Szanowny
Internecie, Drodzy Czytelnicy
Raczcież
wybaczyć opóźnienie, dobrzy ludzie. Ale za to mamy dla was kolejne
(po gwałcącym Malfoyu) potterowe opko! Szalejemy!
Dzisiaj
będzie szczególnie. Nie będzie błędów gramatyczny,
ortograficznych i interpunkcyjnych (no dobrze, jest kilka. Ale jak na
opko i tak jest bardzo dobrze!). A co będzie? Marysujka inna niż
wszystkie (w założeniu, tak naprawdę to bardziej standardowej
Aroganckiej Gówniary nie uświadczysz), przejęci analizatorzy, mała
imprezka, doradztwo ministerialnego biura podróży i, mój osobisty
faworyt, Stawanie Po Stronie Oczywistego Złoczyńcy, jakim
niewątpliwie jest Voldemort. Cóż, przynajmniej nie jest jego
córką...
Miłego
czytania!
Adres
bloga: http://melodia-wiecznosci.blog.onet.pl/
Zanalizowali:
Ithil i Johnny
Zeitgeist
PROLOG:
Chcesz umrzeć, kochanie? [Nie,
podziękuję. Ale jeśli ty chcesz, to się nie krępuj!]
Znów
zamykam oczy. [Tia, zdarza ci się to
około piętnastu razy na minutę, rozumiem, że mogło ci się w
końcu znudzić]
Znów
przenoszę się do tamtego miejsca, które imituje moje nędzne
życie. [Zaczyna oglądać serial?]
Znów
jestem sama, a przede mną powoli pojawia się kręta droga;
pełna zakrętów, ślepych uliczek, przydrożnych kamieni, a nawet
wielkich głazów [Cóż, jesteś MarySue,
głazy na twej ścieżce życia to, że tak powiem, standard].
Idę powoli przed siebie, zważając na każdy, nawet leciutki powiew
zimnego wiatru [Oczywiście, bo gdybyś go
nie dostrzegła to i my nie dostrzeglibyśmy jak bardzo cierpisz].
Co chwilę wdeptuję w kałuże słonych łez, zgromadzonych tu przez
lata [Co mogę powiedzieć? Całe stado
MarySójek przed tobą nie próżnowało, one też musiały pokazać
czytelnikom jak mają pod górkę...]. Moja podróż trwa
krótko. O wiele za krótko, bo już stoję nad przepaścią z cichym
pragnieniem znalezienia się na początku. Jednak moje błagania
nigdy nie zostaną wysłuchane; już czuję zapach, dotyk, słyszę
jej szept [Szept
jestem w stanie zrozumieć. Zapach, od biedy, też. Ale dotyk
przepaści?]. Powoli wyłania się z mgły, witając mnie
niczym córkę. Chcąc mnie przekonać do przejścia na swoją
stronę, pokazuje mi najboleśniejsze wspomnienia [Hej,
zwolnij trochę! Jesteś pewna, że nadal mówisz o przepaści?].
Patrzę
na scenę, której już kiedyś byłam świadkiem. To ja właśnie
jestem tą pięciolatką, podsłuchującą kolejną kłótnie
rodziców. Nagle słyszę krzyk, widzę błysk zielonego światła, a
po chwili już wiem, że nigdy nie ujrzę matki [sprytne
i umne dziecko z ciebie. Ja, gdybym mając pięć lat i przysłuchując
się kłótni rodziców zobaczył zielone światło, pomyślałbym
raczej o lampkach choinkowych...].
Scena
się zmienia.
Mężczyzna
o mściwym spojrzeniu stoi nade mną, wykrzykując kolejne groźby.
Cicho szlocham, zasłaniając się małymi rączkami przed kolejną
falą brutalnych uderzeń. Czuję gwałtowne pociągnięcie w górę
i mocne uderzenie o brudne, mokre podłoże. Zdezorientowana
rozglądam się wokoło; przed sobą mam obraz domu, w którym
zamykają się wielkie, marmurowe drzwi [Ojapierdziu,
drzwi z marmuru!]. Zostałam sama, na ulicy [O
jacy jesteśmy przejęci. Prawda, Ithil?]
[O
tak, ja jestem bardzo przejęta. A ty, Johnny, jak się czujesz?]
