczy!] - Odszedł bez słowa. Nie wiem gdzie teraz jest. Jego brat nie wie, jego szef to samo. Nikt nic nie wie. Jemu to najwyraźniej odpowiada.
Kolejny gorzki śmiech. Tym razem z namiastką złości.
-Nie próbowaliście go szukać?
-Próbowaliśmy. Nadal próbujemy. Wojsko go szuka. Tylko, że ja już chyba nie chcę, żeby się znalazł. [„już sobie kupiłam drugiego. Bardziej umięśniony i mówi z hiszpańskim akcentem. I te wąsy…”]
Gdyby teraz utwierdził ją w tym, że nie warto szukać, może miałby to z głowy.
-House!
Ale nie miał na to czasu. Wściekła Cuddy stała w wejściu do kafeterii i spoglądała na niego gniewnie.
-Moja szefowa, muszę wiać. Do zobaczenia maniaczko- protetyczko.
W ekspresowym jak na siebie tempie odszedł od stolika, mijając Cuddy, która podążyła zaraz za nim. Winry siedziała wpatrując się w puste miejsce i powtarzała bezgłośnie przezwisko jakie nadał jej dawny przyjaciel. [Przez co wyglądała jak wariatka. A zaraz potem zaczęła się miotać i wypytywać ludzi czy przypadkiem nie widzieli tu takiego małego facecika z metalową ręką i nogą i robiącego czary przez złączenie rąk]
***
- Mamy kolejny przypadek - House wszedł to gabinetu, stukając laską i ciągnąc za sobą zirytowanego Wilsona [„Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Wilson na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za House’m, który go ciągnie za przednią łapkę. Odkąd Wilson siebie pamięta jest to jedyny sposób schodzenia ze schodów, choć onkolog czuje czasem, że mógłby to robić zupełnie inaczej gdyby udało mu się przestać „tuk-tukać” choćby na jedna chwilę i dobrze się nad tym zastanowić…”]- I to co powiem to nie jest żadna przenośnia. Załóżmy, że jest tam sobie jakiś generał. Od niego zależy kariera pewnego pułkownika. Niestety on właśnie ukrywa swojego podwładnego, alchemika, który transmutował człowieka. Generał robi wywiad i się dowiaduje o tym, po czym gwałci chłopca, załóżmy Edwarda, i każe nic nie mówić bo stanie pod sądem wojskowym, a jego brat trafi do laboratorium. Sytuacja powtarza się kilka razy na przestrzeni trzech lat. Wtedy pułkownik ma szansę dostać awans. Generał życzy sobie swoją zabawkę, jako jakiegoś bliskiego podwładnego. [*odchrząkuje, nabiera powietrza* COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!?! Cóż to za szataństwo? Ze wszystkich pomysłów, jakimi można było uzasadnić tę przeczącą zdrowemu rozsądkowi farsę, aŁtorka wybiera coś TAKIEGO? Mdleję…]
- Do czego zmierzasz? Diagnozujemy chłopca? - zapytał powoli Chase.
- Przymknij się - uciszyła go Trzynastka, jako jedyna słuchająca House’a z wielkim zainteresowaniem [Tak, bo cała reszta olała szefa zespołu- i swojego szefa przy okazji- i dłubali w uszach, grali w karty… Chrzanić to, że facet być może mówi o ich nowym pacjencie!]
- Nikt nie wie dlaczego i po co - kontynuował mężczyzna – Jego przyjaciele robią małe dochodzenie i na podstawie rozmów z paroma osobami pułkownik gwałt bierze za to, że podwładny sypia z generałami. Chłopak próbuje wszystkich przekonać, że tak wcale nie jest. Braciszkowi już nic nie grozi, ale on boi się, że wszyscy będą się nim brzydzić, nienawidzić go i zostanie odtrącony, więc nie może zaprzeczyć [Edward nie może zdementować pogłosek o tym, że sypia z generałami bo wtedy wszyscy go znielubią? Sensie, wróć!]. Wstydził się własnej słabości i tego, że dał się zgwałcić. Kiedy już wie, że zostało mu być wykorzystywanym przez tego generała, a wszyscy się na niego strasznie wkurzają i nim gardzą, albo wylądować na ulicy, ucieka i zostaje prostytutką. Woli to niż do końca życia być traktowany jak gówno przez całe wojsko.
- Rozumiem, że chodzi o Jod - powiedziała Trzynaście przerywając głuchą ciszę jaka panowała w gabinecie [Pomijając już całą idiotyczność takiego rozwiązania: czy jest jakiś powód, dla którego House dzieli się tą łzawą opowiastką z podwładnymi?] [a tak w ogóle, to zastanawiam się, czy to jest zadanie dla bandy lekarzy. Czy wynaleźli już lekarstwo na brak szacunku w miejscu pracy?].
- Teraz możesz mu już mówić Edward - szepnął osłupiały Wilson.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - zapytał Foreman, spoglądając na House’a wyczekująco.
- Ja? Nic. Pójdę pooglądać telewizję. [To ja Ci pomogę!] Pytanie jest, co w z tym zrobicie- Chyba zdążyliście się zaprzyjaźnić - spojrzał znacząco na Trzynaście [Trzynaście czego? Bo jeśli masz na myśli Trzynastkę, to to się odmienia] - Tylko nie wiem, czy coś wyjdzie, bo zabrakło nam Cameron. Potrzebna nam kolejna współczująca i miła pani doktor - westchnął teatralnie i wyszedł, nucąc coś pod nosem i uśmiechając się. Zerknął na Winry Rockbell –––––wchodzącą do windy i skamieniał. Koło niej przechodził Edward zaczytany w jakiejś książce o medycynie, którą znalazł w domu. Zanim dziewczyna zdążyła dorwać swojego byłego przyjaciela drzwi windy zamknęły się [Wcale wszak nie reagują one na ruch. A na schody spadła lawina ciężkich, metalowych sztab… Mogę wiedzieć co Edward robił w szpitalu? Podobno w domciu miał siedzieć cichutko jak trusia…].
No to jutro będzie ciekawie - pomyśał mężczyzna popychając jeszcze nieuświadomionego Eda [Z tej historyjki wynika, że już bardzo, BARDZO uświadomionego, hłe hłe hłe…] w stronę gabinetu i wrzeszcząc [na wypadek gdyby jego profesjonalny zespół doborowych lekarzy akurat słuchał muzyki albo oglądał kreskówki]:
- Zmiana planu! Co byście powiedzieli, gdyby chłopiec z opowieści został zauważony i mieliby po niego niedługo przyjść? [Po czym padł na ziemie rażony morderczym ciosem Edwarda, który po tym tekście musiałby być naprawdę niesamowitym półmózgiem by nie zorientować się w sytuacji: nie tylko w tym, że został zauważony, ale też, że jego tajemnicę zna całe stado zupełnie przypadkowych dla niego ludzi] [Kiedy runą żelaznym wojskiem, pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą…]

1 komentarz:

  1. Jako fanga FMA nie dałam rady przeczytać tego do końca. No jak tak można? Cóż za szatan opętał ałtoreczkę? Takich rzeczy się nie robi... Edward ukrywa się przed wojskiem robiąc za prostytutkę? No błagam. A gdzie jest Al? Edwardzie zapomniałeś o swoim ukochanym braciszku?! Nie rozumiem po co zabierać biednego Edzia z domu i wciskać do swojego 'opowiadanka' przy okazji robiąc mu pranie mózgu i kompletnie zmienić charakter bohatera. Przecież można go nazwać Zdzisław i używać do opisywania płodów swojej przerażające wyobraźni. Akysz!

    OdpowiedzUsuń