piątek, 15 lipca 2011

2.3. Rozwiązanie kwestii "Mrocznej Siły Miłości"


Helo-oł! *macha czytelnikom*
W dzisiejszej analizie przedstawiamy dwa ostatnie opublikowane rozdziały „Mrocznej Siły Miłości” [Hurra! *macha chorągiewką*]. A będą one zaiście interesujące. AŁtorka roztworzy przed nami podwoje wampirzego miasteczka, które jest w Całkiem Innym Miejscu, stratuje kilka wątków pobocznych, zostanie primadonną ex machina (czyli w całkiem zwykły dla MarySue sposób) i załatwi jeszcze kilka punktów standardowego opka Classic.
Miłej zabawy!



Zanalizowali: Ithil i Johnny Zeitgeist

Rozdział III
No i jest nocia tak jak obiecałam ;) Hihi komentujcie [Będziemy. Jeszcze zobaczysz. Hi. Hi. Hi.]

Delfina opowiedziała swojemu nieznajomemu [trzymała go w klatce pod łóżkiem i karmiła odpadkami?] całą sytuację, stwierdziła ze rozmawia jej się z nim dobrze jak z nikim [… A jak dobrze rozmawia jej się z nikim, skoro z nieznajomym rozmawia jej się tak samo?]. Codziennie prowadzili rozmowę, tymczasem bal szedł dużymi krokami [Gdzie się pchasz, chamie?! Lezie taki dużymi krokami i myśli, że wszystko mu wolno…] i załamana Delfina nie wiedziała, z kim ma na niego pójść, nawet Mirci nie rozumiała jej dylematów i twierdziła ze ktoś ją na pewno zaprosi [O, przyjaciółeczka nie rozumiejąca boCHaterki- jest!]. Rodzice nie odzywali się do niej już od miesiąca [Ja rozumiem, też bym traktował takie coś żyjące w domu jak powietrze... ale czy ona nie może nasłać na nich Rzecznika Praw Dziecka, czy czegoś takiego?] [Ta, a w odwecie oni nasłaliby na nią kuratora, bo dziewczyna jest zbyt głupia by samodzielnie oddychać, na dodatek niebezpieczna dla otoczenia bo kradnie ojcu samochód i cholera wie, co się może stać, kiedy ona siedzi za kółkiem. W efekcie zostałaby ubezwłasnowolniona i do końca życia skazana na łaskę lub niełaskę rodziny. Brzmi bajecznie xD], w szkole Alejandro ją ignorował, zresztą pozwalała żeby szkoła przelatywała wokół niej, znajdując się w swoim świecie [Ach... Hikkomori. Niedługo schowa się do szafy i nie będzie wychodzić nawet na posiłki...] [Po pierwsze: „Przelatywała obok niej” albo „krążyła wokół niej”, zdecyduj się, dziecko. Po drugie: Jestem zachwycona wizją naszej MarySue, wokół której- bez względu na to gdzie by nie poszła- orbituje budynek jej szkoły. W dodatku to będąca w swoim własnym świecie, rozmarzona szkoła]. Z tego wszystkiego zwierzała się nieznajomemu, zaczęła się zastanawiać kim on jest, rozumieli się jak nikt, pomyślała że intregujonco [intrYgujĄco, do jasnej cholery!] byłoby go spotkać, no ale to pewnie niemożliwe, pomyślała [Pomyślała dwa razy w jednym zdaniu? Łał, dziewczyno, bijesz rekordy! (Tylko dlaczego robisz to depcząc po truchle składni?)]. Tymczasem musze się martwic tym, z kim pójdę na bal, ale będzie obciach jeśli nikt mnie nie zaprosi! Co ja zrobię? [Narratorka ciut za bardzo wczuwa się w przeżycia swoich boCHaterów, nie sądzicie?]
W szkole była dziwna atmosfera. Wszyscy myśleli, mówili i słuchali o balu [Niektórzy nawet śpiewali i układali wiersze, a chłopaka, który próbował o balu tańczyć trzeba było zawieźć do szpitala]. Delfi była załamana, bo jej jeszcze nikt nie zaprosił.
-Erm... Delfi – powiedział [wyłaniający się nagle ni z gruchy, ni z pietruchy] Vladimir. - Czy zechdziałabyś...
-Taaaak? - zapytałam z nadzieją patrząc szerokimi oczami w jego stalowe [stalowe co?]
-Jak by ci to powiedzieć... Czy mogłabyś...
-Ale co? - moja nadzieja rosła, może mnie zaprosi?!?!?! [Nie licz na to. Karze ci umyć zęby albo coś takiego]
- Nieważne, przepraszam. - Patrzyłam zrozpaczona w oddalające się plecy [*parsk* Do tej szkoły chodzą Lewitujące Plecy! Choć w sumie, skoro- jak się zaraz dowiemy- truchtały po niej też włosy i oczymy (czymkolwiek są), więc chyba nie powinnam się dziwić…]. Kolejne lekcje były straszną mąką [pszenną chyba... Mmm, to mi podsuwa pewien pomysł... Kochanie, robimy pizzę!] [Dobrze skarbie. Ale koniecznie przy użyciu Strasznej Mąki Zagłady!]. Polski i rzeczowniki. Na przerwie podszedł Cedric z tymi swoimi lśniącoblond włosami i błękitnymi oczymi. [Oczy mi łzawią, jak patrzę na takie bzdury. Dziewczyno, nauczże się odmieniać. Poza tym wszystko wskazuje na to, że włosy szły obok Alojzego. Kuzyn Coś? W sumie on też był blondynem…]
-Hejka! Mam prośbę...
-Słucham? - byłam zrezygnowana, ale może nóż on mnie zaprosi? [Ja cię bardzo chętnie zaproszę na mój nóż. Tasak nawet. Dzidę bojową, kurde] [To źle zabrzmiało…] - Cedric błądził jasnoniebieskimi oczami po suficie.
- Bo ja chciałbym...
-Taaaaaak? - zapytałam naciskając. [a ponadto oblizując się zamaszyście i wlepiając w niego wygłodniałe oczy... Straszy ich i jeszcze się dziwi, że nikt nie chce zaprosić!]
- Pożyczyć zeszyt.
- Och - jęknęłam z zawodem. - Jasne. Masz. [Zacznij jeszcze burczeć pod nosem „A tak liczyłam, że mnie zaprosi na ten bal, no!” bo facet się na pewno jeszcze się nie domyślił]
Z trudem dowlokłam się do domu. Co robić, co robić powtarzałam sobie. W przypływie nagłego olśnienia wyszłam przez drzwi na zewnątrz [To warte odnotowania: zazwyczaj wychodziła przez komin i do środka]. I poszłam prosto [po czym wyrżnęła czołem w słup, aż echo oddało]. Sama nie wiedziała jak znalazła się pod drzwiami warsztatu, gdzie Gaspard naprawiał samochody. Akurat był w środku to weszłam. [Też zawsze uważałam, że narrator powinien wchodzić do pomieszczenia przed bohaterami. Żeby móc relacjonować co się dzieje kiedy są w środku] [narratorce plączą się miejsca, czasy i osoby… Wygląda na to, że Delfi narratorkę zaniosła na barana, po czym tamta weszła pogadać z mechanikiem, zostawiając boCHaterkę na parkingu]
-Hej...
-O, witaj! Dlaczego jesteś taka smutna?
-Bo bal jest w szkole... [Ja też przy każdym opku rozpaczam z tego powodu…] [„Bo bal jest w szkole… Znów zabierze mi pieniądze na drugie śniadanie i połamie wszystkie kredki…”]
-I? Na pewno nie wiesz z kim iść?
-No ba, nikt nie chce ze mną iść...
-Jak to?! Ja pójdę z tobą! [*rozważa różnicę wieku pomiędzy Gaspardem a boCHaterką* Creeepy…]
-Ojej! Naprawdę!? Kochany jesteś! *podaje datę i godzinę których teraz nie pamiętam*[Nie dość, że Narratorka podkupuje bohaterce ciuchy, żyje jej życiem towarzyskim to jeszcze jest zbyt leniwa żeby podawać datę i godzinę! Wstyd!] [Wiesz, mam ogromną ochotę coś tu napisać, ale na widok tej wstawki ręce mi opadły tak, że nie mogę ich podnieść]
-To do zobaczenia!! :*
Wieczorem w dzień balu ubrałam się w moją cudowną kreację i zbiegłam w lekkich [a także mokrych i zimnych] jak śnieg pantofelkach [Ciężar śniegu to ok. 249,7 kg/m3. Wbrew pozorom to wcale nie tak mało, ale jak tam sobie chcesz] na dół, Gaspard już czekał. Zawiózł mnie swoim wozem [drabiniastym] do szkoły, wysiedliśmy. W progu powitały nas zdziwione szepty wszystkich dziewczyn, zobaczyłam jak Eve Angelique patrzy na mnie z zawiścią, no ale się nie przejęłam, bo po co. Ona sama była uprana w jakąś okropną burozieloną sukienkę z niebieską koronka, phi, widać gustu nie mają w tej Francji [W końcu to absolutnie nie jest stolica mody! Poza tym nie każda dziewoja z francuskobrzmiacym imieniem jest reprezentatywną częścią narodu]. Z satysfakcją zauważyłam, że jestem najlepiej ubrana na sali [A jakże!]. Tańczyłam z Gaspardem pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i piaty taniec [po czym skończyły jej się paluszki do liczenia tych tańców, bo druga ręka zajęta była graniem na nosie w kierunki Rywalki]. W przerwie podeszła do mnie Mirci, patrząc z podziwem na Gasparda, spytała szeptem:
- Delfi, skąd ty go wytrzasnęłaś?
Uśmiechnęłam się tajemniczo. Gaspard błysnął swoimi czekoladowymi oczami [No nie! To jeszcze błyszczyku dodali do tej czekolady? Już mi się nie chce tego jeść…] i uśmiechem [Czyżby tak?]. Z daleka widziałam Cedricka, no i Vladiego, nawet z jakąś dziewczyną [a już myślałam, że z Cedrickiem! *zawiedziona*], poczułam ukłucie w okolicy wysokiego żebra [wujek Gugiel na hasło „wysokie żebro” pokazuje rostbef. Nie mam. Więcej. Pytań.], no ale skoro mnie nie interesowali, to ja się nim też nie interesowałam [*parsk x2* Ta składnia to jednak ciężka sprawa jest…]. Tańczyłam właśnie w boskich [-.-] umięśnionych ramionach Gasparda, kiedy przemknął koło mnie Vladi, wyglądał na zaniepokojonego.
- Delfi [Vladi, Delfi, Mirci… Czekam jeszcze na „Gaspadi” i „Cedri” (opcjonalnie „Alojzi”)…]- syknął. - Musimy stąd iść.
- Ależ co ty sobie wyobrażasz - zaprotestowałam ze łzami w oczach [„To nie jest tak że mogę Cię... zignorować, czy coś!”]- jak możesz się ciągle wobec mnie tak zachowywać!
Gaspard tego nie widział [choć przecież Vladimir stał nie dalej jak 20 centymetrów od niego- przecież Delfina z nim tańczyła, a Vladi nie mógł stać za daleko bo porozumiewali się szeptem], bo właśnie zagadywała go Eve, trzepocząc rzęsami, byłam pełna politowania. Rozpłakałam się [Z tego politowania? Nie dziwię ci się, dziecko: za cholerę nie wiem co to jest ale brzmi poważnie i boleśnie. Idź z tym do lekarza] [Najlepiej od razu amputować…] [Co amputować?] [Skoro jest go pełna, to chyba wszystko… *nonszalancko wymachuje tępą piłą do kości*].
- Nie mam czasu na tłumaczenia - oznajmił dramatycznie Vladimir, chwycił mnie za rękę i pociągnął w tłum. Kątem tęczówki [*do opadniętych rąk dołączają cycki*] zauważyłam wchodzące na sale jakieś dziwne ciemne postacie [Mówi się afropostacie, rasistowska narrratorko ty!].
W tym momencie z głośników posypały się iskry a ja pisnęłam. Ciemnych postaci zrobiło się więcej.
-Co to ma znaczyć?! - krzyknęłam na Vladimira. Nie zdążył odpowiedzieć, bo dekoracje upadły z wielkim bum! [To „bum!” w języku literackim nazywamy hukiem, słonko] Dziewczyny krzyczały jak ostatnie idiotki, wszystcy uciekali, a chłopaki próbowały ich ratować [„chłopaki próbowały ich ratować”… *przepisuje na karteczkę, którą spala i głęboko się zaciąga” … A to zdanie przepiszę sobie zaraz jeszcze raz i będę się nim smagała jeśli zrobię coś wymagającego wyjątkowo okrutnej kary…].
-Brać ją! - krzyknęła jedna z postaci. Delfi z przerażeniem skostatowała [w sensie, że ze strachu zrobiła się koścista? (Tak, aŁtorko, jesteś bardzo fajna używając takich trudnych i długich- aż piec sylab!- słów. Ale naucz się jeszcze zapisywać je poprawnie zanim zaczniesz szpanować, ok?)] że to o niej. Pobiegła z krzykiem do przodu usiłując wyjść [Ale inne dziewczyny to wrzeszczały jak ostatniej idiotki, co? ;) Ty pewnie wrzeszczysz w wyjątkowo wysublimowany sposób] [Dla konesera jest wyraźna różnica pomiędzy strachliwym „PIIIIISK!” a przerażonym „AAAAAA!”]. Czyjeś ręce chwyciły ją za sukienkę, jednak szarpnięta pobiegła dalej [Ale już bez sukienki] [Nie. Skoro „szarpnięta” to przecież sukienka. Sukienka pobiegła dalej bez Delfiny] [xD].
-Chodź! - krzyknął Vladi. Po chwili poczułam że frunę. Było to oczywiście nie możliwe, ale jednak to czułam. Podmuchy wiatru na twarzy, pofalowanie włosów [ona jak lata to od razu zaczynają jej się falować włosy? A jak kopie tunele to pewnie skręcają jej się w pierścionki?], targanie sukienką [A kiedy spojrzała w dół zobaczyła cząsteczki powietrza ubrane w łachmany, szarpiące ją za sukienkę, patrzące olbrzymimi oczami i mówiące „Łan dolar! Pani, rodzina głodna! Bakszysz, łan dolar!”]. Po chwili lekko opadliśmy na ziemię przed schodami. Ciemne postacie zostały gdzieś dalej ale wciąż były blisko. Pobiegliśmy wspólnie dalej.
-Co to k***a było?! [Gościnny występ Badassowatego Edwarda?] [To się nazywa „dialog dzieł literackich”, skarbie *zadowolona, że wiedza zdobyta przez te trzy lata w liceum na coś się przydała*] [Dialog CZEGO?!] [No… Dzieł literackich ^^ Słuchaj, to nie moja wina, że tak to się nazywa!] [No dobra, ale CZEGO?!] […]
- No wiesz...
-Nie wiem!
-Wiesz! Daj mi skończyć! [Słowne przepychanki na poziomie przedszkolaków w momencie, kiedy dziewczyna ledwo uniknęła (i to w dość niekonwencjonalny sposób) śmierci. Ok.]
-Ciekawe co?!
-Jestem wampirem! [Dam dam daaam?]
-Co?
-Wampirem, nieumarłym, nosferatu...
- Nie wieżę ci. [A nawet nie zamkuję ani nie katedruję!]
-Patrz. Uniósł bladą dłoń, położył ostrą krawędź paznokcia na białej skórze przedramienia i mocno pociągnął [Składam reklamację: a gdzie mój przymiotnik do „przedramienia”?]. Rana nabiegła rubinowym płynem [kamieniem filozoficznym! *idzie dalej oglądać Fullmetal Alchemist*], by po chwili popłynął wartkim strumieniem skapując na jego koszulę, marynarkę, buty i spodnie [On się tak zaciął PAZNOKCIEM?! Wydelikacona ta dzisiejsza młodzież…].
-Patrz. Przesunął palcem po krawędzi rany i po resztkach cieczy nie zostało ani śladu.
Ojej... - skomentowałam. [Understatement of the YEAR!] [Nie chcę nic mówić, ale to w żaden sposób nie dowodzi wampiryzmu. David Copperfield też tak na pewno potrafi. Wybrałeś naprawdę kiepski moment na pokazy iluzji, stary]
Spojrzałam na niego z podziwem.
- Jak mogłam ci nie wierzyć - wyszeptałam. Valdi uśmiechnął się męczeńsko [tak, bo męczennicy są znani ze swoich szerokich uśmiechów!] [to nie uśmiech, to rigor mortis…] i przygarnął mnie do siebie.
- Ale dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - zapytałam, gapiąc się niego [a po co miał mówić? Wampiry naturalnie wyczuwają Mary Sue i przedstawiają im swoje CV na zasadzie odruchu Pawłowa?].
- Nie chciałem narażać cie na niebezbieczeństwo [co to jest „bieczeństwo”? I czemu oni go nie mają bez?] - odparł smutno. - Ale teraz musisz, być świadoma, chodź, idziemy!
- Ale...gdzie? - zapytałam nieśmiało.
- Chcę ci pokazać... - urwał. - Nieważne, po prostu musisz mi zaufać. [Nie pozwól mu zabrać się w jakieś ciemne miejsce! I uważaj gdzie wkłada ręce!] [Wszak otwarcie jej powiedział, że chce jej pokazać! xD]
Podeszliśmy do jakiegoś starego drzewa. Patrzyłam zdziwiona na to. Vladi przejechał paznokciem po korze [niszczą pomnik przyrody!] i nagle drzewo sie przed nami otworzyło. Weszliśmy. Była ciemność, a potem nagle zauważyłam, ze znajduje sie zupełnie gdzie indziej [A gdzie wydawało ci się, że się znajdujecie wcześniej? Skoro jesteście w całkiem innym miejscu?].
- Gdzie...my jesteśmy? - zapytałam słabo.
W moim świecie - powiedział Vladi. Chcę ci cos pokazać, ale najpierw chcę ci opowiedzieć kim jestem, tak naprawdę [„Tak naprawdę nie jestem narratorem! Jestem niespełnioną uczuciowo małą dziewczynką, której nikt chyba nie lubi, więc uzewnętrzniam swe frustracje pisząc opka, w których po wielokroć mogę zemścić się na rodzicach i wszystkich, którzy na co dzień nie rozumieją mej jakże skomplikowanej i mrocznej duszy”]. Kiwnęłam głową, przez głowę przelatywały mi tysiące myśli, myślałam że to niesamowite, niewiarygodne, czego ja sie dowiedziałam... A w ogóle co sobie pomyśli Gaspard, jeszcze ta Eve go poderwie...no chyba musze wracać w takim razie. [Bo trzeba mieć, psia mać, jakieś priorytety!]
- To jakbyś mógł tak króciutko - uśmiechnęłam sie do Valdiego.
- OK - odparł. - No to świat nasz nas wampirów jest bardzo starożytny, istnieje kilka wieków dłużej niż ludzki [„sama rozumiesz, że tych pierwsze kilka wieków to głównie czekaliśmy, aż się jakieś jedzenie pojawi, ale naprawdę jesteśmy baaaardzo starożytni”]. Oczywiście to co ludzie wymyślają to bzdury. Światło nie robi nam nic złego, tylko trochę drażni, ale nosimy specjalne kremy i naszyjniki ochronne, tak ze jest spoko. Nie zabijają nas osinowe kołki, tylko róża [Jedna, konkretna róża? Czy może wampiry śmiertelnie boją się małych staruszek sprzedających kwiatki na rogu?]. No i nie możemy palić. mam swoje szkoły i społeczeńztwo oraz, elytę [elyta? Czy mogę to położyć na pizzę?] [Nie! No co ty, o „elycie” nie słyszałeś? To takie „O, patrz!” mówi Jędrek do Pietrka pod monopolowym „Z Warszawki ELYTA przyjechała, hłe hłe hłe!”]. Niestety jakiś czas temu...coś wymknęło się z pod kontroli. No ale tyle tego, reszty sie dowiesz jak poznasz mojich znajomych.
- Ojej – powiedziała

Rozdział IV [GHAH! RÓŻOWY! Wszędzie...różowy...] [Tak, Drodzy Czytelnicy, cały Rozdział IV jest pisanym takim właśnie uroczym kolorkiem...]
- Więc to jest mój świat, mroczny, straszny [...różowy...], nie miejsce dla delikatnego płatka jak ty - mruknął Valdimir.
Delfi rozejrzała się wokół szerokimi oczyma. - Oooo? - westchnęła.
Wszędzie było szaro, budynki były z kamienia, ulice też, chodnikami z kamienia spieszyli ludzie, czy raczej wampiry. Wzdrygnęła się na tą myśl. Minął ją jakiś chłopak o wzburzonych brązowych włosach i złocistym spojrzeniu na wpół się uśmiechając [pod nosem mamrotał „Bella! Bella, muszę do Belli…”]. Szedł z Vladimirem pod rękę i podążyli dalej [Próbuję ogarnąć to zdanie: Vladimir przyprowadził boCHaterkę do swego świata i oprowadza ją po nim. Mijają ich różni ludzie, co w miastach jest zjawiskiem dość naturalnym. Mija ich także kryptoEdward, który idzie z nagle homoseksualnym Vladimirem (tym oprowadzającym Delfinę). Razem odchodzą. Pomimo to Vladimir (choć najwyraźniej przed chwila sobie poszedł) nadal jest z dziewczyną. Pomóżcie mi, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem…] Burzowe chmury toczyły się po niebie. Minęli ich kolejne postacie, jakiś wyniosły arystokrata z laską w dłoni, o długich blond włosach i wyniosłym spojrzeniu [a pod nosem mamrotał „Louis! Louis, muszę do Louisa…”?], jakaś dziewczyna, nie tak w połowie ładna jak Delfi, ale ich minęła [łamiąc wszelkie konwenanse i zasady ruchu opkowego!], drzewa pochyliły się pod uderzeniem wichru. Grupka wampirów uciekła do domów.
- Chodź - powiedział Valdi, zaprowadzę cię do mojego domu.
Poszli więc.
Szli, szli, mijali kolejne kamienice,
[aż zaszli wprost do… nie powiem :x] mosty, Delfi podziwiała miasto, tak inne od tych w jej świecie [taaak, na Ziemi nikt nigdy nie wpadł na to, żeby budować z kamienia]. Weszli do parku, jednak poszli dalej [POMIMO tego, że weszli do PARKU?! Niesamowite…] [No! *pełen podziwu* Ja tam jak tylko przekroczę bramę staję w miejscu i nie mogę zrobić ani kroku dalej. Piękno przyrody tak na mnie działa. Dlatego, ze względów rozsądkowych, raczej unikam parków. Potem muszę czekać, aż ktoś pójdzie po rozum do głowy i mnie wyniesie z powrotem na ulicę. To trochę… kłopotliwe]. W oddali ujrzała wielki dom z białej cegły kryty czerwoną dachówką z czarnymi oknami i bladoróżowymi drzwiami wejściowymi [Dzięki kolorystyce zyskał sobie miano Château de Rzyg]. –
- Tam mieszkam. [Skarb, może jednak dałoby się coś zrobić z tym różem?] [*Wyciąga soniczny śrubokręt, trochę nim majstruje*]
- Aha.[Od razu lepiej! Dzięki!]
Poszli. Byli już prawie przy drzwiach kiedy wicher powiał gwałtowniej, szarpnął Valdimirem, a jakiś cień przemknął tuż obok chwycąc dziewczynę za rękę i odciągając w szarą dal [A ona tak się dała? Dotychczas żyłam w przeświadczeniu, że odciąganie kogoś za rękę wymaga interakcji z jego strony]. Valdi zaklnął […zaklął…], poderwał się, jednak nie był w stanie dogonić dwóch postaci [Choć jedna z nich, przynajmniej w teorii, powinna szorować nogami po ziemi, opierać się i krzyczeć. Nie mówiąc już o tym, że nie miała wampirzej szybkości].
Delfina czuła się zupełnie nieswojo, nie wiedziała co sie działo. W jednej chwili była ze swoim ukochanym i jedynym na świecie takim jak on Vladimirem [który jest jej ukochanym od… kiedy?], a w drugiej nie wiedziała co sie dzieje. W trzeciej chwili spróbowała ogarnąć situejszyn [iś za to nie ogarniać das kuweten] - coś się stało, jakiś facet gdzieś ją ciągnął.
- Co pan k*** [mówienie „ka-gwiazdka-gwiazdka-gwiazdka” musi być męczące] robi? Ja pana nie znam! - krzykła zdenerwowana [krzykła, rykła, pierdła i zmarła *szczera nadzieja pojawia się w jej zdezelowanym aŁtoreczkowymi pomysłami mózgu*].
Facet przystanął i Delfina mogła mu się przyjrzeć. Miał niesamowicie i dziwnie fascynującą twarz [a gdzie ją trzymał?] - był niski i miał ogoloną głowę oraz piękne niebieskie oczy jak dwa morskie jeziora promiejace [promem jadące?] dobrem wśród mroku [to nie dobro, to odpady radioaktywne z elektrowni atomowej].. –
Ale ja za to ciebie znam - uśmiechnął się tajemniczo - Nie sądzę żeby było to bezpiecznie, nie jesteś jeszcze świadoma swoich... - urwał.
- Ja nie jestem tu bezpieczna? - obruszyła się Delfina - Vladi mnie przed wszystkim ochroni! [*cichutko* Ale przed porwaniem cię nie ochronił…]
- Nie myślałem o tobie...- powiedział tajemniczy mężczyzna - raczej o innych.
Delfina zrobiła zdziwioną minę, nagle usłyszała jak coś się bezszelestnie skrada [Skoro swymi niedoskonałymi, ludzkimi uszami usłyszała bezszelestne skradanie, to chyba nie było zbyt bezszelestne, co?]. był to Vladimir. Rzócił [O.O] [*popada w stupor*] się on na niską istotę.
- Valdi! Co ty tu robisz? - wykrzyknęła uszczęśliwiona Delfina
- Jak nas tutaj znalazłeś tak szybko? [„-zapytał równie uszczęśliwiony Vladimir, który akurat szedł sobie na kawę kiedy Delfina na niego wpadła”?]
- Valdi spojrzał na nią z lekkim politowaniem acz z podziwem dla siebie. [1. Kto to powiedział? 2. Tego zachwytu samym sobą nie skomentuję gdyż bo ponieważ albowiem do mych opadniętych ręków i cycków dołączyły majtki i poziom adrenaliny we krwi]
- Jestem przecież najszybszym drapieżnikiem, nawet puma azjatycka [po wpisaniu w Gugla hasła „puma azjatycka” pojawia się… „Mroczna Siła Miłości”. Wyłącznie. To wystarcza za cały komentarz] nie jest w stanie mnie wyprzedzić [- Zakładając, że coś takiego istnieje [nie istnieje. Skoro gugiel o tym nie słyszał to nie istnieje], to co z gepardem? – zapytał z tłumu Johnny] [-Ciiicho!- syknęła na niego porażona zajebistością wampira Ithil. Nie każdy potrafi prześcignąć nieistniejącego futrzaka]- wyjaśnił.
- Delfino nie możesz sie do niego zbliżać! - powiedział mężczyzna.
- Bo co? - zadrwił sarkastycznie [tak właśnie działa sarkazm] [Co?! O.O] [Żartowałem. SARKAZM. TAK. NIE!!! DZIAŁA] Vladimir i zaatakował go. Ponieważ wiedział że niebezpiecznie jest walczyć gołymi dłońmi, ze swoją nadwampirzą siła wyrwał pobliskie drzewko i uderzył go [Odważny. A potem wyciągnął zza pazuchy tulipana jak zgaduję?]. Nagle stało sie coś nagłego [w moim maśle jest nad podziw dużo masła!] oraz nieoczekiwanego [„A łyżka na to: Niemożliwe!”]. Dłonie mezczyny zaczęły się formować jakby miała z nich wystrzelić kula ognia [Aha! *mądrze kiwa głową* Czyli jak?]. Po chwili jednak sie zreflektował patrząc na parę zamarło w oczekiwaniu [para w powietrzu zamarła w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków]. Delfina przypatrzyła sie temu w szoku czuła jak w nagłebszych zakamarkach jej pamięci rodzi się jakieś archaiczne wspomnienie [archaiczne wspomnienie czekających ludzi? A w ogóle, to co ją tak dziwi?], nie zdążyła się jednak nad tym zastanowić, gdyż coś spadło jej na głowę.
- Ach! - krzyknęła - Valdi ratuj!
- To tylko wiewiórka – powiedział i zdjął ją ze mnie, co było bardzo romantyczne [sam bym się nie domyślił]. Gdy spojrzeliśmy, mężczyzny już nie było [Przestraszył się wiewiórki. Bo to była Mroczna Wiewiórka Zagłady].
Kiedy wreszcie przybyli do domu Valdiego, rozsiedli się przy kominku i napili wina usiedli [To było wino marki „Usiedli”] [Nie znam tego gatunku...] [I całe szczęście! *oddycha z ulgą*].
- Wiesz, bałem się o ciebie-
- Niepotrzebnie, ten człowiek [„mógł mieć cukierki!”]
- Mógł cię skrzywdzić!
- Nieprawda!
- A skąd wiesz? Usta Delfi się zacisnęły.
-Dobrze, nie kłóćmy się [„Ten facet na pewno uprowadził cię w cholernie pokojowych zamiarach. Chciał zagrać w bierki. Mogę się dobrać do twojej krwi?”]
Zapadła przyjemna cisza. Dziewczyna oparła się o chłopaka i chłonęła chwilę. W pewnym momencie objął mnie i przytulił
[Narratorka wypchnęła Delfinę przez okno i sama rzuciła się w ramiona Vladimira, który w ciemności nie widział nic a nic…] [Patrząc na jej narrację czuję się jakbym oglądała mecz tenisa stołowego: ping-pong-ping-pong! Narracja pierwszoosobowa- trzecioosobowa- pierwszoosobowa - trzecioosobowa- ping- pong...]. Wargi musnęły moje ucho po czym zsunęły się na usta. Całowaliśmy się przez chwilę, to było cudowne! Nieziemskie! Tak pięknie pachniał i tak słodko mnie dotykał [mógł umyć rękę po pączkach…]. Ale piknęło mi coś w sercu i odsunęłam się na bezpieczną odległość [Wiecie, przez jedna, cudowną chwilę miałam nadzieję, że zejdzie na zawał…].
-Delfi - westchnął Valdimir. - Ja kocham
[co kochasz? Skoro pytanie pozostaje bez odpowiedzi, sam ją stworzę! Uwaga scena by Johnny wygląda tak: -Delfi - westchnął Valdimir. - Ja kocham… ogórki małosolne! – ku zaskoczeniu Delfiny, Vladimir wyciągnął zza pazuchy słoik ogórków i zabrał się do szamania, nawet się nie dzieląc]
- Muszę wracać - powiedziałam szybko - rodzice się będą martwić.
Wstałam z czerwonej kanapy na której siedzieliśmy i podeszłam do drzwi.
- Chodźmy.
Wróciłam smutna do mojego jakże nudnego i bezsensownego życia w domu gdzie nikt mnie nie doceniał
[ogarnij się, dziewczyno. Serio mówię]. Poszłam też następnie do szkoły, gdzie wpadłam na jakiegoś chłopaka o pięknych szarych oczach i kruczoczarnych włosach rozlepiającego ulotki na drzwiach [albo ona ma niskie standardy, albo do rozlepiania ulotek zatrudnia się modeli]. - Hej - powiedziałam zaskoczona.
- co robisz? - Ciepło błysnął ku mnie zębami rozciągniętymi w uśmiechu [Jak się ciepło błyska rozciągniętymi zębami?].
- Sama zobacz - powiedział.
Przeczytałam ulotkę. - NIEWAŻNE CZY JESTEŚ WYSOKIM BARYTONEM O BARWIE TENORU [a przy tym nosisz czerwoną bluzeczkę w odcieniu błękitu] CZY NISKIM DRŻACYM SOPRANEM! NIEWAŻNE, JAKIE SĄ TWOJE ZDOLNOŚCI! I TY MOŻESZ ZOSTAĆ GWIĄZDĄ NASZEGO WSPANIAŁEGO AMERYKAŃSKIEGO ŚWIATOWEGO TEATRU [Skoro akcja dzieje się w Ameryce, to czemu oni uczą się polskiego?... Moja głowa… moja biedna głowa…]! WEŹ UDZIAŁ W CASTINGU, JUTRO O 10.00 W SALI GIMNAZTYCZNEJ [No to faktycznie- światowe jak cholera] [Bo to była sala gimnastyczna w gimnazjum pewnie]. –
Ee, to chyba nie dla mnie - pomyślałam-
- No co ty - powiedziała Mirci, która wyrosła nagle obok mnie jak spod ziemi [Używaj MERYSUJOLU, dzięki niemu twoje przyjaciółeczki wyrosną na zdrowe, silne i PEŁNE UWIELBIENIA! Do kupienia w sklepiku Ministerstwa]. - na pewno masz niesamowite zdolności, po prostu o nich nie wiesz [no OCZYWIŚCIE, że tak. Przecież jesteś MarySue], bo nigdy do tej pory nie śpiewałaś, ale jutro wszystkich zakasujesz [Chrzanić ludzi, którzy przez długie lata ćwiczyli głos!]! Musisz koniecznie pójść, ja też mam zamiar, idę na przesłuchania do baletu [Przesłuchania do baletu? Ja wiem, że tak się czasem mówi, ale i tak wygląda głupio].
No więc następnego dnia stawiłam się na miejscu. Przesłuchania prowadził Damiano Alejandro - on też napisał tę sztukę [Tę światowo-amerykańską? Czy mogę tego nie komentować?] [Możesz, ale nie za to nam płacą] [To ktoś nam PŁACI?] [Eee… patrz! Błędy! Pośmiejmy się z nich!]. Nie miałam wprawdzie pojęcia, o czym ona jest, ale kiedy już dostane rolę, będę miała mnóstwo czasu, żeby ją przeczytać [-.-]. Przede mną występowało kilka jakichś dziewczyn, wszystkie były beznadziejne [a JAKŻE *zgrzyta zębami*], dopiero ostatnia piszczałą całkiem nieźle [była niezłą piszczałą. Nie jestem pewna, czy to komplement. Brzmi dość obraźliwie], i widziałam, ze Damiano zainteresował sie Paullą, bo tak brzmiało jej imię, [W skrócie. Naprawdę nazywała się Paulla Hortensja Eulalia Rywalka Annamaryja Buc]. Nie była co prawda tak ładna jak ja i z satysfakcją zauważyłam, że jej makijaż nie jest niewidoczny [słonka, przykro mi to mówić, ale brak makijażu to nie to samo co niewidoczny makijaż. Zresztą, główną funkcją makijażu jest to, że go WIDAĆ, prawda?]. Weszłam spokojnym zrównoważonym krokiem [kroki innych dziewcząt zataczały się i chichotały głupio] na scenę i zaczęłam śpiewać. W wokalizie czułam jak wzbijam sie na nieznane dotąd mi i nikomu wyżyny i niziny. Widziałam że wszyscy są pod moim niesamowitym wrażeniem, co prawda nie śpiewałam nigdy wcześniej, no ale w końcu miałam te 6 oktaw. [W pudełku, obok embriona]
- Gratulacje Delfi, dostajesz główną rolę [jesteśmy z Ithil bardzo zaskoczeniu takim obrotem spraw. Bardzo.] - powiedział Damiano. - Jutro zaczynamy próby.

3 komentarze:

  1. E, ale to ma dalszy ciąg! Aż przejrzałam komentarze pod nociami (niemożebnie durne, niemal bardziej niż opko) i ałtorka poinformowała, że przenosi się pod ten adres http://mrocznasilamilosciixx.blog.onet.pl/
    Notka na razie mizerna, ale pod względem durnoty interesująca. Wstrząsnęłam się do cna mroczną tajemnicą Cedrika czy jak mu tam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Alojzego- to przynajmniej wiadomo jak napisać ^^
    Rzeczywiście, przytłoczona mroczną różowością tego rozdziału nie zajrzałam do komentarzy. W istocie jest część dalsza, zapewne weźmiemy ją z Johnnym na tapetę. W istocie komentarze są kretyńskie- choć nie wiem, czy rzeczywiście bardziej kretyńskie od opka. Z całą pewnością są kwintesencją blogaskowatości.
    A tak w ogóle, to chyba jesteś pierwszą stałą czytelniczką naszej analizatorni- na pewno pierwszą, która się z tym ujawniła. Na rocznicę wyślemy Ci jakiś torcik czy coś xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Się czuję wyróżniona. Och... w porządku, tylko niech będzie różowy i mchrooczny...

    OdpowiedzUsuń