[Przejęty
na wskroś] [Ojej,
czekaj chwilkę *robi Johnny'emu sztuczne oddychanie, bo się biedak
zatchnął z przejęcia*].
Wracam
na pustkowie. Ze łzami w oczach spoglądam na tą, która
przywróciła wyblakłe wspomnienia [Czyli,
przypomnijmy, na przepaść]. Słyszę jej cichy szept:
-
Chcesz umrzeć, kochanie?
***
Nawet
nie wiecie jak bardzo bałam się dodać prologu
[Bała się zapewne, że mu się
oczko przekrzywi. Temu prologu…]. Pierwszy raz miałam
takie uczucie. Jakby zaniknęła we mnie cała pewność siebie. Może
dlatego, że napisałam w innym stylu? [Tak,
tak. Chcesz żeby cię pogłaskać. Wiemy i rozumiemy. Przestaniesz
wypisywać takie pretensjonalności to nawet o tym pomyślimy]
Teraz
trochę spraw organizacyjnych: Rozdziały będę się starała
dodawać co tydzień max. dwa. mam napisany pierwszy rozdział i 3/4
drugiego. Codziennie coś dopisuję, także na brak weny nie
narzekam.
Powtarzam
na wszelki wypadek: wszyscy, którzy chcą być informowani, wpisują
się do SUBSKRYCJI!
Powoli
zacznę uzupełniać zakładki, także za niedługo powinno wszystko
być...
Mam
nadzieję,ze moich starych czytelników/ czytelniczek nie zraziłam
tym, że zamierzam pisać co nie co o czarnych charakterach, w
których teraz miłują [Miłują w czarnych
charakterach? *wyobraża sobie filigranową Julię na pęcherzyku
płucnym i maluśkiego Romea stojącego na przeponie Voldemorta*].
Oczywiście, jeśli przestaniecie czytać - rozumiem jak najbardziej.
:)
ROZDZIAŁ
1: Ciekawy początek roku
Czarno-czerwony
pociąg [*nuci* „By
train to hell!”],
Hogwart Express, ruszył z peronu 9 i 3/4. Przepychając się na
korytarzu przez tłumy żegnających się z bliskimi uczniów, udało
mi się wreszcie wejść do jednego z pustych przedziałów.
Zasunęłam drzwi i usiadłam, zaczynając ślepo wpatrywać się w
krajobraz przesuwający się za oknem [Zaraz,
uczniowie się jeszcze żegnają a pociąg już jedzie?] [Magia,
panie dzieju]. Pociąg wyjechał z Londynu i pędził
teraz przez spowite mgłą wzgórza i doliny. Od kilku dni panowała
taka pogoda; ciągłe zimne deszcze, pomimo tego, że był dopiero
początek września [Anglia.
To u nich standard z tego co wiem...]. Oparłam się o
szybę, wsłuchując się w ciche bębnienie kropel. Nagle upojny
spokój [ja tam nie mam w zwyczaju upajać
się siedzeniem gapieniem się w siną dal i siedzeniem na
niewygodnym obleśnym miejscu, ale to chyba dlatego że zwykle jeżdżę
PKP...] przerwał dźwięk otwieranych drzwi przedziału.
-
Wreszcie cię znalazłam – usłyszałam i z lekkim uśmiechem na
twarzy popatrzyłam w tamtym kierunku. Zobaczyłam brunetkę o oczach
w kolorze mlecznej czekolady [mmm, jak to
miło! Potrzebujemy jeszcze kogoś z oczami w kolorze
niepasteryzowanego, zimnego piwka i impreza gotowa!].
Ruth, bo tak miała na imię, była moją przyjaciółką od drugiej
klasy. Poznałyśmy się bliżej na szlabanie w Zakazanym Lesie,
kiedy to uratowałam ją przed akromantulami [Witaj,
Interesujący Fragmencie Historii, jesteś tu przejazdem? A co u
rodziny, żony Dobrze Opowiedzianej Przeszłości Bohaterów i
córeczce, Inteligencji Przy Budowaniu Wątków? Nie odwiedzą nas
aby? Szkoda...].
-
Czemu nie czekałaś na mnie na peronie? – zapytała, siadając na
przeciwko mnie.
-
Byłaś z ojcem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Wiesz, co
on o mnie myśli.
Ruth
prychnęła gwałtownie i spojrzała ze złością w moją stronę.
-
Od kiedy to obchodzi cię, co sądzą o tobie inni? – warknęła ,
przypatrując mi się uważnie.
-
Nie obchodzi mnie – burknęłam [warczą,
burczą... Prawdziwa przyjaźń, nie ma co]. – Lepiej
jednak będzie, jeśli nie wywołasz z nim kolejnej wojny.
Ruth
spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili najwyraźniej zrozumiała,
o co mi chodzi, bo pokiwała pokornie głową [dobra
Psiapsiółeczka, zna swoje miejsce!]. Przypomniała sobie
zapewne, że w tamtym roku powtarzałam jej, jak ważne są dobre
kontakty z ojcem. I nie chodziło tylko o to, iż jest jej jedyną
rodziną, ale i członkiem Zakonu Feniksa. Richard Storm już podczas
pierwszej wojny stał u boku Dumbledore’a, a teraz proponował to
swojej córce [bardzo... straszne, okrutne i
nierodzicielskie z jego strony]. Ona oczywiście odmówiła
ze swoją Ślizgońską grzecznością [Ślizgonska
grzeczność? Hm... Pansy, Draco, Crabe i Goyle, Snape, Voldemorcie-
wylatujecie!]. Wątpię zresztą, czy aby na pewno Albus
zgodził się mieć w swoim Zakonie przyjaciółkę zwolennicy
Voldemorta [… a kiedy Rowling miliard razy
mówiła, że stary Dumbel daje szansę każdemu, osobom blisko
Voldemorta tym bardziej- aŁtorka oburącz zatykała sobie uszy i
śpiewała głośno bo jeszcze by do niej dotarło] [a
tak w ogóle to przepraszam, gdzie jest napisane, że Slytherin jest
wypełniony po brzegi fanami Voldzia? Cwaniakami, tak. Zwolennikami
głębszej segregacji społecznej, może. Dupkami, jak najbardziej.
Ale postawieni przed wyborem, mało osób będzie zwolennikami
masowych mordów i totalitaryzmu. Tak tylko sobie dumam...].
Znając jednak jego naiwność względem ludzi [O,
właśnie], Ruth byłaby tam bardzo ciepło przywitana, co
jest nam oczywiście na rękę. Naturalnie mówiąc ,,nam’’ mam
na myśli mnie i Czarnego Pana [aż dziw, że
nie jesteście po imieniu...]. Wprawdzie ja niewiele mam
do powiedzenia w sprawie wojny, która prawdopodobnie niedługo się
rozpocznie, ale to głównie dzięki mnie ma możliwość w ogóle
się zacząć [… Ok, jestem tak
nie-zaskoczona jak się tylko da. Obstawiam, że nasza bezimienna
MarySue ma za zadanie zabić Pottera- bo Voldemort już zrozumiał,
że jest nie dość Tru, więc poprosił ją o pomoc].
Wszystko
zaczęło się dziesięć lat temu, gdy byłam świadkiem śmierci
matki. Miałam zaledwie pięć lat, gdy patrzyłam jak mój rzekomy
ojciec bezlitośnie torturuje ją i zabija [O
rany, czyżby kolejna córka Voldzia? Proszę, nie...].
Później było już tylko gorzej; godziny ukrywania się po kątach
w obawie nadejścia kolejnej fali bólu. Pół roku trwało, zanim
ojciec wyrzucił mnie na ulicę [A
wcześniej co? Przez pół roku bawili się w chowanego?].
Wyobraź to sobie: mała, bezbronna dziewczynka niewiedząca co to
prawdziwe życie, błąkająca się po ulicach wielkiego miasta [Bez
problemu. A teraz, droga aŁtorko, przekonaj mnie, że ten motyw jest
tutaj NIE tylko dlatego, że chcesz wzbudzić sympatię do swojej
Mary Sue. Czekam]. Na szczęście w Londynie w tamtych
czasach przebywała również moja babcia, z którą byłam już
wtedy strasznie zżyta. Nie wiedziała o śmierci swojej córki, więc
pierwsze tygodnie spędziłam u niej, opłakując śmierci mamy [Nie
wiem co to za związek przyczynowo skutkowy więc też pójdę go
opłakiwać]. Z ojcem nigdy się już nie zobaczyłam i
mam nadzieję, że nigdy do takiego spotkania nie dojdzie [Ach,
czyli nie córcia Voldka. Ufff...].
U
babci spędziłam siedem lat [I przez ten
cały czas nie spotkała ojca? A on jej nie szukał?].
Siedem cudownych lat, lecz wszystko co dobre, musi się kiedyś
skończyć. W moje trzynaste urodziny zmarła, zostawiając mi cały
swój dobytek w testamencie [Ojoj, ktoś tu
ma kłopoty z matmą- bo skoro to było siedem lat później, to
miała wtedy dwanaście lat, nie trzynaście]. Nie
opłakiwałam jej śmierci [-.- Btw. Skoro
nie opłakiwała śmierci babci, to czemu dobre czasy się skończyły?
Jak każda MarySue masz wolą chatę, kasy w bród (jak znam życie
jej babcia była dziana a jej wnusia żeby korzystać z jej majątku
nie musi czekać do pełnoletności)...]. Byłam do
morderstw przyzwyczajona; sama nie wiem, dlaczego, bo nie miałam z
nimi dużego kontaktu. Przynajmniej kiedyś. W wieku siedmiu lat
odkryłam, że potrafię kontaktować się z istotami zmarłymi i
pół-żywymi [Kurczę, wszyscy i ich kundle
mają supermoce, też chcę!]. Nie, nie chodzi mi o duchy,
które może zobaczyć każdy czarodziej. Myślę o duszach, które
powinny przejść na ,, tą drugą stronę’’ [Czyli...
duchy. *use „HP 3”*
Duchy były właśnie duszami, które po śmierci wybrały nie
przechodzenie na drugą stronę]. Widzę je w snach,
niczym widma bez twarzy. Potrafię wyczuć ich obecność, nawet
wtedy, gdy są ode mnie oddalone o setki kilometrów. Po prostu wiem,
że gdzieś tam czekają, by ktoś wreszcie im pomógł. Nigdy nie
wyciągnęłam do nich pomocnej ręki oprócz tego jednego razu
Czasami wydaje mi się, że to był o jeden raz za dużo, a kiedy
indziej się z tego cieszę.
W
wieku ośmiu lat wyczułam coś, a raczej kogoś o mocy innej, z jaką
dotychczas się spotkałam. Zapewne domyślasz się, o kim mówię.
Lord Voldemort, gdy utracił potęgę, ukrywał się w puszczy
albańskiej, jako ,,coś mniej niż widmo''. To właśnie wtedy
wyczułam jego obecność, a dzięki temu, że spędzałam wtedy
wakacje w tamtych okolicach [ponieważ
Albania ma zatrzęsienie rozchwytywanych kurortów uzdrowiskowych, i
dlatego bez mała pół Londynu wybiera się tam na wakacje!],
mogłam bez przeszkód się z nim spotkać.
Ruth
poruszyła się niespokojnie we śnie, a ja dopiero teraz
spostrzegłam, że zapanował całkowity mrok [nie
byłaby to pierwsza osoba w literaturze, tak lubująca się w
introspekcjach]. Noc wreszcie [no
nareszcie! To głupie słonce pewnie totalnie ci psuło atmosferę
mroczności i skrzywdzenia przez świat] otuliła świat,
lecz na niebie nie pojawiła się ani jedna gwiazda.
-
Wstawaj –powiedziałam do niej, lekko szturchając w ramie.
Dziewczyna mruknęła coś niezrozumiałego, ale leniwie uniosła
powieki. – Zaraz wysiadamy.
-
Wiem –mruknęła do mnie, ziewając [Miała
podwójną szczękę czy jednak zabrzmiało to jak „iiiiiiiiiieh”?].
Spojrzała na mnie niewyraźnym wzrokiem, lekko się uśmiechając.
Nagle spochmurniała, najwyraźniej sobie o czymś przypominając. –
Miałaś mi opowiedzieć! – oburzyła się, a ja zaśmiałam się
cicho. Tylko czekałam, aż to powie.
-
Ciekawość zżera cie od środka, Ruth [Głupio
byłoby, jakby obćmakiwała ją całkiem widocznie]–
rzekłam, czekając na jej reakcję. Moja odpowiedź była
równoznaczna ze stanowczym ,,nie’’, a wiedziałam, że brunetka
nie lubi,gdy ktoś jej się sprzeciwia [Dziwne.
Ja jak o coś proszę to zazwyczaj licząc na to, że zostanie mi
odmówione. A wy nie?]. Tak samo zresztą jak ja. Jednak
nic nie stoi na przeszkodzie, abym się z nią trochę podroczyła.
-
Obiecałaś, że mi go pokażesz. Wiesz jak mi na tym zależy
[*próbuje nie mieć skojarzeń*][w
zależności od tego, jak potoczy się ten wątek, mamy do czynienia
albo z bardzo obrzydliwym opkiem, albo z opkiem bardzo...
interesującym] – rzekła, wyglądając przy tym jak
naburmuszona pięciolatka, która nie dostała prezentu na urodziny.
Miałam wrażenie, że zaraz wstanie i zacznie tupać nóżką.
-
Nie ma nic do pokazywania – mruknęłam.
-
Przecież… powiedziałaś, że…- Wyglądała na zdezorientowaną,
więc westchnęłam ciężko i wstałam, by zasunąć zasłony
przedziału [O, jakże twardą i bezwzględną
była jej odmowa!]. Usiadłam z powrotem i podwinęłam
lewy rękaw szaty. Moim oczom ukazało się czarne znamię, wypalone
kilka dni temu. Czaszka z rozwartą szczęką, z której wysuwał się
wąż, wyglądała bardzo wyraźnie na mojej bladej skórze [Hm.
Ani jedno, ani drugie. Sztampa i nuda, panie dziejku...] [*calculator
mode on* Skoro śmierć jej
matki miała miejsce dziesięć lat temu, kiedy ona miała wtedy pięć
lat prostym jest, że teraz ma ich piętnaście. Tu pragnę
przypomnieć, że nawet siedemnastoletni wówczas Malfoy, Crabe i
Goyle dostali Mroczne Znaki w drodze najwyższego wyjątku i dlatego,
że właśnie zaczęła się wojna. Do Hogwartu brali od jedenastego
roku życia- czyli bohaterowie idą właśnie do czwartej klasy. To
oznacza, że nie ma jeszcze mowy o żadnym Mrocznym Znaku bo
Voldemort odrodzi się dopiero za kilka miesięcy *calculator
mode off*].
-
Więc to prawda? – zapytała się Ruth, przyglądając się uważnie
Znakowi [„Nie, kurde, flamastrem se
narysowałam” Odparła Bezimienna z przekąsem (I tu od razu
przepraszam fanów gry „Planescape Torment”)].
-
A wątpiłaś? – Opuściłam rękaw szaty.
-
Dziwisz się? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, co niezwykle
mnie zirytowało. –Nic minie mówiłaś [A
co ma Mina do tego? Niech się zajmuje swoim Jonathanem!].
Wiem tyle, ile udało ci się przypadkowo powiedzieć
[Czyli nie córka Voldemorta- za to
niechybnie córka Stirlitza].
-Pomyślałaś,
że może nie mogłam ci wyjaśnić więcej? – warknęłam
zdenerwowana. –Przecież wiedziałaś, o co chodzi. Gdyby się
wydało…
-
Nie ufasz mi? To wszystko przez mojego ojca, tak? Myślisz, że
jestem taka jak on?
-
Nie o to chodzi – zaprzeczyłam od razu, trochę łagodniej. –
Ufam ci, Ruth, ale to wszystko przez Czarnego Pana [„To
jego wina! Przez niego nie mogę prowadzić z psiapsiółką
radosnych plot o ludobójstwie i rasowej segregacji! Totalnie
zmasakrował mi tym życie towarzyskie, wiesz?”].
Zakazał mi mówić o jego powrocie, nawet tobie –powiedziałam, a
w myślach dodałam: szczególnie tobie. Wiedziałam, że ona
nic dobrowolnie nie powie, ale Zakon ma swoje sposoby, by wyciągnąć
informacje. Może nie tak brutalne jak u śmierciożerców, ale
jednak ma [z tego zdania chciałbym przejść
do pytania, które można odnieść do wszystkich tego typu opek –
PO CO boCHaterka trzyma ze śmierciożercami?! Do Voldemorta
przystępowali tylko psychopaci, zastraszeni i opanowani za pomocą
magii. NIKT o zdrowych zmysłach nie będzie stawał po stronie
zła!]. Wątpię na przykład, czy Ruth umiałaby zamknąć
umysł, aby nie pokazać swoich wspomnień.– Niedługo wszystko się
zmieni – powiedziałam cicho.
*
Wreszcie
pociąg zaczął zwalniać. Na korytarzu zrobiło się jak zwykle
tłoczno, tak, że ledwo wydostałam się na stację. Od razu
poczułam chłodne powietrze, lekko muskające moją twarz. W
powietrzu zapachniało sosnami, których było tu mnóstwo. Zaczęłam
iść w stronę powozów razem z innymi uczniami, gdy moją uwagę
przykuła niska kobieta, o krótko ostrzyżonych włosach - profesor
Grubbly-Plank, która zastępowała Hagrida w zeszłym roku na
lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami. Zdziwiła mnie je
obecność tutaj, bo zazwyczaj to właśnie gajowy zajmował się
uczniami pierwszych klas [*niemamskojarzeń*
Rany, Badassowata totalnie zryła mi mózg...]. Nie
interesowałam się losem Hagrida, ale miałam co do niego złe
przeczucia.
-
Idziesz? –usłyszałam głos Ruth, która zauważyła moje
zamyślenie. Kiwnęłam głową i ruszyłam za nią do powozów.
Już
z oddali zobaczyłam teastrale [kurczę,
napiłbym się TEAstrala. Ale bez mleka, proszę, nie lubię Anglii
aż tak] w słabym świetle latarni [A
tak właściwie, to dlaczego ona widzi testrale? Przecież nie
widziała śmierci matki, stała za ścianą...] Wiele
osób przechodziło obok nich w ogóle ich nie widząc, a inni
omijali ich szerokim łukiem. Ja natomiast podeszłam do jednego i
pogłaskałam po kościstym łbie. Skrzydlaty koń wydał z siebie
dziwny dźwięk [taki jakby heavymetalowe
rżenie], a ja uśmiechnęłam się lekko.
Już
chciałam wejść do powozu, gdy moją uwagę przykuła grupa osób
kilka metrów dalej. Z daleka rozpoznałam Pottera z Wesleyem i
Granger. Prawdopodobnie o coś się kłócili, bo Chłopiec, Który
Przeżył wykonywał dziwne ruchy rękami, chyba próbując coś
wytłumaczyć Rudzielcowi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że
wskazuje teastrale stojące przed nim [Aha,
czyli jakimś sposobem teleportowaliśmy się w czasie o rok i wesoła
gromadka jest już w piątej klasie...]. Chyba dopiero
teraz je zobaczył, co równało się z jego oszołomieniem [Hę?].
Parsknęłam śmiechem, widząc minę Weasleya, który najwyraźniej
stwierdził, że jego przyjaciel zwariował [Taak,
nie ma szans, żebym polubił tę postać...] [A
myślałeś, że będzie inaczej? Naiwniak...] [Wolę
„optymista”]. Weszłam do powozu. Chciałam zamknąć
drzwi, ale zobaczyłam, że Potter patrzy w moją stronę; na jego
twarzy malowało się zdumienie, ale i przerażenie. Przeklęłam
siarczyście siadając, a Ruth zwróciła mi uwagę, przez co
obrzuciłam ją jadowitym wzrokiem.
-
Potter mnie rozpoznał – wyjaśniłam szeptem, tak, aby nie
usłyszały pozostali uczniowie w powozie. – Był na cmentarzu, gdy
on się odrodził. A ja głupia zdjęłam maskę [*uspokaja
się, ale tak ledwo-ledwo* Nie podoba mi się ten fragment. Jest...
Niemądry i uwłacza kanonowi] [A
teraz śmiesznostka: bez względu na to, czy boCHaterka ma piętnaście
czy szesnaście lat skoro była na cmentarzu musiała mieć Mroczny
Znak już wcześniej. A przecież na cmentarzu Voldek się odrodził
po trzynastu latach bycia „mniej niż duchem”. Czyli...
Bezimienna ma Mroczny Znak od drugiego/trzeciego roku życia?]
Ruth
zdziwiła się, lecz zaraz potem wybuchła gromkim śmiechem
-
Nie wiem, o co ci chodzi – odrzekłam, ignorując zdziwione
spojrzenia reszty uczniów w powozie.
-
On się boi– wyjaśniła, ocierając łzy szczęścia.
[oO Skąd wniosek?] –
Masz go w małym paluszku – rzekła, pokazując ową część
dłoni.
-
Nie zamierzam tego wykorzystywać – powiedziałam, choć myślałam
całkowicie inaczej.– Przynajmniej na razie.
*
Wielka
Sala jak zawsze oszałamiała swoim wyglądem. Wprawdzie co roku
prezentowała się tak samo, lecz ja nadal ją podziwiałam. Czarne
sklepienie było tym razem bezgwiezdne – tak samo jak niebo na
dworze. Nad czterema długimi stołami unosiły się zapalone świece,
a kilka duchów latało nad głowami uczniów, wyczekując
rozpoczęcia uczty powitalnej. Usiadłam na swoim miejscu, pośrodku
stołu Ślizgonów obok Ruth [Czyliii...
Ślizgoni będą jedli z niej? Fajnie!
http://www.luksusowi.pl/wp-content/uploads/2010/05/Art-of-body-sushi.jpg].
Po chwili szum rozmów został przerwany przez skrzypienie drzwi
wejściowych. Na Sali zapanowała cisza, a profesor McGonagall weszła
na podwyższenie przed stołem nauczycielskim. Za nią dreptało
kilkunastu [a nie przypadkiem
kilkudziesięciu?] przestraszonych pierwszoroczniaków.
Ceremonia
przydziału nigdy mnie nie interesowała. Zwróciłam na nią uwagę
tylko na początku, gdy to ja miałam zostać przydzielona do jednego
z domów [Oł jea, arogancka MarySue w
natarciu!]. Teraz jednak moją uwagę przykuł mały
chłopczyk, który wyglądał dokładnie jak ten, którego widziałam
na zdjęciach w albumie. Ukradłam go z domu ojca. Był taki sam jak
on, tyle, że o trzydzieści lat młodszy [Generacja
Ksero! Dla Twojej Wygody Twoi Potomkowie Będą Wyglądali TAK JAK
TY!].
Przez
całą uroczystość wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. W
głowie przez cały czas miałam przeróżne myśli. W końcu
usłyszałam głos McGonagall:
-
Sandman, Charles! [O
nie...]–
powiedziała swym suchym głosem, a ja poczułam jak Ruth szturcha
mnie w ramie. Odtrąciłam jej rękę, dając wzrokiem do
zrozumienia, że też nie wiem o co tu chodzi [Nie,
proszę, aŁtorko, nie rób tego. Crosover Rowling z Gaimanem
to
może i dobry pomysł ale, na jasność Amanu, nie w twoim
wykonaniu!].
To nie mógł być Sandman. Tylko moja rodzina nosiła to nazwisko
[Ha,
haha. Nie,
nie
i... NIE!]
. A on nie mógł być ze mną spokrewniony. To nie mógł być mój
brat…
***
Sama
nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Miałam zostawić bez mojego
komentarza, ale chyba tak nie umiem :D Opisów dużo, bo musiałam
wyjaśnić mniej-więcej sytuację z Czarnym Panem [Voldemortem,
aŁtorko. Mordercą, tyranem i rasistą. Jednym z najczystszych
złoczyńców w literaturze ostatnich lat. Masz tego świadomość,
prawda?]. Mam nadzieję, że tragedii niema, nie jestem
pewna, czy dobrze się spisałam pisząc w pierwszej osobie.
Przyzwyczajona jestem do trzeciej, ale tu jakoś lepiej się wczuwam.
No
zapraszam do zakładki bohaterowie. Na razie nie dokońca
uzupełniłam, ale jutro się to wezmę... [To
na cholerę zapraszasz?]
Ci,
którzy chcą być powiadamiani, proszęo wpisanie się do SUBSKRYCJI
(patrz menu)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz