Dobry
wieczór, mili
Nie
wiem jak wy, ale ja ciesze się, że jutro ostatnia (póki co ostatnia,
tak naprawdę to opko ciągnie się jeszcze i ciągnie) „Mody na
Lwy”. Jednak póki jeszcze jest dziś spotkacie Kościół
Olśniewającego Pora i kolwieki, poznacie także kolejne nieznane dotąd
fakty z życia Mufasy i weźmiemy udział w lekcji geografii według
aŁtorki.
Miłej
zabawy
Adres
bloga:
http://happy-lionking.blog.onet.pl/
Zanalizowała:
Ithil
X
rozdział - Oni i my to jedno
Uru
po powrocie nie miała miłego powitania...
MATKA
URU: - Gdzie ty sie włóczysz [opowiadając] o
tych porach?! [Uru była bowiem gorliwą
wyznawczynią Kościoła Olśniewającego Pora (w skrócie KOP) i
wystarczyło na chwilę spuścić ją z oka a do razu wymykała się z domu
by nawracać gazele na sawannie. Pukała do ich drzwi i pytała
„Przepraszam, czy mogę zainteresować państwa porami?”]
URU:
- To nie Twoja sprawa, matko.
MATKA:
- Jak śmiesz!
I
już chciała pacnąć w Uru, kiedy przybiegł lew...
[Chyba jestem zbyt plebejska żeby zrozumieć dlaczego ją to
powstrzymało...]
MATKA:
- Co...? Kim ty jesteś?!
LEW:
- Jestem Kimba, a ty niemasz prawa bić Uru!
[SZOOOOOOK!]
Lew
był tak potężny [mimo,
że jest w wieku Uru],
że matka Uru wycofała się. Kimba puścił oczko Uru, po czym pobiegł do
Kovity [(nie
Uru)]
i zniknęli w mroku. Tinn [(chłopak
Uru)] właśnie
wrócił z kolacją [dla
Uru. Nie dowiemy się dlaczego Tinn polował, prawda?].
MATKA:
- No, chociaż ty się na coś przydjesz!
TINN:
- Hej, ale matko...to moja kolacja!
Tinn
pożałował, że nie zjadł tego sam, wcześniej. [Nasza
postać pozytywna!]
URU:
- Hej Tinn.
TINN:
- Hej Uru.
URU:
- Jak Wam się układa?
TINN:
- Dobrze. A Wam?
URU:
- Myślimy o potomstwie... [*wraca do tej
sceny* No kto by pomyślał...]
TINN:
- Już?!
URU:
- Taaak...
TINN:
- Ciesz się, że matka tego nie słyszy!
URU:
- A czy sądzisz, że kiedyś będziemy musieli ze sobą walczeć? [*parsk*
„Jak się miewasz? Jak tam związek? Czy wiesz, że kiedyś Cię
prawdopodobnie zabiję?”]
TINN:
- To oczywiste, że tak.
URU:
- Ale ja niechce.
TINN:
- Och, jesteś ode mnie starsza, a zachowujesz się jak bachor. [„Kto
to widział tak nie chcieć pozbawiać swojego brata życia, no
naprawdę!? Ogarnij się wreszcie!”]
URU:
- Bez przesady!
TINN:
- My pujdziemy na Złą Ziemię. Zło tkwi w moim sercu. [Że
tak zacytuję „Jest wpół do trzeciej, matka bije mnie kablem od
żelazka”]
Będziemy
walczyć, założymy własne stado. [Zarz
zaraz, skoro oni już wiedzą, że Uru i Ahadi będą rządzili Lwią Ziemią
a Tinn i Tani- Złą to po cholerę w ogóle mają walczyć?]
URU:
- Chcerz pomścić ojca?!
TINN:
- Tak.
URU:
- To bez sensu. [Fakt, ten kawałek jest bez
sensu]
TINN:
- Wcale nie!
URU:
- A więc zabijesz własną siostrę i przyjaciół bo masz mrok w
sercu?!!! [*klik*]
TINN:
- Nie dokładnie oto mi chodziło...
URU:
- A właśnie że oto! [„Wiem lepiej o co
ci chodziło, w końcu siedzę w twojej głowie i znam każdą twoją myśl!
(Przy okazji- przystopuj proszę z tymi małpimi pornosami, ok? Masz po
nich naprawdę obrzydliwe fantazje, ostatnio nie mogłam przez to jeść
przez tydzień)”]
TINN:
- A jaki ty masz cel w życiu?
URU:
- Chcę zjednoczyć wszystkie stada, by wszyscy się wzajemnie miłowali
i szanowali! [„Chcę, żeby był pokój na
świecie! *machu* *machu* *machu*”] Powiem ci coś, co
kidyś, gdy byłam mała, powiedział mi ojciec: "Oni i my to jedno"
[Dzięki temu opku dowiedziałam się bardzo
wielu rzeczy o Mufasie. Nie dość, że
był transwestytą, mówił „hi hi hi” i był psychopatą to
jeszcze zdradzał Sarabi!]. Dziękuję Ci. Przed chwilą
jeszcze tego nie rozumiałam, ty pomogłeś mi to zrozumieć [Mogę
wiedzieć w jaki sposób? Poza tym dla mnie „Oni i my to jedno”
jest dość proste do zrozumienia].
XI
rozdział - Ratunek Febe
Następnego
dnia Tinn wstał szybko [Zazwyczaj wstawał w
slow motion].
Poleciał
do wogopoju [Miejsce do pojenia... Vogonów?
(Mam ochotę powiedzieć, że wagin i że to bardzo sympatyczna nazwa dla
męskiego lupanaru ale...)], by przejrzeć sie w wozie [Wóz
drabiniasty znam. Wóz strażacki też. Ale wóz lustrzany?].
Grzywa wyrosła już na klatce piersiowej, grzbiecie i głowie. [Znów
ekspresowo]
TINN:
- ,,Pobiegnę na Rajską Ziemię, muszę spotkać Febe!" - pomyślał.
[„Ona musi się nauczyć poprawnie
zapisywać dialogi” pomyślała Ithil pogryzając solone paluszki]
Nie
wiedział, że obserwuje go bacznie jego matka.
Był
już pustej, Pustynnej Ziemi., [Cholera, ile
oni tam mają tych ziem? Poza tym w ogóle ukształtowanie terenu w tym
opku jest dość szczególne: lwy w dżungli, pośród sawanny pustynia a
pośrodku tej pustyni wąwóz...] doszedł do wąwozu gdy
zobaczył Febe...spadającą ze skały wąwozu! [I
tak sobie spadała i spadała czekając aż ktoś ją wreszcie zobaczy i
uratuje]
TINN:
- Feeeeeebeeeeeeeeeeee!!!
Tinn
nie wiedział kto ją zepchnął. By ją ratować sam rzucił się w dół.
MATKA:
Tinn! Nieee!!!
Tinn
nie przejmował się krzykiem matki. Wiedział, że musi ją uratować.
[A nie był zaskoczony bo co? Ma matkę wbudowana w siebie samego, jak
w „Psycho”?]
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Gdy
był już na dole [w sensie... spadł w wąwóz?
oO], zaczął jej szukać. Wszędzie unosił się kurz, więc
trudno było coś kolwiek [co to są kolwieki i
skąd wzięły Cosie?] wypatrzeć [AŁtorko,
patrzEsz czy patrzysz?]. Nagle ją zobaczył! [A
nie patatjała nad nią gazela?]
TINN:
- Febe..FEBE!!!
Leżała
całkowicie bezbronna. Chciał jej pomóc...
Jego
rozwścieczona matka, która zepchnęła Febe, kopnęła w kamień, który z
taką prędkością spadł
na
dół [spadanie pod górę szło mu bowiem nieco
opornie], przy tym ocierając się o inne skały, że zaczął
się palić! [Płonący kamień? Ależ
oczywiście!]
A
z nim inne skały [-.- AŁtorko, którą
KONKRETNIE część skały uważasz za łatwopalną?] i wysuszone
rośliny. Wystraszony Tinn chciał podnieść Febe, ale za tumanami
kurzu, pyłu i ognia wyglądał strasznie [A
tu się nie będę śmiała, ja też się boję tumanów ognia. Czymkolwiek
są] ...przerażona Febe zemdlała [Czyli
po upadku z urwiska była przytomna? Czy to są lwy z kauczuku?].
Podniósł ją na plecy i begł [*szuka na swoim
ciele begła* Ooooch, jestem wybrakowana... :c]. Niechcący
jednak się potknął i wpadł z nią do jeziora... [Wpadanie
do jeziora w trakcie pożaru wydaje mi się całkiem sensowne...]
Udało mu się ją "wyłowić" i wypłynął na brzeg. Gdy obejrzał
się za siebie ujrzał... NAJPIĘKNIEJSZĄ KRAINĘ NA ŚWIECIE! [No,
była taka... spalona. Sam seks]
Lwica
otknęła się... [Czyliii... coś ją tknęło?]
FEBE:
- Kim...kim ty jesteś?
TINN:
- To ja, Tinn.
FEBE:
Tinn..?
TINN:
- Tak.
[„FEBE:
Więc to Ty, Tinn?
TINN:
Tak, to ja, Febe!
FEBE:
Naprawdę, Tinn?!
TINN:
Oczywiście, Febe!
FEBE:
Ale czy naprawdę
to ty, Tinn?
TINN:
Tak, Febe!
FEBE:
A więc to naprawdę Ty, Tinn!
TINN:
Tak, to ja, Febe!
FEBE:
Ale to ja jestem…! Zaraz, czekaj…]
Radosna
lwica przywitała się z Tinnem. [Radosna...
Ze śmiercią jej pewnie do twarzy...]
FEBE:
- Z kąd ty się tu wziołeś?!
TINN:
- Ja...
I
w tym momencie usłyszał ryk lwa. To był ojciec Febe.
OJCIEC:
- Po co tu przyszedłeś?! - zapytał z goryczą. [„Chciałem
się pozbyć smarkuli a tu o!”]
FEBE:
- Ojcze, on uratował mi życie!
OJCIEC:
- Czyżby?!
FEBE:
- Tak.
OJCIEC:
- To za kogo ty się uważasz, że masz prawo ratować moją córkę?! […
Serio? AŁtorko, jaja sobie ze mnie robisz]
TINN:
- Jestem Tinn, książę Złej Ziemi.
OJCIEC:
- Więc czego szukasz tutaj?!
TINN:
- Ja nie jestem już z nimi. Odszedłem. Przymij mnie proszę do swego
stada... [*klik* Tylko, że tutaj miało to
sens]
OJCIEC:
- Nie! Nie przyjmujemy obcych lwów! [„Zapisy
skończyły się tydzień temu! Tydzień temu, chłopcze! Nieee, teraz
musisz czekać aż znów ogłosimy nabór!”]
FEBE:
- Tato, on uratował mi życie! - powturzyła
Ogromny
lew zaczął krążyć, namyślając się.
FEBE:
- Tato, proszę...
OJCIEC:
- Dobrze. Możesz iść z nami. Ale bez żadnych sztuczek!
TINN:
- Oczywiście panie. [… Panie?! To
mówi napałany nienawiścią do świata książę sąsiednich terenów?!]
XII
rozdział - Miłość w raju [Jak dla mnie
to brzmi dość pornolowato ale ja w ogóle zdegenerowana jestem...]
Po chwili doszli do skały, tylko troche podobnej do lwiej.
Tinn chciał wejść do środka, ale ojciec Febe zaszedł mu drogę. OJCIEC: - Jeszcze Ci nie ufam! [A co ma piernik do wiatraka? (Tak, ja wiem co, ale to dlatego, że oglądałam film i rozpoznaję ten jakże przemyślnie ukryty motyw)]
Zasmucony Tinn poszedł spać w cień skałki [Ekhem, jaka jest pora dnia? Jeśli noc, to nie było tam żadnego cienia. Jeśli dzień- po cholerę wszyscy wchodzą do jaskini i idą spać?]. Po chwili podeszła do niego FEBE. FEBE: - Czemu nie wejdziesz do środka? TINN: - Twój ojciec mi nie ufa. [To wszystko wyjaśnia!] EBE: - Grrrr! - warknęła [O rly?]- Nie przejmuj sie nim [„To tylko władca tych ziem który w każdej chwili może nam obojgu zrobić z dupska jesień średniowiecza- ale jak każdy rodzic jest głupi i śmierdzi i w ogóle się nim nie przejmujmy, bo przecież wiemy lepiej!”]. TINN: - Spokojnie, moge spać tu. Febe polizała go na dobranoc. Następnego ranka Tinn wstał bardzo wcześnie. Wiedział dobrze, że Febe go kocha [eee... Tak? Rany, biedny Kovu, a on się tyle męczył nad uwiedzeniem Kiary...], on ją też, ale przecież nie może zostawić Tani... [Przy Kovicie mu to nie przeszkadzało...] FEBE: - O czym tak myślisz?
TINN: - Wooow, aleś mnie wystraszyła! FEBE: - Słuchaj Tinn, musimy pogadać. Widzę, że coś Cię męczy... TINN: - Tak, masz rację. Porozmawiajmy... FEBE: - Ja pierwsza - chcę iść z Tobą na Złą Ziemię. [A tak w ogóle to nie zapominajmy, że to nadal nastolatki. Rany, jaka ja muszę być niedojrzała- ja w gimnazjum/liceum nawet nie myślałam o mieszkaniu z moim chłopakiem i o dzieciach...] TINN: - Ja...CO?! FEBE: - Chcę iść z Tobą na Złą Ziemię - powturzyła. TINN: - Ale ty...nie możesz!!! FEBE: - Dlaczego? Nie chcesz, żebym z Tobą szła? TINN: - Nie, nie oto chodzi, chcę, bardzo! Ale... FEBE: - Więc w czym problem? TINN: -...ale ja i Tani jesteśmy parą. FEBE: - Bład - byliście. Teraz my jesteśmy parą. [A tak konkretnie to co o tym świadczy?] TINN: - Nie, Febe ty nierozumiesz.. Pocałowała go. [Tia. Swoimi wery seksi wargami] TINN: - Wiesz...może zostanę jeszcze troszkę z Tobą tutaj. Resztę dnia spędzili razem [Śpiewając o tym, że hipopo tu i hipopo tam i nosorożcach ruszających w tan].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz